To on ma zatrzymać Leo Messiego w półfinale Ligi Mistrzów. W tym sezonie nikt go jeszcze nie okiwał

W tym sezonie nikt go jeszcze nie okiwał. Trzech na czterech piłkarzy przegrywało z nim pojedynki, a jeśli walczyli w powietrzu, to prawdopodobieństwo zwycięstwa Virgila van Dijka wzrastało do 80 proc. To on ma zatrzymać Leo Messiego. Na ziemi. W powietrzu. Wszędzie.
Zobacz wideo

Gdy wyjdzie z autobusu na parkingu Camp Nou będzie już w pełni skoncentrowany na meczu. Z słuchawkami na uszach i nieobecnym wzrokiem przemknie do szatni. W iPodzie ustawi utwór Coldplay, bo to ich piosenkę usłyszał w 2012 roku, gdy po kilkunastu dniach od operacji nerek, wyrostka robaczkowego i otrzewnej po raz pierwszy wstał z łóżka. Zrobił kilka kroków, a dyszał jakby przebiegł maraton. Szedł po pilota. Włączył telewizor, leciało akurat „Viva la Vida”, a on wpadł w dziką radość ograniczoną tylko plątaniną kabli i kroplówek wystających z jego ciała. Przeżył i wracał do zdrowia.

Virgil van Dijk rośnie w oczach

W styczniu 2018 roku, Liverpool zapłacił za van Dijka 75 mln funtów, a większość ekspertów chwyciła się za głowy. Ależ to był piękny dowód na zepsucie rynku! Przede wszystkim tego wewnątrzangielskiego, gdzie za piłkarzy płaci się pieniądze nieproporcjonalnie duże do ich umiejętności. Kupowali przecież obrońcę Southampton, bez sukcesów w Anglii, niespecjalnie młodego, który nigdy nie grał w wielkim klubie, a zapłacili jak za piłkarza Realu Madryt mającego w CV trzy zwycięstwa w Lidze Mistrzów. I nawet nie można się tym ekspertom dziwić. To wszystko było prawdą. Nikt nie przypuszczał, że van Dijk będzie rósł w tak szalonym tempie i w kilka miesięcy stanie się piłkarzem wartym tych pieniędzy, a po upływie kilkunastu będzie trzeba uznać Liverpool za króla polowania. Holendra chcieli też na Etihad w Manchesterze i na Stamford Bridge.

Jurgen Klopp po pierwszych tygodniach współpracy zaprosił go na rozmowę. - Jeśli miałbym stworzyć doskonałego obrońcę to wziąłbym: twoją grę głową, twój wyskok do piłki, twoją umiejętność przewidywania akcji, twoją szybkość i twoje warunki fizyczne – wymieniał. Po tej rozmowie Van Dijk miał odrzucić wszelkie obawy i nie myśleć już o gigantycznych pieniądzach, jakie za niego zapłacono. Uwierzył Kloppowi i zaczął grać tak, że z dzisiejszej perspektywy w słowach Niemca nie ma nawet grama przesady.

Zresztą nie po raz pierwszy van Dijk rósł w oczach. Gdy miał 17 lat nagle przybyło mu 18 cm. Nienaturalnie szybko. Trenował wtedy w akademii Willem II, był wystawiany na prawej obronie. – Niezbyt szybki. Nie był liderem na boisku ani w szatni. Najlepszy na pewno nie był – stwierdził Rik Kleyn, jego były trener. Z dodatkowymi 18 cm z „niezbyt szybkiego” stał się koszmarnie wolny. Jeszcze mniej skoordynowany i – co najgorsze – przez większość czasu w ogóle nie zdolny do gry. Na szybkim wzroście ucierpiały jego kolana, pachwiny, mięśnie brzucha. W akademii myśleli nawet czy go nie pogonić.

Kolejny sukces Martina Koemana

Martin Koeman choć sam reprezentował Holandię w jednym meczu, to znany jest przede wszystkim jako ojciec Ronalda i Erwina. Do niedawna ci dwaj byli jego największym wkładem w dobro holenderskiej piłki, ale gdy pojawił się van Dijk, to senior Koeman może mówić o swego rodzaju hattricku. Gdyby Martin, jako skaut Groningen, nie wyciągnął obrońcy z Willem II, to być może Virgil nie myślałby o zatrzymaniu Messiego w półfinale Ligi Mistrzów, tylko prosił szefa, żeby to on nie zatrzymywał go dłużej w pracy i pozwolił obejrzeć ten mecz. Van Dijk będąc nastolatkiem pracował w restauracji zmywając naczynia. Zarabiał 3 euro za godzinę. Gdy rodzice się rozeszli (do dziś ma pretensje do ojca, dlatego na koszulce ma nadrukowane tylko imię) żyło mu się ciężko – musiał dorabiać, żeby mieć pieniądze na wyjście ze znajomymi, na treningi dojeżdżał rowerem, a gdy chciał zrobić prawo jazdy złapał się na tym, że nie ma ani na kurs, ani na samochód.

Koeman coś w nim jednak dostrzegł. Nie do końca wiadomo co, bo widział to tylko on. Poprzedni trenerzy raczej nie łudzili się, że mają w swoich rękach diament, który wystarczy oszlifować. Dzięki Martinowi trafił do FC Groningen i już w debiucie strzelił dwa gole, a jego kariera nabrała rozpędu. Brutalnie zahamował ją poważny wirus, przez który musiał poddać się operacji. Ale zanim lekarze przystąpili do działania razem z matką podpisywał porozumienie, że jeśli umrze, to ona będzie mogła dysponować jego majątkiem. – Modliliśmy się o moje wyzdrowienie, ale braliśmy pod uwagę każdy scenariusz – mówi. Virgil przeżył, operacja się udała, a on krok po kroku – najpierw po pilota, później na rehabilitację, wreszcie na treningi i mecze – zaczął odbudowywać swoją karierę.

Przeniósł się do Celticu, z którym wygrał dwa mistrzostwa Szkocji i dwa razy znalazł się w najlepszej jedenastce ligi. Po transferze do Southampton znów spotkał na swojej drodze Koemana. Tym razem Ronalda, który pomógł mu zostać najdroższym obrońcą w historii.

Virgil van Dijk – najlepszy piłkarz Premier League

W niedzielę Leo Messi wywalczył z FC Barceloną tytuł mistrzowski, a van Dijk został wybrany najlepszym piłkarzem Premier League. Po 14 latach i sukcesie Johna Terry’ego nagroda znów trafiła w ręce obrońcy. I trudno z tym wyborem polemizować, chociaż Sergio Aguero i Raheem Sterling zdobyli mnóstwo bramek i na ten moment są bliżej zdobycia mistrzostwa. Van Dijk uczynił obronę Liverpoolu najszczelniejszą w Anglii. Jak podaje OPTA nie dał się w tym sezonie przedryblować, wygrywa 76 proc. pojedynków i w całym sezonie popełnił tylko jeden błąd, za który „The Reds” zapłacili stratą bramki. Sam zdobył ich pięć. W sumie wykonał aż 240 interwencji (drugi pod tym względem w Liverpoolu Joel Matip ma 92), 2847 razy podawał do kolegów i tylko Jorginho z Chelsea ma tych podań więcej. – Jest niesamowity. Dobrze gra głową, świetnie broni, a wyprowadza piłkę równie dobrze jak środkowy pomocnik – ocenia go Gary Neville, ekspert „Sky Sports”.

„Bo Leo Messi nie gra w Anglii” – tłumaczą niesamowite statystyki van Dijka kibice Barcelony. Ich kapitan jeszcze przed rozpoczęciem sezonu deklarował, że Liga Mistrzów jest w tym sezonie najważniejsza i on poprowadzi zespół do jej zdobycia. Teraz na jego drodze staje van Dijk i po takiej obietnicy, to on musi być pierwszym, który spróbuje skruszyć tę skałę.

– Messi jest najlepszym piłkarzem na świecie – przyznaje Holender. Ale szybko zaznacza: - My też mamy wielkich piłkarzy i menedżera, który wie jak ten mecz rozegrać. Nigdy nie bronimy jeden na jednego, więc to nie będzie spotkanie pt. „van Dijk kontra Messi” – twierdzi.

Podobno Klopp przekonał go do transferu na Anfield mówiąc, że może i z City wygra więcej trofeów, ale nigdy nie zostanie zapamiętany z ich zdobycia. – Jeśli wygrasz coś z Liverpoolem, przejdziesz do historii, a kibice nigdy o tobie nie zapomną – miał powiedzieć niemiecki trener. I ta wizja van Dijkowi bardzo się spodobała. Dobrze, że Klopp nie powiedział wtedy o dwóch najważniejszych trofeach zdobytych w jednym sezonie. Van Dijk mógłby nie wziąć go na serio.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.