Divock Origi w Liverpoolu był już skreślony. Dziś jest bohaterem dzięki psychologii

Divock Origi w Liverpoolu zostanie zapamiętany jako zawodnik, który przesiadywanie na ławce i trybunach przerywał kluczowymi golami. We wtorek Belg został bohaterem Anfield Road, chociaż latem wiele wskazywało na to, że nie ma tam już dla niego miejsca. Belga poniosły jednak psychologia i podejście do codzienności.
Zobacz wideo

Była 79. minuta meczu na Anfield Road, gdy Divock Origi wykorzystał zaskakujące dośrodkowanie Trenta-Alexandra Arnolda z rzutu rożnego. 24-letni Belg strzelił gola na 4:0, a w pierwszej połowie skutecznie dobił uderzenie Jordana Hendersona. Origi, który przeciwko Barcelonie zagrał tylko dlatego, że kontuzjowany był Roberto Firmino, miał olbrzymi wkład w cud, który wydarzył się we wtorek w Liverpoolu. Dziś Belg jest bohaterem, a jeszcze latem wiele wskazywało na to, że w zespole Juergena Kloppa nie będzie dla niego miejsca.

Z najgorszej jedenastki sezonu do roli bohatera

Origi piłkarzem Liverpoolu został latem 2014 roku, ale sezon 2014/15 spędził na wypożyczeniu w Lille, któremu klub z Anfield Road zapłacił za Belga 10 mln funtów. Dodatkowy rok we Francji miał pomóc Origiemu w dojrzeniu do gry w Anglii. Miał, ale jednak sprawił, że młody napastnik wejście do Liverpoolu miał wyjątkowo trudne. Dziennik "L’Equipe" umieścił go w najgorszej jedenastce sezonu.

- Mam nadzieję, że w przyszłości będzie to wstęp dla historii z happy endem. To był beznadziejny rok, ale to sprawiło, że przychodzę tu silniejszy. Jeśli masz dobrą bazę, to nie masz się czego obawiać. Jeśli wierzysz w siebie, inni ludzie mogą mówić co im się podoba. Oczekiwane efekty przyjdą, jeśli będziesz miał chłodną głowę i zapał do ciężkiej pracy - mówił Origi latem 2015 roku.

Chociaż przez pierwsze 2,5 miesiąca w Liverpoolu Belg rozegrał raptem 16 minut w lidze, jego cierpliwość nie uległa załamaniu. Wynagrodził mu to Klopp, który w październiku przejął zespół po Brendanie Rodgersie. Origi zaczął grać coraz więcej i coraz lepiej, ale jego obiecujący rozwój zatrzymała kontuzja kolana, która wykluczyła go z gry na blisko dwa miesiące.

- Nowy trener obdarzył mnie wielkim zaufaniem. Bardzo chciałem spełnić jego oczekiwania i podziękować mu swoją postawą na boisku - mówił rozpromieniony Origi w kwietniu, zaraz po wyjazdowym meczu z Borussią Dortmundw Lidze Europy. Na Signal Iduna Park Belg strzelił gola, a Liverpool zremisował z Borussią 1:1 w pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym. W rewanżu Origi znów zdobył bramkę, a drużyna Kloppa pokonała rywali 4:3, choć dwukrotnie przegrywała dwoma golami.

- Udział w takich meczach był powodem, dla którego wybrałem Liverpool. Czuję się zdrowy, cieszę się każdym ciężkim treningiem co przekłada się na moją postawę. Gram dobrze, strzelam gole, a to przecież najważniejsze dla napastnika - mówił Origi, który sezon zakończył z 34 meczami na koncie i 10 zdobytymi bramkami.

W Niemczech wyśmiany, przez Kloppa niechciany

Po pierwszym, niezłym sezonie na Anfield Road, Origi miał postawić kolejny krok w rozwoju. I chociaż w kolejnych rozgrywkach Belg rozegrał więcej meczów, to na dużo większą liczbę minut się to nie przełożyło. Mimo że na przełomie listopada i grudnia Origi strzelał gole w czterech meczach ligowych z rzędu, to Kloppa do siebie nie przekonał. Niemiec zdecydowanie bardziej wolał stawiać na Firmino, a Belga widział w roli jego zmiennika.

Mając w perspektywie mundial w Rosji, Origi na kolejny taki sezon nie mógł sobie pozwolić. Latem 2017 roku Belg zdecydował się na wypożyczenie do Wolfsburga. Sezon w Niemczech okazał się jednak totalną klapą. Origi strzelił raptem sześć goli w 34 występach, a VfL zajęło dopiero 16. miejsce w tabeli i o ligowy byt musiało walczyć w barażach z Holstein Kiel. Tuż przed nimi Belg został wyśmiany w niemieckich mediach, gdy wypalił, że o jednym z najważniejszych przeciwników w historii klubu nie wie absolutnie nic.

Wszystko wskazywało na to, że Origi w Liverpoolu jest skończony. Klopp stworzył wielkie trio Salah-Firmino-Mane, w międzyczasie odbudował też Daniela Sturridge'a, którego widział w roli rezerwowego napastnika. Origim zainteresowała się Borussia Dortmund, ale chociaż Liverpool był zainteresowany oddaniem napastnika, to do transakcji nie doszło. Według angielskich mediów klub z Anfield Road nie zgodził się na wypożyczenie Origiego, bo Niemcy nie chcieli wpisać do umowy opcji pierwokupu.

Sześć goli w sześć meczów

Na pierwszy występ w tym sezonie 24-latek czekał aż do 2 grudnia. Chociaż w derbach z Evertonem na Anfield Road Origi zagrał raptem sześć minut, to i tak stał się ich bohaterem. To on, w doliczonym czasie gry, wykorzystał błąd Jordana Pickforda i strzelił jedynego gola w meczu.

- Staram się koncentrować tylko na tym, na co mam wpływ, czyli na dobrym treningu. Na każdym z nich staram się ze wszystkich sił, by przekonać do siebie trenera. Będę tak robił niezależnie od tego, ile minut będę dostawał. Przed wejściem na boisko Klopp powiedział mi, bym zagrał tak, jak robię to podczas treningów, bym cieszył się grą. Postąpiłem zgodnie z jego instrukcjami i teraz możemy wspólnie się cieszyć - mówił Origi po derbach.

Mecz z Evertonem nie był jednak punktem zwrotnym dla Belga. Chociaż trzy dni później w meczu z Burnley zaliczył asystę, to do rewanżu z Barceloną, w podstawowym składzie znajdował się tylko trzy razy. W tym miejscu znów należy pochwalić mentalność Origiego, bo to przecież on strzelił decydującego gola w wygranym przed tygodniem 3:2 meczu z Newcastle. Zwycięstwo to przedłużyło szanse Liverpoolu na zdobycie mistrzowskiego tytułu.

Gdyby podliczyć minuty, jakie Origi spędził na boisku w tym sezonie, zebrałoby mu się niewiele ponad sześć meczów. W tym czasie napastnik strzelił sześć goli. Trzy decydujące o zwycięstwach lub awansie. Niezły wynik jak na głębokiego rezerwowego.

Gdyby nie był piłkarzem, zostałby psychologiem

Mieszanka motywacyjnych umiejętności Kloppa i podejście Origiego okazały się drogą, która zaprowadziła Belga od roli marginalizowanego napastnika do bohatera jednego z najbardziej niewiarygodnych powrotów w historii futbolu. Niemiec przyznawał, że nie wierzy, by wyeliminowanie Barcelony było możliwe, ale uważa, że jego piłkarze są w stanie tego dokonać. A Origi w to uwierzył, chociaż na Anfield Road by nie zagrał, gdyby zdrowy był Firmino.

Belg uwierzył w siebie w momencie, gdy przeciętny piłkarz dawno by zrezygnował. Ale Origi nie jest przeciętnym piłkarzem. 24-latek biegle posługuje się czterema językami, i jak sam twierdzi, gdyby nie był sportowcem, zostałby psychologiem.

- Bardzo interesuje mnie sposób, w jaki działa mózg oraz jak to wpływa na różnice w ludzkich osobowościach. Często robiłem przyjaciołom testy osobowościowe i porównywałem ich do siebie. W Liverpoolu wiem kto jest introwertykiem, a kto ekstrawertykiem. Zacząłem studiować psychologię, ale musiałem przestać, gdy zacząłem grać w seniorach. Mam nadzieję do tego wrócić, gdy skończę karierę - mówił Origi w rozmowie z "Guardianem."

- Podstawy psychologii pomagają mi w czasie, gdy nie gram wiele. Wiem, że bez względu na to, muszę koncentrować się na rzeczach, na które mam wpływ. Gdy jesteś piłkarzem, musisz żyć i oddychać futbolem. Po każdym treningu muszę mieć poczucie dobrze wykonanego zadania, bo w przeciwnym razie odczuwam pustkę. Wymagam od siebie, wiem w czym muszę się poprawiać i nieustannie do tego dążę - dodał.

Nie były to puste słowa, bo tak Origi opisał wtorkowego gola na 4:0. - Wiedziałem, że wszyscy są już bardzo zmęczeni. Ale to normalne, przecież doświadczamy tego codziennie podczas treningów. Mentalność, koncentracja i podejście zrobiły różnicę - powiedział. 

I trudno o lepsze podsumowanie napastnika, który dziś jest na ustach całego świata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.