Tomasz Musiał: Sędzia VAR.
W Ekstraklasie mamy minimum dwanaście, a w hitowych meczach – szesnaście. Ale w Lidze Mistrzów powtórek jest znacznie więcej, około trzydziestu. Wszystkie na swoim monitorze ma operator, który wybiera okienko na którym jest obraz z danej kamery. Sędzia VAR mówi: pokaż mi najlepsze ujęcie tego czy tamtego, a operator je wybiera. Oczywiście o tym, która powtórka zostanie pokazana, decyduje sędzia. W Ekstraklasie zazwyczaj wybieramy dwie i prezentujemy je głównemu obok siebie. Ale czasem sędzia VAR ma pewność i bierze jedną.
Nie, główny może zawsze poprosić o kolejną powtórkę. I kolejną. Nawet trzydzieści razy.
Prawie w ogóle, bo sędziowie sobie ufają. Selekcja na wozie jest zazwyczaj wystarczająca.
Najczęściej są to ludzie, którzy ogarniają temat. Ale sędzia zawsze pomaga, mówi, że chce te ujęcie. Tłumacząc obrazowo: sędzia jest w tym organizmie mózgiem, a operator – rękoma.
To nieograniczony czas, ale tylko w teorii. Naciski są zewsząd. Każdy oczekuje, że zrobi swoją robotę jak najszybciej, bo przecież na decyzję czeka 80 tys. ludzi na stadionie i kilka milionów przed telewizorami. Nawet wokół czuje się oczy ludzi, którzy czekają na decyzję. To olbrzymie napięcie. Jeśli popełnia się błąd, to właśnie głównie przez pośpiech. Trochę inaczej jest w Ekstraklasie. U nas dwa, trzy razy zdarzyły się nawet dwuminutowe przerwy. Szukali, szukali, aż znaleźli. W Lidze Mistrzów wszystko musi przebiegać znacznie szybciej.
Wydaje mi się, że dwóch arbitrów wystarczy, aby dać sobie radę. W Ekstraklasie też mamy dwie osoby. O pracy w czwórce za dużo nie powiem, bo doświadczenie w takich zespołach mają tylko Szymon Marciniak i Paweł Gil. Ale mogę się domyślać, że kiedy na wozie jest zbyt wiele decyzyjnych osób, to powstaje burza mózgów, która niekoniecznie musi pomóc.
Chłopaki się znają, bo trzy-cztery razy w roku mają wspólne szkolenia, ale pracują razem tylko podczas wyznaczonych meczów. Z drugiej strony wytyczne wszyscy mają takie same. Nie ma znaczenia, czy z Cuneytem Cakirem pracowałby Szymon Marciniak czy inny sędzia.
Nie chcemy bramek zdobywanych rękami. To piłka nożna, a nie piłka ręczna. Jeśli piłka spadnie zawodnikowi na naturalnie ułożoną rękę, ale gra toczy się w środku pola, to nie ma sprawy i jedziemy dalej. Ale kiedy ręką zdobywa się gola, to coś jest nie tak. Czujemy wtedy absmak. Mieliśmy kiedyś taką sytuację z Neymarem w finale Ligi Mistrzów. Strzelił bramkę, niby wszystko było zgodnie z przepisami, ale jednak wszyscy wiedzieli, że coś tam nie gra.
Mamy tego świadomość. Staramy się działać zgodnie z przepisami gry, ale kiedy są wytyczne to są one ważniejsze. Dobrym przykładem są wytyczne przewodniczącego Zbigniewa Przesmyckiego, który kilka lat temu przekazał nam, żebyśmy nie dawali żółtych kartek za faul w polu karnym, który wynikał z chęci przerwania akcji. Karą miał być tylko rzut karny. Cały świat wtedy za to samo dawał żółty kartonik z automatu. I jakiś czas później UEFA wzięła od nas rozwiązanie, które wprowadziliśmy jako pierwsi. Teraz jest podobnie. Przepis mówi jedno, ale federacja uznała, że trzeba to zmienić i dała wytyczne. I to one są obecnie wiążące.