Marek Koźmiński dla Sport.pl: W oczach piłkarzy Realu widziałem strach. Ale wygrali i dziś są faworytem Ligi Mistrzów

W pewnym momencie w oczach kilku zawodników zobaczyłem strach. Oni się zwyczajnie przerazili. Sytuację uratował trener Zinédine Zidane, który dokonał dobrych zmian - mówi Sport.pl o meczu Real Madryt - Juventus Turyn (1:3) wiceprezes PZPN Marek Koźmiński.

Sebastian Staszewski: Wierzył pan, że Juventus Turyn może zrobić Realowi Madryt to, co dzień wcześniej Roma urządziła w Rzymie Barcelonie?

Marek Koźmiński: Szczerze? Nie. Dlaczego? Bo pewne sytuacje zdarzają się sporadycznie, a nie cyklicznie. W tych ćwierćfinałach dostrzegłem jednak pewną prawidłowość. Drużyny z Hiszpanii pod względem fizycznym prezentowały się słabo. Barcelona była dramatyczna, Real też nie miał siły biegać. I chyba ta fizyczna niemoc zdecydowała o takiej różnicy formy. Bo błędów indywidualnych – nie licząc może klopsa Keylora Navasa przy trzeciej bramce – nie było. Zamiast tego w Rzymie pelerynę niewidkę zarzucił Leo Messi, a w Madrycie wsparcia brakowało Cristiano Ronaldo. Kryzys dał się Hiszpanom mocno we znaki.

Real zlekceważył zraniony w pierwszym meczu Juventus?

Może nie lekceważenie, ale pychę, widziałem w zachowaniu graczy Barcelony. I skończyło się to katastrofą. Dzięki temu Real usłyszał dzwonek alarmowy i zrozumiał, że nic za darmo nie dostanie. Może ta świadomość ich trochę sparaliżowała? W pewnym momencie w oczach kilku zawodników zobaczyłem strach. Oni się zwyczajnie przerazili. Nie chcieli brać na siebie odpowiedzialności. Na początku drugiej połowy Daniel Carvajal zagrał piłkę wzdłuż linii obrony. Wściekły Marcelo pokazywał mu gestami „chłopie, co robisz”? To był paraliż.

Paraliż był efektem nijakiej gry Realu w pierwszej połowie. Niektórzy zawodnicy Królewskich wyglądali jakby chwilę przed meczem zostali zbudzeni z głębokiego snu.

Bardzo rzucał się w oczy brak animuszu. Dlatego Zinédine Zidane postanowił zrobić zmiany i ratować zespół. Musiał dodać mu energii. Z boiska zeszli Casemiro i Gareth Bale, a pojawili się na nim pełni sił skrzydłowi. No i udało się, choć w kontrowersyjnych okolicznościach.

Hiszpanie awansowali do półfinału Ligi Mistrzów właśnie dzięki czujności Zidane’a? Wpuszczenie na murawę Lucasa Vázqueza i Marco Asensio dało Realowi impuls.

Nie przesadzałbym, ale dzięki Zidanowi udało się odmienić oblicze zespołu. Real wygrał epizodami i stalowymi nerwami Cristiano Ronaldo, który wykonał rzut karny w najtrudniejszym możliwym momencie. Oglądając Barcelonę miałem wrażenie, że zespół został wyciśnięty przez wyżymaczkę, nie miał w nogach pary. Ci, co mówią, że Barca nie walczyła, nie znają się na piłce, bo ona chciała walczyć, ale nie mogła. Zidane dostrzegł to samo u swoich zawodników i zaryzykował. Zdjął Casemiro, który jest wirtuozem odbioru, ale nie ma formy. Przypomina mi Grześka Krychowiaka, który nie będąc w gazie daje drużynie tylko 30 proc. swoich możliwości. Na szczęście dla Realu Zidane podjął trafne decyzje.

Jak ocenia pan decyzję sędziego Michaela Olivera, który w doliczonym czasie gry podyktował rzut karny? Na miejscu Anglika postąpiłby pan tak samo?

Kontrowersje rzucają się w oczy. Pierwsza to oczywiście nieuznana bramka Manchesteru City w meczu z Liverpoolem. To był skandal, bo ten błąd zaważył na całym dwumeczu. Rzut karny dla Realu też jest dyskusyjny. Ta sytuacja przypomina mi trochę to z czym Szymon Marciniak zmierzył się podczas meczu Legii z Lechem. Musiał zinterpretować akcję, którą można było zinterpretować na kilka sposobów. Na dziesięć osób pięć powie, że było tak, a pięć, że inaczej. W Madrycie nie pomógłby nawet VAR. Nie mogą więc dziwić obrazki kibiców czy piłkarzy, którzy już po meczu pokazywali rękoma gesty oznaczające pieniądze.

Z czego wynikała duża dysproporcja między pierwszym meczem, a rewanżem?

Uważam, że dysproporcja była tylko w wyniku. W Turynie o tym jak wyglądało spotkanie zadecydowała czerwona kartka Paulo Dybali. Gdyby nie to, nie wierzę, że skończyłoby się tam 0:3. To był epizod, które wpłynął na wynik. Szkoda, że Juve nie udało się odrobić straty. Żałuję tego. Nie wierzyłem, że to możliwe, ale trzymałem za Włochów kciuki. Szczególnie, gdy przy stanie 2:0 wciąż dominowali. To nie był przypadek. Dziś są po prostu mocni.

A Real?

Real ma prawo do słabości, która mu się przytrafiła. Piłkarze to ludzie, a nie roboty. Przyszło wiosenne przesilenie. Widzieliśmy przecież, jak Mario Mandžukić robi sobie jaja z Carvajala. Biorąc pod uwagę doświadczenie tego drugiego, jego umiejętności i warunki fizycznie nie miało się to prawda zdarzyć, ale zdarzyło. Bo jedni są w gazie, a drugim zabrakło paliwa.

Kto jest dziś faworytem Ligi Mistrzów? Zestaw półfinałowy jest niebanalny.

Paradoksalnie nie jest to trudne pytanie. Ktoś powie, że Liverpool był fantastyczny, a Real słaby. Może i tak było, ale dla mnie Real wciąż jest faworytem. Bo przetrwał duży kryzys, przeszedł dalej. I jednostkowo jest dziś najsilniejszy. To on ma największą moc rażenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.