Po 1:3 Realu z Tottenhamem w Lidze Mistrzów. Czy mistrzowie psują się od głowy?

Kryzys Realu? To się okaże dopiero teraz. Bo pierwszy raz od dawna do piłkarzy Zinedine'a Zidane'a dociera: jednak nie jesteśmy niezniszczalni.

Przegrali właśnie w grupie Ligi Mistrzów pierwszy raz od 2012 roku. W lidze mają już 8 pkt straty do Barcelony i kilka plam w CV: porażka z Gironą to była pierwsza przegrana z beniaminkiem od 1990, wcześniej była zapaść na Bernabeu, gdzie nie wygrali pierwszych trzech meczów sezonu pierwszy raz od 1995.

Ale gdy po środowym 1:3 z Tottenhamem, po drugim z rzędu meczu który Real przegrał i w którym na przegraną zasłużył, Zinedine Zidane usłyszał pytanie: czy to kryzys?, odpowiedź była krótka. – Nie.

Nie ma takiego słowa: kryzys. Ale jednak coś się zmieniło

Więc u Zidane’a bez zmian. On się upiera, że nie ma słowa „kryzys” w piłkarskim słowniku, bo zawsze masz czystą kartę w następnym meczu. Ucinał krótkim „nie” pytania o kryzys w marcu 2017, gdy z trzech ligowych meczów Real wygrał jeden. I w styczniu 2017, gdy wygrał jeden mecz z pięciu i miał dwie porażki z rzędu w lidze i Pucharze Króla. A potem został pierwszą drużyną która obroniła tytuł w Lidze Mistrzów, zdobył też mistrzostwo Hiszpanii. To była pierwsza podwójna korona Realu od lat 50.

Być może i teraz kryzysu nie ma. Ale coś się jednak w Realu zmieniło. Drużyna wyraźnie straciła rozpęd, który miała jeszcze w sierpniu, gdy rozbijała Manchester United i Barcelonę w superpucharach. Straciła też, co ważniejsze, pewność siebie. Real Zidane’a przyzwyczaił do niesamowitej woli przetrwania i wygrywania. Wyrywał zwycięstwa walcząc do końca, wchodził w wymianę ciosów pewny tego, że on uderza mocniej. A teraz tej pewności nie ma.

Mniej opcji awaryjnych

Ona znikała stopniowo, razem z kolejnymi meczami w których ostrzał bramki rywala nie przynosił tylu bramek, ile jeszcze niedawno. Real stwarza nawet więcej sytuacji niż w poprzednim sezonie, ale strzela mniej goli. To co wpadało do niedawna, ostatnio nie wpada. Cristiano Ronaldo ma w lidze już 40 strzałów i tylko jednego gola, ale on przynajmniej w Lidze Mistrzów strzela regularnie. Karim Benzema pudłuje i w Hiszpanii i w Europie. A Real nie ma już tylu awaryjnych opcji zdobywania goli, ile miał w ostatnich miesiącach.

Real był drużyną stałych fragmentów gry, wykorzystał 22 w poprzednim ligowym sezonie. Teraz ma ledwie dwa gole w lidze po takich zagraniach. W poprzednim sezonie Real strzelił 40 goli głową. W tym sezonie zdobył tak jednego: Sergio Ramos wymusił dobrym wyskokiem samobójczą bramkę Paulo Oliveiry w meczu z Eibar. Bywały takie momenty poprzedniego sezonu, gdy to gole Ramosa, zwykle po podaniach Kroosa, były polisą na życie Realu. Teraz tej polisy nie ma. Rok temu o tej porze mieli już co najmniej po golu trzej środkowi obrońcy: Ramos, Raphael Varane i Pepe. Teraz dorobek środka obrony to jeden gol Ramosa w LM. Marco Asensio, już szykowany na następcę Messiego i Cristiano na tronie, od sierpnia zdobył w lidze i LM jednego gola.

Real traci mniej goli. Ale gorzej na stratę reaguje

Wszystkim piłkarzom Realu jest trudniej o bramki. To deprymuje, trudniej jest znaleźć siły do kolejnego ataku, gdy już nie ma tej pewności, że wystarczy przycisnąć mocniej i będzie gol. Można powiedzieć, że Real psuje się teraz od głowy i w przenośni i dosłownie. Drużyna, która wyprawiała cuda, teraz słabo znosi to, że nastała normalność. Nogi już tak nie niosą, kontuzje nie omijają, a piłka tak nie wpada do bramki.

Trzy gole stracone z Tottenhamem niby wystawiają słabe referencje obronie. Ale nawet po tych trzech bramkach Real ma mniej straconych goli w Lidze Mistrzów niż rok temu po pięciu kolejkach (teraz stracił łącznie pięć, wtedy miał siedem, w tym cztery z Legią). Real traci też średnio mniej goli w lidze niż w poprzednim sezonie. Ale przez ostatnie dwa sezony strata gola przez Real to był dla piłkarzy Zidane’a incydent. A dziś to jest wydarzenie. Jeszcze niedawno strata gola tylko ich rozjuszała. Teraz ich osłabia, wkrada się zwątpienie. Niedawno nie byli w stanie przyjąć porażki do wiadomości. A z Tottenhamem przyjęli, opuścili ramiona przed końcem meczu.

Mniejsza rola rezerwowych

Trudno właściwie kogokolwiek po tym meczu wyróżnić. Gdzieś się podział duch walki do ostatnich minut, a co gorsze, gdzieś się podziali jokerzy. Real z poprzedniego sezonu to był Real jokerów, tam każdy rezerwowy poza Fabio Coentrao wchodził na boisko zmieniać świat, a nie wtapiać się w otoczenie. Dziś tego nie ma, z różnych przyczyn. Plaga kontuzji zmniejszyła rywalizację w drużynie. Problemy zdrowotne albo problemy z formą mają ci, którzy jeszcze do niedawna byli z żelaza, jak Dani Carvajal. Leczyli się już w tym sezonie Marcelo, Karim Benzema, Keylor Navas. Wypadł na początku sezonu zdyskwalifikowany Cristiano. To że leczy się Gareth Bale to akurat żadna nowina. Ale w poprzednim sezonie drużyna dużo lepiej znosiła nieobecność swoich największych gwiazd, bo piłkarze z drugiego szeregu grali jak gwiazdy. Teraz zdarzają im się świetne mecze, ale to za mało. Kadra została przerzedzona letnimi transferami, potem kontuzjami. Nie ma Alvaro Moraty, nie ma Jamesa Rodrigueza. Zatrzymać ich było niemożliwością, zbyt już się frustrowali swoją rolą. Ale ich goli brakuje, zwłaszcza goli Moraty.

Nieskuteczność Cristiano i Benzemy – to już było. Ale nie bolało aż tak

Wystarczy spojrzeć jak bardzo ważyły gole Moraty w tym punkcie poprzedniego sezonu, do początku listopada. Bez jego bramek byłby w lidze remis z Celtą zamiast wygranej 2:1, remis z Athletic Bilbao zamiast wygranej 2:1. I Real straciłby w pierwszych 10 kolejkach 10 punktów, czyli tyle ile stracił teraz. A w Lidze Mistrzów zremisowałby ze Sportingiem, a nie wygrał 2:1. Skuteczność zmienników przykrywała wtedy problemy gwiazd, które też się przecież męczyły ze zdobywaniem goli. Dziś Cristiano męczy się w lidze. Ale wtedy męczył się w Lidze Mistrzów, do kwietnia zdobył ledwie dwa gole. Benzema trafił w obecnym sezonie raz, ale jego statystyki sprzed roku też nie powalały: do listopada miał w lidze cztery gole.

Zidane: ważniejsze jest nastawienie niż ustawienie

Mit najbardziej wyrównanej kadry w historii futbolu nadal żyje, ale to teraz tylko mit. Nadgryzły go letnie transfery, a zniszczyły kontuzje i kryzysy formy. Teraz głównym zadaniem Zidane’a już nie jest mądrze zarządzać ego w szatni. Teraz szeregi na tyle się przerzedziły, że trzeba wyciskać więcej z piłkarzy, którzy pozostali gotowi do gry. Trzeba wygrywać taktyczne bitwy, tak jak z Mauricio Pochettino na Wembley.  A do tego Zidane nigdy nie miał tyle serca, o czym zresztą mówił otwarcie. – Ważniejsze w piłce jest nastawienie niż ustawienie – powiedział kiedyś. Najważniejsza jest głowa, czy do niej wróci spokój, pewność i głód wygrywania w każdych okolicznościach. 

Zła jesień na zwalnianie obrotów

Nasycenie po dwóch latach wygrywania jest czymś normalnym, kontuzje po tak intensywnych miesiącach – również. Kiedyś trzeba zwolnić obroty, by je później podkręcić. Tyle, że to jest po prostu dużo gorsza jesień na zwalnianie obrotów niż poprzednia. Rok temu Real miał po czterech meczach w LM tylko o punkt więcej niż teraz, ale nie miał tak mocnego rywala jak Tottenham, który teraz zadał bolesny cios dumie mistrzów (dumie, ale nie szansom na awans, bo ten jest już niemal pewny). W lidze Real tracił rok temu cztery punkty mniej niż w obecnym sezonie. Ale ważniejsze było, że Barcelona traciła je częściej. A teraz straciła tylko dwa, uciekła na osiem. I zmusiła Real, by każdy ze zbliżających się meczów ligowych traktował jak finał. Nawet gdy do końca listopada godny finału będzie tylko jeden: za dwa tygodnie z Atletico na wyjeździe. Bo jeśli Real dalej utrzyma swoje tempo, a Barcelona swoje, to przedświąteczne „el Clasico” na Bernabeu może mieć już niewielkie znaczenie. Podobnie jak dyskusje, czy to jest poważniejszy kryzys Realu niż te ze stycznia czy marca, czy też tylko tło się zmieniło.

Więcej o:
Copyright © Agora SA