Daniel Levy: mówili, że zrujnuje Tottenham, a doprowadził go do finału Ligi Mistrzów. O tym nawet nie marzył

Gdy przejął Tottenham, z AEK Ateny płynęły ostrzeżenia: "Daniel Levy zrujnuje wasz klub". Minęło niecałe 19 lat, a Tottenham ma zachwycający stadion i zaplecze treningowe, szkoli młodzież najlepiej w Anglii i jest w finale Ligi Mistrzów. Awans pozwolił piłkarzom na nowo poznać swojego prezesa. - Okazało się, że jednak nie jest robotem - komentują.

Po historycznej nocy w Amsterdamie, gdy Tottenham odrobił trzy gole straty i awansował do finału Ligi Mistrzów, Mauricio Pochettino rozmawiał w samolocie z Levym. – Daniel, wierzysz w to, co się stało? – Nie. – A w ogóle marzyłeś kiedyś o finale Ligi Mistrzów? – Nie. Argentyńczyk tłumaczy to tak: - Daniel jest bardziej biznesmenem niż sportowcem, a sportowcom zawsze łatwiej jest marzyć o takich rzeczach. Jeśli on o czymś marzył to raczej o wybudowaniu pięknego stadionu i obiektów treningowych – uśmiecha się.

Zobacz wideo

Piłkarze Tottenhamu, żeby dostrzec w nim człowieka, musieli awansować do Ligi Mistrzów. Dopiero w Amsterdamie zobaczyli jak się uśmiecha, jak się bawi i jest bliski wzruszenia. – Chodziły plotki, że to robot albo zawodowy pokerzysta, bo jego twarz rzadko zdradzała emocje – żartował Hugo Lloris. - Jest taki skryty, bo wciąż wierzy, że jako biznesmen nie powinien pokazywać swoich słabości – tłumaczył Pochettino. Ale tamtego wieczoru, Levy zapomniał o biznesie i biegał za swoim trenerem po murawie, później piłkarze wzięli go do szatni i zmusili do wspólnej zabawy. – Skakał i tańczył razem z nami, widziałem jednak, że nie jest w swoim świecie. Cieszył się, ale nie jest tak otwarty jak prezesi Nicei, Montpellier czy Lyonu – opowiedział Lloris w „L’Equipe”. W następny poniedziałek po wywalczeniu awansu, Levy pojawił się na treningu Tottenhamu, by już w typowy dla siebie, a więc spokojnie i z zachowaniem kamiennej twarzy, pogratulować piłkarzom finału. Daniel taki już jest. Pochettino, który na biurku w swoim gabinecie trzyma pokrojone plastry cytryny, żartuje, że musi je zmieniać po każdej wizycie prezesa. Otóż wierzący w energię wszechświata trener, trzyma je tam, żeby pochłaniały złą energię z odwiedzających go gości. – Normalnie wymieniam je co dziesięć dni – mówi.

Dziennikarze i współpracownicy twierdzą, że prezes Tottenhamu jest zimny, zdystansowany i unika blasku fleszy. Ale Pochettino zna go o wiele lepiej – widział Levego spacerującego po domu w spodniach od piżamy, jeżdżącego na kładzie, strzelającego na painballu w znajomych czy topiącego się w rzece, gdy łódka, którą wybrali się w rejs przewróciła się do góry dnem. – Żona Daniela mówi, że jestem trzecim członkiem ich małżeństwa – zdradza Pochettino w swojej biografii. Łącząca ich więź stanowi największą nadzieję dla fanów Spurs, że Argentyńczyk zostanie w klubie. W końcu umówili się kiedyś, że po zdobyciu mistrzostwa Anglii zatańczą razem walca na środku boiska.

„Negocjacje z Danielem Levym są bardziej bolesne niż operacja bioder”

Levy przejął Tottenham kilka dni przed Bożym Narodzeniem 2000 roku. Ale kibice dalecy byli od świątecznych nastrojów. Miał wyciągnąć klub z jednego z największych kryzysów w historii, a referencje miał kiepskie, bo chociażby Cornelius Sierhuis mówił, że Levy na stanowisku prezesa nie wróży nic dobrego. Prezes AEK Ateny sprzątał po nim bałagan, który zostawił w Grecji. Bo Tottenham nie był jego pierwszym klubem w życiu. Pracował w ENIC, czyli firmie Joe Lewisa, maklera giełdowego, który do dziś mieszka na Bahamach, więc potrzebował mieć kogoś w Europie. Padło na Levego, bo ze świetnymi wynikami skończył ekonomię na uniwersytecie w Cambridge, a to że Levis znał się z jego ojcem – właścicielem sklepów odzieżowych w Wielkiej Brytanii, było tylko dodatkowym atutem. Daniel szybko się sprawdził, bo już pierwszą inwestycją w start-up internetowy pozwolił swojemu szefowi zarobić 144 miliony funtów. Wyprzedzając późniejszy trent zaczęli inwestować w kluby piłkarskie, by docelowo połączyć je w jedną sieć – tak, jak później zrobił to Red Bull. Mieli więc swoje udziały w Rangers Glasgow, AEK Ateny, Vicenzii Calcio, Slavii Praga, FC Basel i właśnie w Tottenhamie, ale na piłce się nie znali, więc z każdego z tych klubów prędzej czy później się wycofywali. Na inwestycji w Rangersów stracili około 30 mln funtów, Slavia wpędzili w długi, Vicenzę spuścili do drugiej ligi, a z AEK-iem w cztery lata wygrali tylko Puchar Grecji.

Dlaczego Tottenham nie podzielił losu tych klubów? Bo Levy uczył się na błędach i doszedł do wniosku, że w futbolu trzeba być nawet bardziej ostrożnym niż w biznesie. – Jeśli nie masz za sobą oligarchicznego bogactwa, ani wielkiej marki, jak Real Madryt albo Manchester United, to musisz prowadzić klub w bardzo zrównoważony sposób – miał tłumaczyć studentom na wykładzie w Cambridge. Poza tym, przez te wszystkie lata, Levy zaczął lepiej rozumieć futbol. Widać to chociażby po dokonywanych transferach, które z roku na rok były coraz lepsze, a Daniel wyspecjalizował się w prowadzeniu negocjacji - Rozmowy z nim były bardziej bolesne niż operacja bioder – powiedział Sir Alex Ferguson, po tym jak pobił rekord transferowy United, proponując aż 30 milionów funtów za Dimitara Berbatova. Zdaniem Pochettino nie bez znaczenia jest też fakt, że Levy od dziecka był kibicem Tottenhamu i do jego interesów zawsze podchodził bardziej emocjonalnie. – Musiał mieć ten klub gdzieś w sercu, żeby to wszystko osiągnąć – uważa trener.

Pochettino w jednej kwestii nie ma złudzeń: Levy nie zmieni swojej niechęci do przeprowadzania transferów. Argentyńczyk apelował o zmianę strategii po pierwszym meczu na nowym stadionie mówiąc, że skoro prezes kupił piękne nowe mieszkanie, to teraz przydałby się jeszcze pasujące do niego meble. Ale w ostatnich rozmowach z dziennikarzami zdradza między wersami, że Levy raczej nie zmieni swojego stylu. Już Juande Ramos kilkanaście lat temu powiedział, że dla niego ważniejsze są pieniądze niż sukcesy. Martin Jol, kolejny zwolniony przez Levego trener, stwierdził: „Prezes ma bzika na punkcie zarabiania pieniędzy i trudno doprosić się o transfery, ale to przez jego dalekosiężną wizję. Chce mieć nowy stadion, klub grający w Lidze Mistrzów, który będzie warty pół miliarda dolarów”. Kibice Tottenhamu uznali wtedy, że ich właściciel może mieć problemy z głową. Tymczasem Levy pomylił się tylko co do wartości klubu, bo Forbes w zeszłym roku wycenił go na 1,2 miliarda dolarów.

Wierność zasadom czy Pochettino?

Ale jeśli będzie chciał zatrzymać Pochettino na White Hart Lane – a na pewno będzie chciał – to na jakiś haczyk musi go złapać. Argentyńczyk kolejny raz otworzył dyskusję o swojej przyszłości przed rewanżem z Ajaksem, mówiąc, że jeśli wygra Ligę Mistrzów w tak niesprzyjających okolicznościach, to w Londynie osiągnie szczyt i być może poszuka nowego domu. Po finale razem z Levym mają zaplanować nowy rozdział klubu i Pochettino raczej nie zgodzi się na podobną opowieść: z brakiem transferów przez półtora roku i zaledwie 40 milionami wydanymi w ciągu pięciu lat. Jego wymarzony stadion już stoi, więc oszczędzać nie ma na co.

Prognozy są takie, że Levy pozwoli trenerowi wydać to, co wcześniej zarobi na sprzedaży zawodników. Napoli chce Kierana Trippiera lub Serge’a Auriera, Victora Wanyamę i Erika Lamelę. Nie zabraknie chętnych na Christiana Eriksena i Toby’ego Alderweirelda, którzy w przyszłym roku będą do wzięcia za darmo. Jeśli Pochettino na ten układ pójdzie, to spróbuje kupić Giovaniego Lo Celso z Realu Betis, Tanguya Ndombele z Lyonu, Jacka Clarke’a z Leeds i Ryana Sessegnona z Fulham.

Po finale poleją się łzy. Pochettino już to zapowiedział. – „Jeśli wygramy, będę płakał przez tydzień.” Łzy Daniela Levego też nie powinny nikogo zaskoczyć. Czy z radości, czy z tęsknoty za Mauricio, to się okaże.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.