Europejska Superliga piłkarska bez Polski? To nie może się udać

W kończącym się roku po raz pierwszy światło dzienne ujrzał projekt europejskiej Superligi piłkarskiej. Co prawda pomysłodawcom zależało, żeby utrzymać ją jeszcze jakiś czas w tajemnicy, ale dzięki anonimowym źródłom z Football Leaks tajny projekt został ujawniony. I okazało się, że jest mocno nieprzemyślany.
Zobacz wideo

Na razie wygląda to tak: elita z raptem pięciu krajów Europy chce narzucić reszcie kontynentu, a może i globu, nową wizję piłkarskiego świata. Dzięki dziennikarzom współpracującym z anonimowymi twórcami Football Leaks dowiedzieliśmy się, że najbogatsze kluby planują stworzyć elitarną Superligę z udziałem szesnastu ekip. Tak wynika z ostatniej wersji, która została zaproponowana 22 października.

W elitarnych rozgrywkach miałyby grać: Real, Barcelona, Atletico, Manchester United, Arsenal, Manchester City, Liverpool, Chelsea, Paris Saint Germain, Olympique Marsylia, Juventus, AC Milan, Inter, Roma, Bayern Monachium i Borussia Dortmund.

Jak widać piłkarskim bogaczom z Zachodu zamarzyła się piłkarska wersja NFL czy NBA.

Co prawda Bayern Monachium, który według Football Leaks wyszedł z inicjatywą powołania Superligi, zaprzeczył, że zamierza powołać ją do życia, ale jakoś bardziej w tym wypadku wierzę dziennikarzom niż działaczom.

NFL po piłkarsku


Taka piłkarska Superliga zmieniłaby oblicze całego piłkarskiego świata. Nie wiem, czy mistrz Superligi nazywałby się mistrzem Europy czy mistrzem świata, jak triumfatorzy NFL, NBA czy MLB. Na pewno pomysłodawcy mają takie aspiracje, aby uznawać swoje rozgrywki za przewyższające poziomem wszystkie inne - nawet piłkarski mundial. Bo inaczej po co by je powoływali? Przecież o to chodzi, aby sprzedać produkt pod marką “najlepszej ligi na świecie”.

To, że powstanie Superligi jest dla wielkich klubów potrzebą dość pilną, pisałem nie tak dawno. Problemem Chelsea, Realu, Manchester United czy Juventusu Turyn jest fakt, że mimo rosnących przychodów nie mogą wypracować znaczącego zysku. Na domiar złego lada chwila piłkarski świat będzie musiał zmierzyć się z kryzysem na rynku płatnej telewizji, która w konkurencji z platformami internetowymi nie jest w stanie zwiększać swoich przychodów. Krokiem wyprzedzającym byłoby więc powołanie Superligi, która pozwoliłaby malejące wpływy dzielić w mniejszym gronie.

Amerykanie nie tak to wymyślili

Tyle tylko, że pomysł piłkarskiej Superligi niewiele ma wspólnego z ich wzorami z Ameryki.

Owszem NFL, MLB czy NBA są rozgrywkami zamkniętymi, ale równocześnie chcą być jak najbardziej egalitarne. Jest w nich miejsce dla drużyn z miast, które opływają we wszelkie bogactwa jak Nowy Jork, Boston czy Los Angeles, ale również dla zespołów z regionów USA, które na tle tamtych miast są jak Warszawa przy Londynie. Mam tu na myśli St. Louis, Nashville czy Jacksonville.

Prawdziwym ewenementem jest tu Green Bay - siedziba jednego z najbardziej utytułowanych zespołów NFL, Packers - która na liście największych amerykańskich miast zajmuje miejsce 262.

Green Bay nie miałoby szans na utrzymanie zespołu NFL, gdyby nie sposób, w jaki liga dzieli dochody. Przeszło 60 proc. pieniędzy dzielonych jest na wszystkie 32 drużyny po równo. I nie chodzi tylko o umowy telewizyjne czy sponsorskie, które są zawierane w imieniu ligi. Do wspólnego worka, aby potem dzielić wszystko po równo, drużyny wrzucają nawet część dochodów z biletów na mecz czy sprzedaży koszulek i innego rodzaju gadżetów klubowych.

Po co taka solidarność? Bo to się wszystkim opłaca. NFL, NBA czy MLB to ma być zabawa dla całego kraju, a nie tylko najbogatszych jego części.

Tego w regułach NFL i innych amerykańskich lig, z których czerpali inspirację, pomysłodawcy piłkarskiej Superligi nie doczytali. W ich lidze nie ma miejsca nie tylko dla klubów Polski, ale również dla 40 innych krajów Europy.

Liczą się przede wszystkim nasi

A przecież piłka nożna to sport, który swój sukces zawdzięcza swojej lokalności. Fanów piękna gry jest znacznie mniej niż tych, którzy włączają telewizor lub idą na stadion, bo “nasi grają”. Widać to doskonale po liczbie widzów finałów Ligi Mistrzów. W kraju, który ma w finale swojego przedstawiciela oglądalność drastycznie rośnie, w innym przypadku jest dość słaba.

Kilka przykładów:

We Włoszech finał Real - Juventus oglądało 13,8 mln widzów. Rok później Real - Liverpool 6,85 mln. W Hiszpanii starcie Real - Liverpool przyciągnęło 9,2 mln widzów, a ostatni finał bez hiszpańskiego zespołu (Bayern - Borussia) 4,1 mln. W Niemczech mecz Bayern - Borussia pobił rekord - 22,5 mln widzów, a rok później (Real - Atletico) - 7,4 mln. W Polsce wystarczyło, by w finale Ligi Mistrzów grało trzech reprezentantów Polski, by mecz był oglądany przez dwa razy więcej widzów niż rok wcześniej. Warto tu podkreślić - reprezentantów. Bo jak się wydaje w projektach Superligi reprezentowanie kraju zostanie wykreślone.

Ilu wtedy Polaków chciałoby oglądać Bayern w Superlidze, wiedząc, że niemiecki klub pozbawił reprezentację Polski występów Lewandowskiego lub innego gwiazdora? A jak zareagowaliby Holendrzy, gdyby ich kadrę ograbić z zawodników na co dzień grających w klubach Superligi?

Holandia jest tu dobrym przykładem. Gdy reforma Ligi Mistrzów zmniejszyła szanse Ajaksu, PSV i Feyenoordu na awans do elitarnych rozgrywek, cena praw telewizyjnych Champions League znacząco spadła.

Polska - największy płatnik netto

Wydaje się, że pomysłodawcy Superligi mają klasyczne neokolonialne podejście do biedniejszych regionów świata: “Chętnie sprzedamy wam nasze produkty, weźmiemy waszych fachowców do naszych fabryk, ale nie próbujcie budować fabryk takich jak nasze, bo i tak nie będziecie mieć gdzie sprzedać ich produktów”.

Sądzę, że z takim podejściem kluby Superligi raczej stracą niż zyskają kibiców w Polsce. Owszem możemy się śmiać się z poziomu polskich klubów i piłkarzy. Ale nie zapominajmy, że nasz kraj to największy w Europie płatnik netto na zachodnioeuropejską piłkę nożną. Licząc tylko koszt praw do transmisji telewizyjnych to ok 60-70 mln euro.

W historii sportu w USA każda z najważniejszych lig w baseballu, futbolu amerykańskim, koszykówce i hokeju na lodzie dochodziła do punktu, gdy pod bokiem wyrastała jej konkurencja. I choć zawsze rywal był słabszy ekonomicznie i sportowo, to na tyle psuł interes hegemonowi, że kończyło to się połączeniem. Tak w baseballu National League połączyła się z American League, NFL związała się z AFL w futbolu amerykańskim, w hokeju NHL wchłonęła WHA, a w koszykówce NBA - ABA.

W piłce nożnej historia może się powtórzyć. Nawet jeśli Superliga zbierze pod swoje skrzydła najlepszych piłkarzy świata, to reszta Europy wciąż pasjonować rozgrywkami, w których będą brać udział ich lokalne kluby.

Europejska Superliga miałaby szansę tylko wtedy, gdyby objęła całą lub niemal całą Europę. Tyle tylko, że wtedy bogaci musieliby się pogodzić z tym, że inni też mogą się na tych rozgrywkach wzbogacić, a na to ich nie stać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA