Kiedy w maju 2011 roku Barcelona pokonała na Wembley Manchester United 3:1 pewnie nikt nie spodziewał się, że Pepa Guardiolę w finale Ligi Mistrzów zobaczymy za co najmniej osiem lat. Rozgrywki, w których Katalończyk triumfował dwukrotnie w trzech pierwszych sezonach pracy na najwyższym poziomie, stały się dla niego przekleństwem. Przekleństwem, które przyniosło najdotkliwsze porażki w jego dotychczasowej karierze szkoleniowej.
We wtorek Manchester City prowadzony przez Guardiolę rozpocznie walkę o półfinał LM. Jego rywalem będzie Tottenham. Początek meczu o godz. 21, relacja na żywo na Sport.pl.
"Wszystko źle zrozumiałem. Spi******em to. Totalny bałagan, moja największa porażka w roli trenera." Takimi słowami Guardiola przywitał w biurze na Allianz Arenie swojego biografa, Martiego Perarnau. Kilkanaście minut wcześniej, prowadzony przez Katalończyka Bayern, przegrał u siebie z Realem Madryt 0:4 w rewanżowym meczu półfinału Ligi Mistrzów. Przegrał, chociaż miał odrobić minimalne straty poniesione tydzień wcześniej na Santiago Bernabeu.
Klęskę trenera z kwietnia 2014 roku Perarnau opisał w książce "Pep Confidential." Katalończyk otrzymał od Guardioli pełen dostęp do Bayernu w trakcie jego debiutanckiego sezonu w Niemczech. Pisarz przyznał później, że tak załamanego Pepa nie widział nigdy wcześniej.
Dla Bayernu to był szok. W krajowych rozgrywkach kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, we wcześniejszych rundach Ligi Mistrzów pewnie poradził sobie z Arsenalem i Manchesterem United. Chociaż w pierwszym spotkaniu w Madrycie Bayern przegrał 0:1, to Guardiola był zadowolony z gry swojego zespołu. Na pomeczowym śniadaniu, które odbyło się jeszcze w Hiszpanii, Pep chwalił drużynę i, jak poinformował Perarnau, już zastanawiał się jak ograć Real w rewanżu.
Katalończyk wiedział, że defensywnie nastawionych "Królewskich" nie da się pokonać poprzez rzucenie do gry wszystkich ofensywnych piłkarzy. Jeszcze w Madrycie Guardiola postanowił, że w rewanżu zastosuje formację 3-4-3, która pozwoli jego zespołowi utrzymywać się przy piłce i odpowiednio zabezpieczy go przed szybkimi kontratakami rywala. "Nie pozwól mi zmienić zdania. To jedyny sposób" - prosił Pep swojego asystenta, Domeneca Torrenta. Prośby na nic się zdały. W drodze powrotnej do Monachium Guardiola się rozmyślił. I pogubił.
W piątek, dzień po powrocie, Pep raz jeszcze pochwalił zespół za występ w Madrycie. Kilka godzin później Katalończyk dowiedział się o śmierci przyjaciela i asystenta z czasów pracy w Barcelonie - Tito Vilanovy. Zdaniem Perarnaua to kluczowy moment w rywalizacji Bayernu z Realem. Odejście Vilanovy sprawiło, że Pep stracił kontrolę nad dwumeczem, dał się ponieść emocjom.
W poniedziałek, dzień przed meczem, Guardiola po raz drugi zmienił zdanie dotyczące ustawienia zespołu. Zamiast 4-2-3-1, które miało zastąpić wymyślone w Madrycie 3-4-3, Pep ostatecznie zdecydował się na formację 4-2-4. Tę samą, która zawiodła go w debiucie przeciwko Borussii Dortmund (2:4). Zawiodła też przeciwko Realowi. Przede wszystkim z powodu ustawienia Philippa Lahma - najlepszego pomocnika Bayernu w tamtym sezonie - w roli prawego obrońcy. W środku pola powstała dziura, którą Real bezlitośnie wykorzystał.
W tamten wieczór Guardiola ustawił i nastawił zespół dokładnie tak, jak nie powinien. Z książki Perarnaua dowiadujemy się, że Bayernowi zabrakło chłodnej, taktycznej analizy, że Pep pozwolił swoim piłkarzom na wyrażenie emocji na boisku. Bawarczycy biegali, byli agresywni i żądni rewanżu, ale wyrachowanie Realu i jego przewaga w środku pola musiały zwyciężyć. Na pomeczowej konferencji prasowej Guardiola wziął na siebie całą odpowiedzialność za kompromitujący wynik, a stadion opuścił dopiero w środku nocy. Nocy, która zmieniła Pepa z bohatera w obiekt drwin.
Koszmar Katalończyka wrócił dokładnie rok później. O ile sezon w kraju Bayern przeszedł jak burza, o tyle w Lidze Mistrzów znów zatrzymał się na półfinale. Dla Guardioli była to porażka wyjątkowo bolesna, bo doznana przeciwko byłemu klubowi - Barcelonie. Marzenia mistrzów Niemiec o finale zdemolował Leo Messi, który w pierwszym meczu na Camp Nou strzelił dwa gole, a przy trzecim asystował.
Pep wyjechał z domu z porażką 0:3 i już wtedy wiedział, że awans jest nierealny. Zwłaszcza, że na Camp Nou próbował wszystkiego. Mecz rozpoczął w ustawieniu 3-5-2 i już po kwadransie zmienił je na 4-4-2 z diamentem w środku pola. W obu Bayern sobie nie poradził. - Kiedy przeciwko Barcelonie nie masz piłki, to musisz przygotować się na bardzo trudny mecz. Chcieliśmy postawić na posiadanie i zmusić ich do biegania, ale nie byliśmy w stanie ich zdominować - powiedział po meczu Pep.
Chociaż w rewanżu Bayern wygrał 3:2, to emocji na Allianz Arenie nie było. Dwumecz zamknęły dwa gole Neymara w pierwszych 30 minutach. Inaczej, ale też bez końcowego sukcesu, było w stolicy Bawarii w maju 2016 roku. Wtedy Bayern pod wodzą Guardioli trzeci raz z rzędu w Lidze Mistrzów zatrzymał się na półfinale. Po Realu i Barcelonie pogromcą mistrzów Niemiec było Atletico. Chociaż dwumecz zakończył się remisem 2:2, to o awansie zespołu Diego Simeone zdecydowała wyjazdowa bramka Antoine'a Griezmanna. Trzyletnia misja Guardioli w Monachium zakończyła się fiaskiem. Chociaż Katalończyk zdobył trzy mistrzostwa kraju, to dla najważniejszych osób w klubie priorytetem była Liga Mistrzów.
- Czy to największe rozczarowanie w mojej karierze? Nie, ponieważ graliśmy dobry futbol. Oddałem temu klubowi całe swoje życie. Chciałem tu awansować do finału i go wygrać, ale to, że tego nie osiągnąłem, nie zmieni mojego zdania na temat naszej gry i rozwoju. Jestem dumny z piłkarzy i wykonanej przez nich pracy. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy i na pewno jesteśmy lepsi niż trzy lata temu. Trofea są tylko liczbami i nie mogą w całości definiować twojej pracy - mówił Guardiola po meczu z Atletico. Katalończyk już wtedy wiedział, że latem rozpocznie kolejny wielki projekt, w Manchesterze City.
Pep od dawna był marzeniem zarządzających klubem szejków. Oni, w przeciwieństwie do władz Bayernu, nie stracili wiary w to, że Katalończyk może znów triumfować w Lidze Mistrzów. Guardiola w Manchesterze dostał zaufanie, wolną rękę w polityce transferowej oraz ogromny worek pieniędzy niezbędny do jej realizacji. W pierwszym roku pracy na Wyspach Pep wydał ponad 150 mln euro na Claudio Bravo, Johna Stonesa, Ilkay'a Gundogana, Leroy'a Sane, Nolito i Gabriela Jesusa.
Chociaż debiutancki sezon w Anglii Katalończyk zakończył bez trofeum, to nikt z tego tragedii nie robił. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że zespół jest w trakcie rewolucji. Sytuację w klubie doskonale oddają słowa Guardioli po porażce 1:3 z Monaco, która wyeliminowała Manchester City z Ligi Mistrzów już w 1/8 finału.
- Zazwyczaj w każdym meczu gramy równo. Tym razem tak nie było i musimy wyciągnąć z tego wnioski. Jesteśmy drużyną, która nie ma za dużo doświadczenia w tego typu rozgrywkach. Zawaliliśmy pierwszą połowę, a w drugiej byliśmy nieskuteczni. To wszystko, to są przyczyny naszej porażki - mówił ze spokojem.
Kolejny sezon miał być przełomowy. Do drużyny, za ponad 310 mln euro, trafili Ederson, Benjamin Mendy, Kyle Walker, Danilo, Aymeric Laporte i Bernardo Silva. I znów wszystko na nic. Chociaż Manchester City zdominował Premier League, to w Lidze Mistrzów znów nie dotarł nawet do półfinału. Tym razem, w ćwierćfinale, za mocny okazał się Liverpool, a porażka 0:3 w pierwszym meczu na Anfield Road przypomniała o największych klęskach Guardioli z Realem i Barceloną.
W obecnym sezonie Manchester City może przejść do historii. Na finiszu rozgrywek drużyna Pepa jest druga w Premier League (dwa punkty za Liverpoolem z meczem do rozegrania), w sobotę awansowała do finału Pucharu Anglii, po Puchar Ligi sięgnęła w lutym. We wtorek "Obywatele" zagrają z Tottenhamem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ćwierćfinale, który za rządów szejków, udało im się przejść tylko raz.
Manchester City może zostać pierwszą w historii angielską drużyną, która sięgnie po poczwórną koronę. - To prawie niemożliwe. Dajcie to do nagłówków: prawie niemożliwe. Już samo to, że na tym etapie sezonu mamy szansę na wszystkie trofea uważam za cud - Guardiola zdejmował presję ze swoich piłkarzy.
Katalończyk apelował o spokój, ale o nim mowy być nie może. O ile brakiem Pucharu Anglii w gablocie nikt się specjalnie w Manchesterze nie przejmie, o tyle brak mistrzostwa kraju, a przede wszystkim Ligi Mistrzów, będzie rozczarowaniem. Kolejnym z rzędu dla wielkiego trenera