Liverpool ma transferowego mistrza. Kibice go nie znają, ale Jurgen Klopp uwielbia

Gdy eksperci łapali się za głowę widząc, ile Liverpool płaci za van Dijka, on zacierał ręce. Więcej zarobił na niepotrzebnym Solanke niż zapłacił za Shaqiriego. Michael Edwards to mistrz kupna i sprzedaży, który "nawet ptakom sprzedałby skrzydła". Razem z Kloppem zbudował drużynę do końca walczącą o mistrzostwo Anglii i Ligę Mistrzów.
Zobacz wideo

Paul Joyce z The Times napisał przed derbami północnej Anglii, że Manchester United patrząc na Liverpool najbardziej zazdrości im Michaela Edwardsa. Nie Jurgena Kloppa, nie któregoś piłkarza, a dyrektora sportowego. Pracoholika, którego zauważyć trudno, bo od początku pracuje w cieniu trenera-showmana, a sam jest introwertykiem stroniącym od mediów. Łatwiej dostrzec efekty jego działań niż jego samego.

Dogadał się z Lipskiem, zabezpieczył przed Barceloną

Lubi nietypowe rozwiązania. FC Barcelona prędko nie kupi żadnego piłkarza Liverpoolu, bo Edwards przy sprzedaży Phillipe Coutinho wcisnął w umowę zapis o obowiązku zapłacenia dodatkowych 100 milionów euro za każdego kolejnego piłkarza, którego Barca będzie chciała wykupić z Liverpoolu przed 2020 rokiem. Brazylijczyk został sprzedany za 142 miliony euro, ale na Camp Nou zawodzi. Hiszpanie żartują: „Wybitni specjaliści muszą pracować w Liverpoolu, skoro przekonali wszystkich, że Coutinho jest tyle wart”. Na Anfield nikt za nim nie tęskni, a pieniądze z jego transferu przydały się do wzmocnienia defensywy Virgilem van Dijkiem i Alissonem.

Pomysłowością wykazał się też przy zakupie Naby’ego Keity. Latem 2017 roku „The Reds” parokrotnie starali się przekonać RB Lipsk do sprzedaży tego piłkarza, ale Niemcy twardo obstawali przy swoim i odrzucali wszystkie oferty. Edwards wymyślił więc porozumienie, dzięki któremu Keita pozostał w Bundeslidze na kolejny rok, a później za 60 mln euro przeniósł się do Premier League. Wszyscy byli zadowoleni.

Dyrektor zabezpieczył też klub przed stratą Roberto Firmino na rzecz Arsenalu. Na Anfield pamiętali, że „Kanonierzy” chcieli podkupić od nich Luisa Suareza i mieli spore obawy, że podobnie może być w przypadku Brazylijczyka, bo rywalizowali o jego podpis do ostatniej chwili, gdy ten przechodził z Hoffenheim do Liverpoolu. W jego kontrakcie znalazła się więc „klauzula antyarsenalowa”, która uniemożliwia odejście Firmino do tego klubu.

Brendan Rodgers go nie chciał. Klopp jest zachwycony współpracą

Michael Edwards chciał być piłkarzem i trenował nawet w juniorach Norwich, później rezerwach Peterborough United, ale wielkiego talentu nie miał. Przynajmniej, jeśli chodzi o samo kopanie piłki, bo teorię gry miał opanowaną całkiem nieźle. I to właśnie postanowił wykorzystać zatrudniając się lata temu w sztabie Harry’ego Redknappa, gdy ten pracował w Portsmouth. Zajmował się analizą zawodników rywala. – Gdy przygotowywaliśmy prezentację przed nadchodzącym meczem, Michael mówił o dobrych i słabych stronach konkretnych piłkarzy. Miał do tego oko. Przy okazji dodawał, którymi powinniśmy się zainteresować jako klub, bo pasowaliby do naszej gry – zdradził w „The Times” Joe Jordan, najbliższy asystent Redknappa.

Edwards wylądował w Liverpoolu w listopadzie 2011 roku i zaczynał jako dyrektor ds. technicznych, aż pod koniec 2015 roku awansował na stanowisko dyrektora sportowego. Został najważniejszą postacią w Melwood, gdzie można go spotkać od świtu do zmierzchu. Albo w gabinecie, albo na korytarzu, gdy biegnie z telefonem przy uchu. Kolejne ma w kieszeniach spodni i nigdy się z nimi nie rozstaje. Jego znajomi mówią, że jest pracoholikiem. Joe Jordan ujmuje to łagodniej: „Michael nigdy nie chodzi na skróty”.

Blisko współpracuje z Kloppem i jest dla niego filtrem informacji. Przyjmuje członków sztabu trenerskiego i piłkarzy w imieniu Niemca, następnie stara się ich sprawę załatwić samemu, a jeśli się nie udaje, to dopiero mówi o tym Kloppowi, dzięki czemu trener ma znacznie mniej na głowie. Współpraca przebiega idealnie, bo obaj szybko znaleźli wspólny język, co nie udało, gdy trenerem Liverpoolu był Brendan Rodgers. Klopp po pracy w Borussii Dortmund przyzwyczajony był do współpracy z dyrektorem sportowym, rozumiał doskonale jego funkcję i jest zwolennikiem funkcjonowania klubu opartego na podziale obowiązków. Rodgers – przeciwnie. O wszystkich chciał decydować sam.

Klopp nazywa go „swoim człowiekiem we władzach klubu”. Właściwie Edwards jest łącznikiem między klubem, a jego właścicielami z Fenway Sports Group. Negocjuje z nimi budżet, przekonuje do kupna konkretnych piłkarzy, przedstawia co jakiś czas średnio- i długofalową strategię klubu. - Wykonuje znakomitą pracę i ma wielkie serce bijące dla Liverpoolu. Uwielbia klub i chce dla niego jak najlepiej. Lubię z nim pracować i jego, jako człowieka. Tworzymy naprawdę zdrowy duet – mówił niemiecki trener.

Nie dlatego, że Edwards podchodzi do Kloppa bezkrytycznie i zgadza się z nim w każdej kwestii. - Dyskutują często, a dyrektor nie ma problemu, żeby powiedzieć Jurgenowi „mylisz się”. Ma swój charakter i jeśli naprawdę w coś wierzy, to będzie obstawał przy swoim – tłumaczył anonimowy informator „The Times”. - Nie ma w tym braku szacunku. To merytoryczna dyskusja: „Mamy trzech zawodników na tę pozycję. Wiem, że podoba ci się ten piłkarz, ale pozwól, że pokażę ci, dlaczego powinieneś się przyjrzeć temu drugiemu”. Tak z nim rozmawia – dodawał rozmówca angielskiego dziennika.

Mogą nawzajem się przekonywać, ale ostatnie słowo należy do trenera. Bez jego zgody nie trafi na Anfield żaden piłkarz. Najlepszym przykładem jest kupno Mohameda Salaha. Egipcjanin to „transfer Kloppa”, który upierał się na niego, podczas gdy Edwards wolał sprowadzić Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen. Trener przekonał dyrektora i trafił w dziesiątkę.

„Nawet ptakom sprzedałby skrzydła”

Najlepiej o pracy Edwardsa świadczą liczby – od kiedy zajmuje się transferami, Liverpool wydał 390 mln funtów. W tym samym czasie zarobił 265 mln, co oznacza, że w bilansie jest 125 mln funtów na minusie. To tzw. „wydatek netto”. W porównaniu z wydatkami netto Manchesteru City (około 360 mln funtów), Manchesteru United (około 300 mln funtów) czy Arsenalu (około 140 mln funtów) Liverpool wypada wprost rewelacyjnie. W dodatku Klopp wystawia w tym sezonie trzecią najmłodszą jedenastkę w Premier League, a część piłkarzy (Alisson, Andrew Robertson, Trent Alexander-Arnold, Joe Gomez) ma podpisane kontrakty aż do 2024 roku bez klauzul odstępnego. Rok wcześniej wygasną kontrakty Mohameda Salaha, Sadio Mane, Roberto Firmino, Virgila van Dijka, Naby’ego Keity czy Fabinho. To Edwards przekonał ich do podpisania tak długich umów.

Jeden z kibiców Liverpoolu napisał na forum, że Michael „potrafiłby nawet ptakom sprzedać skrzydła”. Bo jak inaczej wytłumaczyć ponad 21 mln euro zarobione na Dominicu Solanke? Półtora roku wcześniej Liverpool kupił go za trzy razy mniej z Chelsea, wystawił w 27 meczach, w których zdobył tylko jedną bramkę i sprzedał z tak dużym zyskiem do Bournemouth. Pieniądze zarobione na niepotrzebnym zawodniku pozwoliły kupić Xherdana Shaqiri’ego za niecałe 15 mln euro.

Zaskakująco dużo „The Reds” zarobili też na Dannym Ingsie, który za 22 mln euro odszedł do Southampton, mimo że na Anfield był kompletnie nieprzydatny przez kontuzję i w 25 meczach strzelił zaledwie 4 gole. Zarabianie sporych pieniędzy na graczach z marginesu to jedna z najlepszych umiejętności Edwardsa. Dzięki niej, Liverpool dostał 14 mln euro za Dann’ego Warda, 28 mln euro za Mamadou Sakho, blisko 6 mln euro za Lucasa Leivę, 18 za Jordona Ibe’a, 15,5 za Joe Allena, 5 mln euro za Kevina Stewarda, którego wcześniej Liverpool pozyskał za darmo.

Ale sprzedawanie piłkarzy z drugiego szeregu to jedno. Ważniejsza jest doskonała skuteczność przy sprowadzaniu największych gwiazd. Dotychczas „The Reds” nie pomylili się przy kupowaniu drogich piłkarzy. Salah to największa gwiazda drużyny. Mane, kupiony za 40 mln euro spłaca się co do centa. Alisson ma najwięcej czystych kont w lidze. Van Dijk został wybrany najlepszym piłkarzem Premier League.

Właściciele Liverpoolu powinni - wzorem Edwardsa - również w jego umowę wpisać bardzo wysoką klauzulę odstępnego. Kontrakt już ma bezterminowy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.