To był gol z gatunku tych magicznych. Lionel Messi w 16. minucie odebrał piłkę rywalowi niedaleko pola karnego. Kolejnym ruchem założył kanał Fredowi. Pociągnął jeszcze kilka metrów i nie patrząc przed siebie, uderzył futbolówkę tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Davida de Geę. Brawa za tę akcje wybrzmiewały długo. Dwa do zera było raptem cztery minuty później. Tym razem Messi skorzystał z zamieszania tuż obok pola karnego, a właściwe nieudolnej próby wybicia piłki przez gości. Też strzelił zza 18 metra, też celnie. Chociaż to, że piłka wpadła do bramki zawdzięcza przy okazji hiszpańskiemu bramkarzowi Czerwonych Diabłów, który powinien zatrzymać futbolówkę.
Messi w rewanżowym starciu z Manchesterem United jeszcze kilka razy czarował publiczność. Odbiorami, dryblingami, dograniami do kolegów, po których „Blaugrana” była blisko kolejnego gola. I tak wygrała 3:0, bo w końcu z dystansu trafił Philippe Coutinho.
Czary Lionela Messiego pomogły przełamać klątwę
Dla Argentyńczyka starcie z United było też przełamaniem pewnej klątwy ćwierćfinałów. Lider Barcelony nie mógł zdobyć w nich bramki od sezonu 2012/2013, kiedy to trafił w zremisowanym 2:2 spotkaniu z PSG. Przez 6 kolejnych lat Messi powyżej 1/8 finału Ligi Mistrzów nie błyszczał, momentami może nawet zawodził, bo to on przyzwyczaił, że jak drużynie nie idzie, ma zrobić na boisku różnicę. W tych 6 latach był oczywiście jeden piękny wyjątek. W sezonie 2014/15 z jego wydatną pomocą (2 gole) Barca awansowała do finału Champions League ogrywając w półfinale Bayern. Messi był wtedy na ustach wszystkich, bo podczas swego dryblingu w polu karnym Bawarczyków tak oszukał Jerome'a Boatenga, że ten... stracił równowagę. Przewrócił się jak dziecko właściwie stojąc w miejscu. Potem w finale Barca wygrała z Juventusem, chociaż Messi w tym spotkaniu nie wpisał się na listę strzelców.
Kolejne trzy lata w Lidze Mistrzów były dla Barcy i Messiego smutne. Katalończycy ani razu nie przeszli ćwierćfinałów. Odpadali w nich z Atletico Madryt, Juventusem i Romą, a Messi patrzył w tych spotkaniach, jak strzelają inni. Wyglądało to trochę tak, jakby bez szalejącego pod polem karnym i skutecznego Argentyńczyka nie było też porywającej i zwycięskiej Barcelony.
Podczas wtorkowego wieczoru na Camp Nou Messi jednak w końcu mógł się szeroko uśmiechnąć. Złamał klątwę ćwierćfinałów magicznym uderzeniem. Po swoich dwóch trafieniach został zresztą samodzielnym liderem klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów z 10 golami na koncie, wyprzedzając tym samym Roberta Lewandowskiego, który goli w LM w tej edycji strzelił osiem. Wszystko inne też wydaje się w normie. Leo prowadzi w walce o Złoty But, jest najlepszym strzelcem La Liga i jest na najlepszej drodze, by powetować sobie niepowodzenia z ostatnich lat. Niepowodzenia na arenie europejskiej.