Marcin Feddek: Nie ma siły na świecie, która zatrzyma Liverpool, jeśli wrócą Salah i Firmino

- Bramki Georginio Wijnalduma w meczu z Barceloną padły w tych samych minutach, co trafienia Gerrarda i Smicera w Stambule. Takie coś mogło się powtórzyć tylko na Anfield - mówi Sport.pl komentator Polsatu Sport i zadeklarowany kibic Liverpoolu Marcin Feddek.
Zobacz wideo

Sebastian Staszewski: O której poszedł pan spać po wygranej Liverpoolu z Barceloną?

Marcin Feddek: Po 2:30, nie tylko ja, ale i Paulina [Chylewska, żona Feddka, dziennikarka Polsatu]. Ona prowadziła studio, ja przy nim pracowałem, więc po powrocie do domu długo rozmawialiśmy. Emocje buzowały, nie chciało się spać. Zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że taka drużyna jak Barca po raz kolejny odpadła w takim stylu. Dla mnie to niewyobrażalne.

Zwycięstwo 4:0 i odrobienie strat z Barcelony smakowało lepiej niż finał w Stambule?

Tamten mecz to był jednak finał z dramaturgią, która przeszła do historii światowej piłki. Na dodatek w bramce stał Polak, Jerzy Dudek, który najpierw wybronił dogrywkę, a później serię rzutów karnych. Trzy lata temu byłem w Liverpoolu na rewanżowym meczu Ligi Europy z Borussią Dortmund. Po bramce Marco Reusa chciałem wyjść ze stadionu. Zostałem. Później piłkarze, których nie podejrzewałem o strzelanie bramek, jak Dejan Lovren, zaczęli trafiać do siatki i zwariowałem z radości. Byłem przekonany, że nic piękniejszego mnie w życiu już nie spotka, że przeżyłem swój Stambuł. Minęły trzy lata i Liverpool znów zafundował powtórkę.

Wierzył pan, że The Reds wrócą jeszcze do gry? W składzie brakowało Salaha, Firmino.

Klopp przed meczem powiedział, że piłkarze mają wyjść na boisko i stworzyć spektakl, który mają zapamiętać kibice. Sprawdziło się to co do słowa. Miałem wrażenie, że Barcelona po 15 minutach otrząsnęła się jednak z ataków Liverpoolu i mogła zakończyć mecz, ale Leo Messi zbyt długo przekładał piłkę i nic z tego nie wyszło. Wiedziałem, że jeśli Anglicy szybko trafią do siatki, to będzie ciekawie. Bałem się jednak klinicznej Barcelony, która jedną bramką mogła zakończyć tę rywalizację. Szczególnie że piłkarze powtarzali przecież, że wyciągnęli wnioski z dwumeczu z Romą. Odpoczęli kilka dni, nie grali ligowego meczu, skoncentrowali się wyłącznie na Liverpoolu. A na końcu dali się oszukać jak dzieciaki przy rzucie rożnym…

Co było największym atutem drużyny Jurgena Kloppa? Wspierające Anfield? Łukasz Piszczek po wspomnianym meczu w Liverpoolu mówił, że gospodarzy poniosły trybuny.

Tak było, jest i będzie. To nie jest przypadek, że zakochałem się w tym stadionie i drużynie. Gdy zobaczyłem, co dzieje się na Anfield, wiedziałem, że to moje miejsce na ziemi. Wczoraj sprawdziłem w internecie, że bramki Georginio Wijnalduma padły w tych samych minutach, co trafienia Gerrard i Smicera w Stambule. Takie coś mogło się powtórzyć tylko na Anfield.

Po pierwszym meczu Liverpoolu z Barceloną pojawiły się opinie, że w studiu Polsatu nie był pan obiektywny, przesadnie zachwalał pan Anglików i umniejszał klasę Hiszpanów.

Zawsze, kiedy jestem w pracy, przestaje mieć dla mnie znaczenie, czy gra drużyna, którą lubię, czy ktokolwiek inny. Do dziś podtrzymuję jednak to, co wtedy powiedziałem w studiu. Ja i Tomek Łapiński byliśmy w jednym pomieszczeniu, reszta ekspertów w drugim. I każdy z nas miał identyczne odczucia. Kibice Barcelony atakowali mnie, że nie rozumiem stylu jej gry, bo nie oglądam La Ligi, co jest bzdurą. Nie jest prawdą, że Barca w pierwszym meczu oddała pole i czekała na rywala. Do 70. minuty nie potrafiła wyjść z własnej połowy! To nie była taktyka, to była bezradność. Po obejrzeniu drugiego meczu utwierdziłem się w tej opinii. Tak samo jak po przeczytaniu felietonu Jurka Dudka. Tomek Łapiński sugerował, żeby odpuścić całą tę Twitterową dyskusję, bo często pisała gimbaza, ludzie bez imienia i nazwiska, ale dlaczego mam się chować? Wyraziłem tylko swoje zdanie, z którym można się nie zgadzać.

Można być obiektywnym, gdy gra drużyna, której się kibicuje? Bo nie jest tajemnicą, że Anfield to pana drugi dom, jeździ pan tam na mecze, kupuje krawaty z herbem LFC…

Da się, to moja praca. Najczęściej nie rozumieją tego ci, którzy nie umieją być obiektywni. Gdy analizowałem pierwszy mecz, byłem w szoku, bo Barca była bezradna. Gdy oglądałem rewanż, miałem podobne odczucie, ale w drugą stronę. Barca zagrała wczoraj tak jak wcześniej LFC, miała okazje, ale nie trafiła. Odwróciły się role, ale nie odwrócił się mecz.

A co z kwestią obiektywizmu?

Jeżeli chodzi o Liverpool, to ich meczów nie komentuję od dziś. Robiłem to przez wiele lat i nikt nie miał zastrzeżeń. Te pojawiły się, odkąd jasno zadeklarowałem swoją miłość do klubu. Mam się tego wypierać? Na wyjazdy do Liverpoolu latam od 2003 roku, ostatnio byłem w Sewilli, gdy do przerwy prowadziliśmy 3:0, a zremisowaliśmy 3:3, byłem na meczu z Manchesterem City, gdy zdemolowaliśmy ekipę Pepa Guardioli. Najzabawniejsze jest to, że pretensje mieli do mnie nawet kibice Liverpoolu. Po meczu z Bayernem Monachium pisali, że za dużo czasu poświęcam Niemcom, a za mało "swojej drużynie". Wszystkim nie dogodzę.

Twitterowy hejt nie krępował pana w trakcie pracy przy rewanżu?

Nie. Na początku powiedziałem tylko, że zostałem zjechany przez kibiców Barcelony i dalej robiłem to, co do mnie należało. Ale widziałem, że po tyłku zdążył już dostać Jurek Dudek…

Wie pan już, z jakiej pozycji obejrzy pan finał Ligi Mistrzów?

Najprawdopodobniej pojadę tam do pracy, choć nie wiem jeszcze, w jakiej roli. Na pewno nie komentatora, bo finał skomentuje Mati Borek. Czekam więc na decyzję pana Mariana Kmity. Jeżeli jednak nie polecę do Madrytu z Polsatu, to i tak mam już zapewniony bilet na ten mecz.

A z jakiej pozycji oglądał pan ten w 2005 roku?

Mam jeszcze nieprzedarty bilet z tego finału. Byłem wtedy w Polsacie od roku i pan Marian powiedział, że nie puści mnie do Stambułu, bo muszę pracować. Został mi tylko ten bilet… Byłem za to w Atenach, choć wtedy nie grał Jurek Dudek. W Kijowie też byłem i jestem przekonany, że gdyby nie kontuzja Mo Salaha, to Liverpool świętowałby wtedy zwycięstwo.

Ale nie świętował. A pan wciąż czeka na zwycięski finał Ligi Mistrzów obejrzany na żywo.

Czekam. Po wczorajszym meczu mam jednak przekonanie, że jeżeli do zdrowia wrócą Mo Salah i Roberto Firmino, to nie ma na świecie siły, która będzie w stanie zatrzymać Liverpool.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.