Liga Mistrzów. Faza grupowa miała dwie prędkości. Lewandowski i Piszczek bili rekordy, a pozostali Polacy bili głową w mur

Dla Polaków zakończona w środę faza grupowa Champions League była rozgrywkami dwóch prędkości. Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek bili rekordy, a nasi pozostali kadrowicze bili głowami w mur. W 1/8 Ligi Mistrzów zobaczymy tylko trzech reprezentantów Polski.
Zobacz wideo

Strzeleckie popisy Roberta Lewandowskiego i rekord liczby występów w Lidze Mistrzów Łukasza Piszczka. Fatalne błędy Kamila Glika w meczach z Club Brugge. Niemoc Grzegorza Krychowiaka i Macieja Rybusa w spotkaniach Lokomotiwu Moskwa. Bijący głowami w mur piłkarze z Neapolu. Dla Polaków faza grupowa Champions League miała dwie prędkości.

Lewandowski w pogoni za van Nistelrooyem

Najlepszym z Polaków w fazie grupowej Ligi Mistrzów był Robert Lewandowski. Strzeleckie popisy kapitana naszej reprezentacji imponują coraz bardziej. W środę 30-latek zdobył swoją siódmą i ósmą bramkę w tej edycji Champions League. Dzięki wcześniejszym trafieniom w klasyfikacji wszechczasów Robert wyprzedził m.in. Eusebio, Zlatana Ibrahimovicia, Alfredo Di Stefano i Thierry’ego Henry’ego. Pięćdziesiąty trzeci gol zbliżył go na trzy bramki do piątego na liście Ruuda van Nistelrooya. Przy odrobinie szczęścia i celności Lewandowski może prześcignąć Holendra jeszcze w tym sezonie. Na nagłą eksplozję formy napastnika – jak sam niedawno przyznał – wpłynęło poprawienie się stanu jego kolana. – Nie mam już problemów z rzepką. Dzięki temu mogę skakać wyżej. Mam moc w nogach – wytłumaczył Lewandowski. U jego boku znów zaczął pojawiać się także Thomas Mueller z którym lider Bayernu rozumie się bez słów. Wszystko to wpłynęło na wyniki monachijczyków, którzy w grupie E wygrali cztery mecze i dwa zremisowali. Z ich piętnastu trafień aż osiem, czyli ponad połowa, należy do Lewandowskiego, który został najlepszym strzelcem fazy grupowej.

Podoliński: Szkoda, że Piszczka nie ma w kadrze

Rywalizację polskich obrońców mogliśmy obserwować w grupie A: w Borussii Dortmund w pięciu meczach wystąpił Łukasz Piszczek, a w AS Monaco – także w pięciu spotkaniach – zagrał Kamil Glik. Ze dużo lepszej strony zaprezentował się Piszczek, który znów zapisał się w historii BVB. Jego występ z Club Brugge był 45 meczem rozegranym w Lidze Mistrzów. We wtorkowym spotkaniu z Monaco były obrońca reprezentacji Polski nie mógł wystąpić z powodu kontuzji kolana, ale jeśli na wiosnę będzie zdrowy to najpewniej zacznie śrubowanie swojego wyniku. Będzie miał do tego co najmniej dwie okazje, bo Borussia zajęła w grupie pierwsze miejsce zdobywając 13 punktów (tyle samo co Atletico Madryt). We wszystkich pięciu spotkaniach Piszczek rozegrał pełne 90 minut i tradycyjnie prezentował równy poziom.

To przedostatni sezon Łukasza w Champions League, bo w czerwcu 2020 roku piłkarz BVB planuje zakończyć karierę. – Żałuję tego, że Piszczka nie ma w naszej kadrze, bo bardzo by się przydał. Dla Dortmundu jest bezcenny. Daje zespołowi dużą stabilność. Ciężko mówić, że Borussia ma kogoś kto mógłby dziś go zastąpić, bo trener Lucien Favre wybór składu zaczyna właśnie od naszego rodaka – mówi Sport.pl ekspert Telewizji Polskiej Robert Podoliński.

Polacy na dwóch przeciwnych biegunach tabeli

Na przeciwnym biegunie tabeli znalazł się Kamil Glik, który jest jedną z ofiar kryzysu AS Monaco. Zespół, który w dwóch ostatnich sezonach świętował mistrzostwo i wicemistrzostwo Francji oraz półfinał Ligi Mistrzów, tym razem z jednym punktem wylądował na dnie grupy. Fatalnie zaprezentował się blok defensywny monakijczyków, który podsumowuje statystyka: drużyna z Księstwa stracił w sześciu meczach czternaście bramek. Więcej razy piłkę z siatki wyjmowali tylko bramkarze Viktorii Pilzno, Crveny zvezdy Belgrad i Szachtara Donieck.

Sporo za uszami ma Glik, który wystąpił w pięciu spotkaniach (w 5. kolejce nie mógł zagrać z powodu kontuzji, której nabawił się w meczu z Club Brugge). W pierwszym starciu z Belgami to on przegrał pojedynek główkowy z Wesleyem, gdy ten zdobył bramkę na wagę remisu. Jeszcze gorzej było w przegranym 0:4 rewanżu, gdzie Kamil był zamieszany w utratę dwóch z trzech bramek (gdy padła czwarta siedział już na ławce). Jego koszmarem ponownie stał się Wesley. I Glik, i AS Monaco o tegorocznej edycji Ligi Mistrzów będą chcieli zapomnieć jak najszybciej.

Pudło Milika kosztowało Napoli brak awansu

Aż trzech podopiecznych Jerzego Brzęczka obserwowaliśmy w Lidze Mistrzów w barwach klubów włoskich. Głową w mur bili Polacy z Napoli, którzy musieli zmierzyć się z potokiem krytyki. O ile w pierwszym meczu Neapolu z Crveną zvezdą Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik wyszli w podstawowym składzie zespołu Carlo Ancelottiego, o tyle w kolejnych spotkaniach zaczynali na ławce rezerwowych (wyjątkiem był mecz z Liverpoolem w którym Milik grał przez godzinę). Bardziej rozczarowujące od ilości minut, które zgromadzili nasi piłkarze, są ich osiągi. Milik: zero bramek, zero asyst. Zieliński: zero bramek, zero asyst. Wątłe próby Polaków boleśnie podsumowuje sytuacja Milika, który w 90 min. meczu z Liverpoolem mógł zapewnić Napoli awans do kolejnej rundy Champions League, ale z bliska trafił w Alissona. – Starałem się uniknąć spalonego i ledwo przyjąłem piłkę. Uderzyłem instynktownie, Alisson dobrze skrócił kąt i nie udało się – tłumaczył się 24-latek w rozmowie z Polsatem Sport.

Krytyki nie ustrzegł się także bramkarz Juventusu Wojciech Szczęsny. Ta spadła na niego tylko po przegranym 1:2 meczu z Manchesterem United. „To kiepski bramkarz” – ocenił legendarny piłkarz United Paul Scholes, ale była to ocena dość przesadzona, bo błąd, który Szczęsny popełnił odbijając piłkę w stronę Leonardo Bonucciego, który następnie wepchnął ją do swojej bramki, nie może definiować postawy 28-latka we wszystkich sześciu meczach. Łącznie golkiper piłkę z siatki wyjmował czterokrotnie (dwa raz w meczu z MU, dwa razy w kończącym dla Juve fazę grupową spotkaniu z Young Boys). Poza pechowym meczem z Manchesterem za każdym razem Szczęsny był pewnym punktem swojej drużyny i aż czterokrotnie zachował czyste konto.

Stała na stacji Lokomotywa, a Liga Mistrzów odjechała

Sześć meczów – wszystkie po 90 minut – zagrał Grzegorz Krychowiak. Od początku sezonu pomocnik Lokomotiwu Moskwa jest podstawowym piłkarzem i jednym z liderów mistrza Rosji. Niewiele brakowało, aby niedawno zapisał na koncie swoją pierwszą bramkę w Lidze Mistrzów, ale w meczu z Galatasaray jego strzał odbił się od Ryana Donka i samobójczy gol został zapisany Holendrowi. „Krycha” mógł mieć także asystę, ale i tym razem zabrakło szczęścia, bo Fiodor Smołow trafił w słupek. Mecz z Turkami był najlepszym występem 28-latka w tym sezonie europejskich pucharów. W pozostałych meczach Polak nie wyróżniał się. Przede wszystkim grał wolno. W środku pola nie gwarantował szybkiego tempa kontrataków, wielokrotnie je spowalniając. Brak szybkości, który przeszkodził Krychowiakowi w zrobieniu kariery w PSG, rzucał się w oczy także na tle solidnych przeciwników z Portugalii i Niemiec. Lepiej Grzegorz prezentował się w defensywie, gdzie pracował równie ciężko, co w kadrze. W meczu z Schalke w Moskwie zdarzyło mu się nawet wystąpić na środku obrony. W jego ocenie nie pomogli też koledzy. Podopieczni trenera Jurija Siomina przegrali aż pięć z sześciu grupowych meczów, strzelili tylko cztery bramki i zajęli ostatnie miejsce w grupie D.

W dwóch spotkaniach wystąpił Maciej Rybus, który przez dwa miesiące zmagał się z urazem pachwiny. Kontuzja, której nabawił się przed wrześniowym zgrupowaniem reprezentacji Polski, pozbawiła go szans gry w Lidze Mistrzów aż do 5. kolejki. – Maciek wciąż otrzymuje zastrzyki przeciwbólowe i bierze tabletki, ale tak bardzo chciał zagrać w Lidze Mistrzów, że trener dał mu szanse. W meczu z Schalke Siomin miał dla niego zadania defensywne z których Rybus wywiązał się wzorowo. Po meczu trener go pochwalił, bo Maciek miał najwyższy indeks w InStat. Dobrze, że pod koniec sezonu wrócił do gry. Ma teraz czas na regenerację i walkę o skład. Zimą nie będziemy szukać zmian, „Rybka” jest zadowolony z miejsca w którym jest: ma dobry kontrakt, kupił mieszkanie w Moskwie i gra klubie, gdzie ma silną pozycję. To optymalne miejsce – mówi nam menadżer Rybusa Mariusz Piekarski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.