Wielki problem Pepa Guardioli w wyjazdowych meczach Ligi Mistrzów. W ćwierćfinale lub półfinale nie wygrał od ośmiu lat

Przed wyjazdowymi meczami w fazie pucharowej Ligi Mistrzów zmienia się Pep Guardiola i zmieniają się jego drużyny. Katalończyk zaczyna kombinować, odchodzi od przyjętych ideałów, podejmuje dziwne decyzje personalne. Rzadko trafia. We wtorek przeciwko Tottenhamowi pomylił się po raz kolejny, a jego Manchester City przegrał 0:1.
Zobacz wideo

Marti Perarnau, biograf i przyjaciel Guardioli opisuje go, jako człowieka wiecznie kalkulującego. Pep nawet siadając do rodzinnego obiadu rozrysowuje w głowie drzewka decyzyjne – myśli o plusach i minusach planowanych decyzji. Wariuje szczególnie przed najważniejszymi meczami, a największe pretensje do siebie miał w 2014 roku, po porażce 0:4 z Realem Madryt. Gdy Perarnau wszedł do jego biura na Allianz Arenie usłyszał: "Wszystko źle zrozumiałem. Spi******em to. Totalny bałagan, moja największa porażka w roli trenera." Był wściekły, załamany, mieszały się w nim negatywne emocje głównie dlatego, że w ostatnim momencie zmienił taktykę na to spotkanie. Zdradził sam siebie.

Przepis na porażkę: do Fernandinho dodaj Gundogana

W meczu z Tottenhamem było podobnie. Guardiola, niespodziewanie wystawił dwóch klasycznych środkowych pomocników – Fernandinho i Ilkaya Gundogana, chociaż dotychczas, niemal we wszystkich meczach jednego defensywnego pomocnika otaczał dwoma artystami - Davidem Silvą, Kevinem De Bruyne, Bernardo Silvą czy Philem Fodenem. W ten sposób dawał drużynie narzędzia, by mogła grać według jego filozofii. We wtorek jednak, zaciągnął jej hamulec. Manchester City zbliżał się do pola karnego rywala i nie był już tak nieprzewidywalny. Katalończyk wielokrotnie przywoływał do siebie Gundogana, dawał mu wskazówki, korygował jego ustawienia, ale później i tak nerwowo gestykulował - przykładał palce do skroni, by zmusić Niemca do myślenia. Cierpiał też Fernandinho, który skończył mecz z celnością podań na poziomie 75 proc., chociaż jego norma jest w tym sezonie o wiele wyższa – 88 proc.

Guardiola, w trakcie swojej kariery rozegrał 26 meczów wyjazdowych w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Wygrał tylko sześć z nich, ostatni w 2011 roku, gdy Barcelona pokonała Szachtar Donieck. Przeciwko Tottenhamowi, zagrał więc asekuracyjnie, jakby przejmował się tą statystyką, albo wciąż pamiętał jak fatalnie skończył się rok temu mecz z Liverpoolem, gdy gotowy był pójść na wymianę ciosów. Co ciekawe, wtedy też w środku pola grali Gundogan i Fernandinho razem z De Bruyne i Davidem Silvą, bo Katalończyk za wszelką cenę chciał zagęścić tę strefę boiska. Wtedy też Manchester City miał problem z lewą obroną i ratował się Laportem, który nie radził sobie z Mohamedem Salahem – tak, jak Fabian Delph z Heung-min Sonem. Wydaje się, że Pep przygotowywał się do meczu z Tottenhamem dotknięty zeszłoroczną porażką z „The Reds”. W pomeczowym wywiadzie stwierdził nawet: „nasza sytuacja i tak jest dużo lepsza niż w poprzednim sezonie”.

Tym razem, De Bruyne usiadł na ławce i – jak przyznał Guardiola – była to decyzja taktyczna. Bernardo Silvę wyeliminowała kontuzja, więc na prawym skrzydle zagrał Riyad Mahrez, a Leroy Sane niemal całe spotkanie oglądał jako rezerwowy. Algierczyk prezentował się słabo, niewiele dawał swojemu zespołowi, ale Pep i tak pochwalił go na konferencji prasowej. – W drugiej połowie grał naprawdę dobrze. W pierwszej był odizolowany, kiedy dostawał piłkę, nie miał wsparcia w akcjach „dwa na jeden” i „jeden na jeden”. Kiedy Silva i Aguero podeszli bliżej niego, był agresywny, stwarzał zagrożenie i dogrywał niezłe piłki – mówił. Trudno jednak w pełni poważnie traktować te słowa, skoro Katalończyk na tej samej konferencji stwierdził, że jest dumny ze swoich piłkarzy, bo zagrali dobry mecz, tylko wyniku im zabrakło.

Są kibice Manchesteru City, którzy żartują, by następnym razem ukryć przed Guardiolą i jego piłkarzami, że przygotowują się do wyjazdowego meczu Ligi Mistrzów. Wtedy podejdą do tego spotkania, jak do każdego innego i wygrają. Bez obaw, kombinowania, dostosowywania się do rywala.

Lepsze jest wrogiem dobrego

Osiem lat temu, Leo Messi efektownie minął kilku piłkarzy Realu Madryt, pokonał Ikera Casillasa, a Barcelona wygrała z Realem Madryt w półfinale Ligi Mistrzów. To był niezwykle gorący moment, kulminacja czterech El Clasico rozegranych w ciągu 17 dni, naznaczonych rywalizacją Mourinho i Guardioli. Nikt nie mógł wówczas przypuszczać, że przez następne osiem lat Katalończyk ani razu nie zwycięży w wyjazdowym meczu Ligi Mistrzów na etapie ćwierćfinału lub półfinału.

Prowadził w tym czasie Barcelonę, Bayern i Manchester City. Remisował w 2012 roku z AC Milanem trenując Barcelonę, dwa lata później zremisował z Manchesterem United będąc już trenerem Bayernu. Nieznacznie przegrywał też z Chelsea i Realem Madryt po 0:1. Początkowo nikt tych wyników nie krytykował, ale ostatnie porażki stają się coraz trudniejsze do wytłumaczenia. Prowadząc Bayern przegrał 1:3 z Porto, rok później nerwowo zremisował 2:2 z Benficą, wysoko przegrał też z Barceloną i Liverpoolem po 0:3. Dopiero te wszystkie wyniki zebrane razem pokazują, jak głęboki jest problem Guardioli w wyjazdowych meczach.

W tym czasie zdobywał tytuły w Hiszpanii, Niemczech i Anglii. Zmieniał kulturę gry nie tylko swojego zespołu, ale całego kraju. Rozwijał dziesiątki piłkarzy, jednak za każdym razem, gdy przychodził wyjazdowy mecz w fazie pucharowej Champions League, Guardiola zaczynał się obawiać. Wątpił, szukał niestandardowych rozwiązań. Mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego i idealnie sprawdza się to w przypadku jego drużyn, które mają tak klarowny, charakterystyczny styl gry, że za każdym razem, gdy trener stara się dodać do niego coś wyjątkowo, pod jeden konkretny mecz, zaczynają się problemy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.