Cztery gole w dziewięć minut! Legia rozbija w lidze kolejnego rywala!

Jeden gol do przerwy, kolejne cztery po przerwie - w dziewięć minut! I na półmetku sezonu zasadniczego pozycja lidera ekstraklasy. Legia Warszawa wraca na właściwe tory. W sobotę odniosła piąte zwycięstwo z rzędu - pokonała Górnika Zabrze aż 5:1.

- Górnik Zabrze nie przyjedzie do Warszawy zwiedzać Pałacu Kultury, ale walczyć o punkty, a ma za sobą cztery mecze bez porażki. To jednak nie jest aż tak istotne. Musimy jak najlepiej przygotować się do tego spotkania, a nie teraz zajmować statystykami. To przeszłość - mówił przed meczem Aleksandar Vuković. Tylko że ta przeszłość jest dla Legii ostatnio całkiem udana. Do niedzielnego spotkania przystępowała ona po serii czterech zwycięstw z rzędu. Serii, jakiej w tym sezonie jeszcze nie miała. Zresztą w zeszłym również, bo trzeba cofnąć się o dwa lata - też do jesieni i czasów Romeo Jozaka - by znaleźć cztery zwycięstwa z rzędu.

Zobacz wideo

Jeszcze dalej trzeba sięgać pamięcią, by znaleźć wygrany mecz Górnika z Legią w Warszawie. 28 lat. Dokładnie 16 marca 1991 roku - wtedy Górnik po raz ostatni triumfował przy Łazienkowskiej (1:0). W sobotę mógł przerwać tę serię, ale to tylko teoria, bo przewaga Legii była bezdyskusyjna. Nie minęło 10 minut spotkania, a już mogła - nawet powinna - prowadzić przynajmniej 1:0. Miała trzy okazje, nie wykorzystała żadnej. Najbliżej był Paweł Wszołek, który w 7. minucie uderzył głową - po centrze Domagoja Antolicia - ale Martin Chudy zdołał zbić piłkę do boku.

Górnik? W pierwszej połowie miał jedną dobrą okazję, może nawet doskonałą. Na pewno sprowokowaną przez warszawską obronę, która w 17. minucie pozwoliła Kamilowi Zapolnikowi znaleźć się z piłką tylko przed Radosławem Majeckim. Bramkarz Legii poradził sobie z jego strzałem. Do przerwy więcej pracy nie miał. W przeciwieństwie do Chudego, który czyste konto zachował do 28. minuty. Pokonał go Wszołek. Z pomocą Pawła Bochniewicza, bo zanim piłka wpadła do siatki, odbiła się od obrońcy Górnika.

Cztery gole Legii w dziewięć minut

Legia do przerwy prowadziła 1:0. Tylko 1:0, bo mogła zdecydowanie wyżej. Wiele bramek dołożyła jednak w drugiej połowie. W 53. minucie kolejną niefortunną interwencję - tym razem zakończoną samobójczym trafieniem - zaliczył Bochniewicz. Zrobiło się 2:0. A po chwili było już nie 3:0, a 4:0, bo najpierw znowu trafił Wszołek (56. minuta), a zaraz po nim Arvydas Novikovas (58. minuta).

- Coś nam to przypomina - zareagowała Legia na swoim Twitterze po bramce Litwina. Powtórki z niedawnego meczu z Wisłą Kraków (wygranego 7:0) jednak nie było. Choć przez chwilę wydawało się, że może nawet jest blisko, bo w 63. minucie na 5:0 trafił Jarosław Niezgoda. Górnik jednak walczył, zupełnie się nie poddał - na kwadrans przed końcem meczu trafił Przemysław Wiśniewski. Kilka minut później też Igor Angulo, ale jego bramka po konsultacji z VAR nie została uznana - Hiszpan był na spalonym.

Teraz ekstraklasę czeka przerwa na mecze reprezentacji. Po niej Górnik podejmie Wisłę Płock (22 listopada), a Legia pojedzie do Szczecina, gdzie zagra z Pogonią (23 listopada). I pojedzie tam jako lider, bo na półmetku sezonu zasadniczego ma 29 punktów - o jeden więcej od Piasta, o dwa od Cracovii i Śląska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.