Polski sędzia tłumaczy problemy VAR-u. "Arbiter może prosić o dowolną liczbę powtórek, ale tego nie robi"

Sędzia VAR ma niby nieograniczony czas na wybór powtórki, ale naciski są zewsząd. Każdy oczekuje, że robotę zrobi jak najszybciej, bo na decyzję czeka 80 tys. kibiców na stadionie i kilka milionów przed telewizorami - mówi Sport.pl sędzia międzynarodowy Tomasz Musiał.
Zobacz wideo

Sebastian Staszewski: O szczegółach środowego meczu Manchester City – Tottenham nie możemy porozmawiać, bo sędziom zabrania tego UEFA… Porozmawiajmy więc o technicznych kulisach VAR. Kto decyduje o wyborze powtórki dla sędziego głównego?

Tomasz Musiał: Sędzia VAR.

Ile powtórek ma do wyboru?

W Ekstraklasie mamy minimum dwanaście, a w hitowych meczach – szesnaście. Ale w Lidze Mistrzów powtórek jest znacznie więcej, około trzydziestu. Wszystkie na swoim monitorze ma operator, który wybiera okienko na którym jest obraz z danej kamery. Sędzia VAR mówi: pokaż mi najlepsze ujęcie tego czy tamtego, a operator je wybiera. Oczywiście o tym, która powtórka zostanie pokazana, decyduje sędzia. W Ekstraklasie zazwyczaj wybieramy dwie i prezentujemy je głównemu obok siebie. Ale czasem sędzia VAR ma pewność i bierze jedną.

Ten wybór ogranicza pole manewru sędziego głównego?

Nie, główny może zawsze poprosić o kolejną powtórkę. I kolejną. Nawet trzydzieści razy.

Często się to zdarza?

Prawie w ogóle, bo sędziowie sobie ufają. Selekcja na wozie jest zazwyczaj wystarczająca.

Jaki jest słaby punkt tego procesu? Operator? Przecież on nie musi znać się na futbolu.

Najczęściej są to ludzie, którzy ogarniają temat. Ale sędzia zawsze pomaga, mówi, że chce te ujęcie. Tłumacząc obrazowo: sędzia jest w tym organizmie mózgiem, a operator – rękoma.

Ile czasu na wybór powtórki ma sędzia VAR?

To nieograniczony czas, ale tylko w teorii. Naciski są zewsząd. Każdy oczekuje, że zrobi swoją robotę jak najszybciej, bo przecież na decyzję czeka 80 tys. ludzi na stadionie i kilka milionów przed telewizorami. Nawet wokół czuje się oczy ludzi, którzy czekają na decyzję. To olbrzymie napięcie. Jeśli popełnia się błąd, to właśnie głównie przez pośpiech. Trochę inaczej jest w Ekstraklasie. U nas dwa, trzy razy zdarzyły się nawet dwuminutowe przerwy. Szukali, szukali, aż znaleźli. W Lidze Mistrzów wszystko musi przebiegać znacznie szybciej.

W Lidze Mistrzów w wozie VAR siedzi dwóch sędziów, a na mistrzostwach świata w Rosji było ich aż czterech. Może tu pies jest pogrzebany?

Wydaje mi się, że dwóch arbitrów wystarczy, aby dać sobie radę. W Ekstraklasie też mamy dwie osoby. O pracy w czwórce za dużo nie powiem, bo doświadczenie w takich zespołach mają tylko Szymon Marciniak i Paweł Gil. Ale mogę się domyślać, że kiedy na wozie jest zbyt wiele decyzyjnych osób, to powstaje burza mózgów, która niekoniecznie musi pomóc.

Trudno też powiedzieć, że główny i sędziowie VAR to ekipy tak zgrane, jak główny z liniowymi.

Chłopaki się znają, bo trzy-cztery razy w roku mają wspólne szkolenia, ale pracują razem tylko podczas wyznaczonych meczów. Z drugiej strony wytyczne wszyscy mają takie same.  Nie ma znaczenia, czy z Cuneytem Cakirem pracowałby Szymon Marciniak czy inny sędzia.

A jakie jest pana zdanie na temat słuszności uznania tego typu bramki? Paradoks polega na tym, że przepisy mówią, by takie gole uznawać, a wytyczne UEFA – by nie.

Nie chcemy bramek zdobywanych rękami. To piłka nożna, a nie piłka ręczna. Jeśli piłka spadnie zawodnikowi na naturalnie ułożoną rękę, ale gra toczy się w środku pola, to nie ma sprawy i jedziemy dalej. Ale kiedy ręką zdobywa się gola, to coś jest nie tak. Czujemy wtedy absmak. Mieliśmy kiedyś taką sytuację z Neymarem w finale Ligi Mistrzów. Strzelił bramkę, niby wszystko było zgodnie z przepisami, ale jednak wszyscy wiedzieli, że coś tam nie gra.

Ale sędziowie mogą mieć mętlik w głowach. Z jednej strony mogą gwizdnąć i pokazać na środek boiska, z drugiej – nie powinni.

Mamy tego świadomość. Staramy się działać zgodnie z przepisami gry, ale kiedy są wytyczne to są one ważniejsze. Dobrym przykładem są wytyczne przewodniczącego Zbigniewa Przesmyckiego, który kilka lat temu przekazał nam, żebyśmy nie dawali żółtych kartek za faul w polu karnym, który wynikał z chęci przerwania akcji. Karą miał być tylko rzut karny. Cały świat wtedy za to samo dawał żółty kartonik z automatu. I jakiś czas później UEFA wzięła od nas rozwiązanie, które wprowadziliśmy jako pierwsi. Teraz jest podobnie. Przepis mówi jedno, ale federacja uznała, że trzeba to zmienić i dała wytyczne. I to one są obecnie wiążące.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.