Legia Warszawa zaczyna rundę wiosenną od mocno zaskakującego transferu

Lider Ekstraklasy uzupełnianie kadry na rundę wiosenną zaczął od mocno zaskakującego transferu. Legia sięgnęła po zawodnika, który nie miał w swoim klubie miejsca w podstawowej jedenastce, a jego nazwisko nie przewijało się w kontekście przeprowadzki do lepszego klubu. W tym transferze jest jednak znacznie więcej sensu, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

Wielofunkcyjność

Mateusz Cholewiak już do Śląska Wrocław przechodził jako zawodnik, którego można wykorzystywać w wielu rolach. W Stali Mielec miał okazję występować w roli napastnika, środkowego ofensywnego pomocnika, prawoskrzydłowego, najczęściej jednak obsadzał lewą flankę. Po kimś tak w teorii uniwersalnym w ofensywie można by spodziewać się dobrej techniki, szybkości i dynamiki, które pozwalają na tworzenie przewagi indywidualnie i stwarzanie sobie oraz partnerom sytuacji do wykończenia. Pod tym względem u Cholewiaka jest nieco inaczej. Bardzo ciężko uznać go za Paganiniego techniki, w tej rundzie przykładowo notował ledwie średnio jeden udany drybling na mecz. Ten niedostatek udaje mu się jednak skutecznie zakamuflować dzięki dużej pracowitości, ale przede wszystkim przebojowości, walce do końca o każdą piłkę na styku i umiejętności odnalezienia wolnej przestrzeni na boisku. Dzięki temu Cholewiakowi (przynajmniej w warunkach polskiej ligi) udawało się mimo technicznych braków wykorzystywać niezdecydowanie rywali, wbiegać w pozostawione przez przeciwników strefy. Trudno było doszukiwać się w tym wirtuozerii, ale skuteczność takiego działania, połączona z dużą efektywnością w fizycznych pojedynkach, gdy trzeba było sobie to miejsce niemal utorować, przekładała się na korzyść dla jego drużyny.

Zobacz wideo

Niewolnik własnego sukcesu

Ta uniwersalność po przejściu do wrocławskiego Śląska stała się jednak dla Cholewiaka utrapieniem. Po kilku przyzwoitych meczach na wyższym poziomie rozgrywek z konieczności został przesunięty na bok obrony. Choć od poziomu ekstraklasowego nie odstawał, nie mógł wygrać walki o miejsce w składzie z uznanymi ligowcami w osobach Picha czy Koseckiego. Niemniej Cholewiak dysponował na tyle dużymi umiejętnościami, że sadzanie go na ławce byłoby marnowaniem jego potencjału. Ówczesny sztab szkoleniowy uznał więc, że korzystne będzie wykorzystanie jego waleczności i dynamiki na lewej stronie defensywy. W teorii mogło to przynieść efekt. Zawodnik ten dobrze radzi sobie w pressingu, potrafi skutecznie zaatakować rywala, a przy tym w razie niepowodzenia takiej akcji, dysponuje szybkością wystarczającą, by móc naprawić swój ewentualny błąd. Jak się jednak okazało, odnalezienie się na pozycji, z którą wcześniej nie miało się do czynienia (poza incydentalnymi przypadkami, jak wejście na bok obrony z ławki w meczu w barwach Puszczy z Dolcanem, kiedy drużyna z Niepołomic goniła wynik) nie jest tak proste.

Obrońca w wyjątkowych okolicznościach

Początki Cholewiaka na lewej obronie były obiecujące, ale wynikało to przede wszystkim z faktu, że w starciach, gdy wystawiano go na tej pozycji, Śląsk grał w grupie spadkowej i mierzył się ze względnie słabymi rywalami, którzy rzadko byli w stanie wykorzystać braki tego zawodnika w sztuce bronienia. Gdy przyszło się mierzyć z przeciwnikami o wyższym poziomie organizacji gry ofensywnej, zaczęły się kłopoty. Dopóki Cholewiak był w stanie utrzymywać się w pobliżu atakującego zawodnika, często udawało mu się go powstrzymać lub spowolnić akcję, lecz przy szybkich wymianach podań przez rywali i większych możliwościach rozpędzenia się przez nich w trakcie kreowania akcji, przychodziły problemy z właściwą reakcją. To, co było mocną stroną Cholewiaka w grze do przodu - umiejętność szybkiego podejmowania dobrych decyzji - na tyłach okazywało się główną bolączką. Ciężko jednak oczekiwać od zawodnika niemającego doświadczeń w grze na tej pozycji, by imponował skutecznością działania, gdy do wyrobienia właściwych mechanizmów potrzeba czasu. Niemniej utarło się przekonanie, że Cholewiak ma zadatki na bocznego obrońcę. Wynikało to przede wszystkim z jego umiejętności podłączania się pod akcję. Wbiegając z głębi pola miał czas i miejsce na rozpędzenie się, co pozwalało mu skutecznie wykorzystywać wolną przestrzeń. Było to bardzo widowiskowe, czasem nawet i efektywne, ale w starciu z rywalami, gdzie jego główną rolą było bronienie, zaczynały się schody.

Nietypowa dziewiątka

Nieco więcej sensu miało przesuwanie Cholewiaka na pozycję napastnika. Choć tu miał mniej okazji do wykorzystywania swojej dynamiki, dobrze radził sobie w fizycznych starciach z rywalami, potrafił zastawić się, przytrzymać piłkę i dać partnerom czas na dotarcie ze wsparciem. W tej roli był też bardzo pracowity, mocno angażował się w pojedynki (w tym sezonie był jednym z zawodników ofensywnych z największą ich liczbą), a przy tym nieco na własną rękę starał się wykorzystywać swoje atuty. Schodził w głąb pola, chcąc otrzymywać piłkę bez presji rywali, by mieć możliwość nabrania prędkości i wykończenia akcji, albo chociaż nadania jej odpowiedniego tempa. Tym samym Cholewiak na szpicy sprawiał lepsze wrażenie niż na boku obrony, gdyż łatwiej było mu pokazać swoje mocne strony, a przy tym te słabsze nie były aż tak widoczne. Nawet gdy musiał wcielać się w rolę pierwszego obrońcy, jego agresywność w pressingu, nawet jeśli czasem nieco chaotyczna, okazywała się znacznie przydatniejsza, niż podczas gry w defensywie.

Niewykorzystane zalety

Głównym problemem jest jednak to, że gra na obu tych pozycjach nie pozwala Cholewiakowi na wykorzystanie pełni jego potencjału. Z całą pewnością Ekstraklasa widziała w ostatnich latach słabszych bocznych obrońców, na godziwą emeryturę i przyszłe pokolenia zarobili w niej też mniej efektywni napastnicy. Tyle, że w roli skrzydłowego nowy nabytek Legii ma wszelkie dane, żeby stać się w skali ligi zawodnikiem wyróżniającym się. Przez lata w Legii nie do zastąpienia był Michał Kucharczyk, który umiejętnościami technicznymi również nie imponował. Podobnie jak Cholewiak, z którym dzieli pracowitość i dynamikę. Nowy gracz warszawskiego klubu nie dysponuje być może aż takim instynktem do stwarzania sobie sytuacji (z drugiej strony wydaje się sprawniejszy w ich wykańczaniu) i nie jest też aż tak szybki, jednak w momencie, kiedy jest konieczna bardziej fizyczna walka, powinien sobie radzić lepiej. Dodatkowo wydaje się też wprawniejszy w znajdowaniu na boisku wolnego miejsca, nie brakuje mu również odwagi, by je wykorzystać, dzięki czemu nadrabia niedostatki techniczne. To właśnie one sprawiają, że transfer Cholewiaka do głównego kandydata do walki o mistrzostwo jest odbierany jako zaskoczenie. Z drugiej jednak strony potrafi on je dość dobrze zakamuflować, a przy tym - o ilu zawodnikach w Ekstraklasie można powiedzieć, że od owych niedostatków są wolni?

Adaptacja

Można odnieść wrażenie, że głównym motywem, dla którego Cholewiakiem zainteresowała się Legia jest to, że pasuje on do koncepcji budowania zespołu przez trenera Vukovicia. Zawodnik Śląska ciężko pracuje na boisku, uchodzi za model profesjonalisty, potrafi się wpasować w koncepcję sztabu, niezależnie od tego, jaką zostanie w niej przewidziana dla niego rola. W warszawskim klubie mocno sparzono się na dobieraniu zawodników na bazie samych umiejętności, ponieważ często okazywało się, że brylujący nimi gdzieś indziej gracze, nie kwapili się zbytnio do odtworzenia ich w warunkach Ekstraklasy. Obecnie wydaje się najważniejsza jest pracowitość i oddanie systemowi gry, a same umiejętności (choć Cholewiakowi nie należy ich odmawiać), są dodatkiem do osobowości. Patrząc na grę Legii w ostatnich tygodniach, nadal nieco chaotyczną, ale dzięki dużej aktywności zawodników - bardzo efektywną, może w tym tkwić metoda na budowanie zespołu. Przy czym przymierzanie Cholewiaka do gry na boku obrony jest nieco zaskakujące, choć trzeba pamiętać, że w Śląsku sprawdzał się on na tej pozycji, gdy stawiano przed nim głównie zadania ofensywne, zaś rywale atakowali sporadycznie. W Legii prawdopodobnie takich meczów będzie wyraźnie więcej i wykorzystywanie go w nich na boku obrony może mieć sens, tym bardziej w roli alternatywy dla rozczarowującego Rochy. Choć nadal nie rozwiąże on problemów stołecznego zespołu, gdy przyjdzie mu mierzyć się z rywalami na równym poziomie.

Trochę inny Brzyski

Pod kątem występów na boku obrony Mateusz Cholewiak może nieco przypominać występującego kilka lat temu w Warszawie Tomasza Brzyskiego, który mimo niedostatków w grze defensywnej dużym zaangażowaniem w grze do przodu był swego czasu w stanie dokładać sporą cegiełkę do gry Legii. Sytuacja z Cholewiakiem wygląda jednak o tyle inaczej, że w przypadku Brzyskiego dość ciężko sobie wyobrazić, by był on w stanie dawać zespołowi więcej na innej pozycji. Nowy nabytek Legii radził sobie w każdej roli w której występował, ale najwięcej korzyści zapewniał grając na flance. Właśnie tam jest w stanie powalczyć o miejsce w składzie z zawodnikami, którzy dysponują umiejętnościami lepszymi od niego, ale nie wykazują aż takiego zaangażowania i nie są aż tak pracowici na boisku. A że jest to coś, co Aleksandar Vuković ceni bardzo mocno, wskazuje odkurzenie Kante, który w ostatnim czasie wyraźnie odżył i stał się ważnym punktem zespołu. Pod wieloma względami jest to więc transfer z punktu widzenia nowej polityki Legii słuszny. Gdy zawodzą domniemane gwiazdy, warto zacząć najpierw budować atmosferę ciężkiej pracy w szatni i opierać ją na zawodnikach, dla których jest ona normą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.