Robert Lewandowski zawiódł jak cały Bayern. Gola nie strzelił, bo Klopp go rozpracował

Robert Lewandowski był w tym meczu bezradny jak cały Bayern. Miał kilka okazji do zdobycia bramki, ale żadnej nie wykorzystał. Zawsze czegoś brakowało - albo miejsca, albo czasu, albo zwyczajnie szczęścia. Bayern odpadł z Ligi Mistrzów na tak wczesnym etapie, jak nigdy w ostatnich ośmiu latach.
Zobacz wideo

Robert Lewandowski kilka razy w tym meczu był blisko zdobycia bramki. To jednak nieważne, bo Bayern odpadł, więc jego ocena będzie jednoznaczna. Zawiódł. Znów nie strzelił gola w fazie pucharowej. Nie wziął odpowiedzialności za zespół tak, jak Ronaldo we wtorek czy Messi w równolegle toczonym meczu. Jeśli trzymać się przedmeczowych porównań, że dla niego to spotkanie było jak matura, to oblał ją zdecydowanie.

Robert Lewandwoski wciąż był blisko, ale gola nie strzelił

Najpierw Joel Matip poniekąd ukradł mu gola, bo wbił piłkę do swojej bramki zanim zrobił to Polak. Oczywiście bardzo dobrze się stało, bo istniał cień szansy, że wydarzyłaby się tragedia podobna jak w meczu Polska - Czechy, gdy Lewy stojąc na wprost pustej bramki nie trafił w piłkę. Później był jeszcze blisko strzelenia gola, gdy udało mu się przerzucić piłkę tuż nad nogą bramkarza, ale dogonienie jej było niemożliwe, a sama z siebie do bramki nie wpadła – zabrakło metra. Prawdopodobnie i tak był w tej akcji na spalonym, ale sędzia liniowy nie był tego pewny, więc chorągiewki nie podniósł, by w przypadku zdobycia bramki sytuację mógł ocenić sędzia VAR. W drugiej połowie mógł wepchnąć piłkę do bramki po podaniu Gnabry’ego. Wykonał wślizg, wyjechał poza linię końcową, ale na spotkanie z piłką nie zdążył. Przeszła tuż obok niego.

To trzy sytuacje, wypatrzone nieco na siłę, do których dopuścili go piłkarze Jurgena Kloppa. Tylko trzy, bo przez pozostałą część dwumeczu Polak był odcięty od podań, umiejętnie wypychany przez świetnie grających obrońców Liverpoolu. Jak cień podążał za nim Matip i zatrzymywał go na wszystkie możliwe sposoby. Faulem, trzymając za koszulkę, kopiąc w kostkę, czasami zgodnie z przepisami – liczył się efekt. Gdy wreszcie zobaczył żółtą kartkę, Bayern już nie atakował, poddał się na kilkanaście minut przed końcem meczu po golu Virgila van Dijka z rzutu rożnego. Klopp wiedział jak uprzykrzyć życie piłkarzowi, którego sam ukształtował. Po meczu przeszedł całe boisko, by chwilę z nim porozmawiać, poklepać po plecach, pocieszyć. Wiedział, że zapewnił Lewandowskiemu naprawdę nieprzyjemny wieczór.

Polak zmarnował nieliczne i niedoskonałe okazje, które stworzyli mu koledzy, a sam nie przeprowadził akcji, która pozwoliłaby mu strzelić gola. A tego przecież wymagał krytykujący go w mediach Dietmar Hamann. Właśnie wzięcia odpowiedzialności za zespół, bycia liderem osłabionej drużyny. Tego zabrakło.

Zawiódł nie tylko Robert Lewandowski

Największe pretensje do siebie powinien mieć Manuel Neuer. Jego błąd odmienił ten dwumecz, bo do 26. minuty rewanżu obie drużyny grały tak uważnie i ostrożnie, że z boiska wiało nudą. I to sprzyjało przede wszystkim Bayernowi. Gdy w pole karne wpadł Sadio Mane, Neuer wyszedł z bramki i dobiegł niemal do linii szesnastki. Zrezygnował z użycia rąk i usiłował odebrać Senegalczykowi piłkę tak, jak robią to obrońcy. Bezskutecznie, nieco niezdarnie. Mane z piłką odskoczył, błyskawicznie zorientował się w całej sytuacji i podcinką strzelił gola na 1:0.

Wtedy zmieniło się wszystko. Bayern musiał przejść od bezpiecznego posiadania piłki do szturmu na bramkę Liverpoolu, bo do awansu potrzebował dwóch goli. Musiał się otworzyć, zagrać odważnie i narazić na kontry zespołu Kloppa. Odpowiedział już przy pierwszej okazji – zdobył bramkę na 1:1, ale za ciosem nie poszedł. Przed przerwą jeszcze próbował, niesiony entuzjazmem, ale po zmianie stron znów grał ospale, przewidywalnie, z nielicznymi tylko zrywami. Jakby Kovac w przerwie znów zaciągnął drużynie hamulec i liczył, że ostatecznie wygra jednym golem. Być może był świadomy ograniczeń jakie miał jego zespół. Kontuzjowany był Thomas Muller, Joshua Kimmich, a Kingsley Coman dopiero wrócił do zdrowia i wszedł na boisko na ostatnie pół godziny.

Realizator często pokazywał go później wbitego w fotel ławki rezerwowych. Był bezradny, nieobecny. On poddał się na ławce, a jego zespół na boisku. Sadio Mane w końcówce meczu zdobył jeszcze bramkę na 3:1 i przypieczętował zasłużony awans do ćwierćfinału. W Monachium do kolejnej matury przystąpią za rok – i jeśli wierzyć właścicielom – powinni być lepiej przygotowani. Po drodze muszą jeszcze zaliczyć kilka sprawdzianów w Bundeslidze i Pucharze Niemiec, ale dwa trofea na koniec sezonu tylko nieznacznie zmażą plamę po odpadnięciu w 1/8 Champions League.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.