Szokujące kulisy sytuacji w Wiśle. "Prokurator kibol i kupiony policjant"

Niektóre historie opisane w "Wiśle w ogniu" kibice przyjmą z konsternacją. Dlaczego na wspólne obiady "Misiek" miałby zapraszać szefa kiboli Cracovii? Inne, choćby te o stałej pensji od Sharksów dla pewnego policjanta wytłumaczą, dlaczego bandytom szło tak dobrze. Maszyna do szycia na trybunach ukaże ich bezczelność. Oberwało się politykom, dziennikarzom, wymiarowi sprawiedliwości, PZPN-owi. Ostatni uśmiechnie się pewnie Paweł M., bo według Szymona Jadczaka twórca grupy przestępczej za chwilę będzie na wolności.

"Niewiele brakowało, żeby z powodu braku kasy "Misiek" nie został legendą Wisły, a stał się przerzutem Cracovii (czyli kibicem, który przeszedł z jednej grupy kibolskiej do drugiej)" - pisze Szymon Jadczak w "Wiśle w ogniu". Ważne zdanie. Mówi o tym, co odgrywa dla bandytów kluczową rolę w kibicowaniu, tworzeniu rzekomych więzi z "kolegami po szalu", miłości do klubu i kliku innych rzeczy, które kibole lubią podkreślać. Czytając historię człowieka odpowiedzialnego za powstanie gangu Sharksów można odnieść  wrażenie, że funkcjonował w dwóch rzeczywistościach. "Misiek" był niczym Dr Jekyll i Mr Hyde. Jednego dnia polował na kibiców Cracovii, drugiego przybijał piątki i jadł obiad z ich szefem. W dodatku w centrum Krakowa. "Mastera" lubił. Poznał go w zakładzie karnym. Zresztą panowie nawet tam założyli wspólną grupkę przestępczą, zajmującą się m.in handlem narkotykami. To łączyło ich też na wolności. 

Zobacz wideo

Jadczak dokładnie opisuje, czemu realnie służyły antagonizmy kibiców "Pasów" i "Białej Gwiazdy". Po co jedni z maczetami i nożami gonili po osiedlach drugich, a tamci odpowiadali akcjami odwetowymi. Podział Krakowa i ustalanie strefy wpływów potrzebne były m.in by wyznaczać teren handlu. Na jednych osiedlach narkotyki dystrybuowali ludzie powiązani z Cracovią, a na innych z Wisłą. Dość zabawnie brzmią przy tym informacje, że Wiślacy na początku i tak zaopatrywali się w towar u wysoko postawionych kiboli "Pasów". Tamci, współpracując z zaprzyjaźnionymi kibicami w Holandii, mieli na narkotyki bardzo niskie ceny. Klubowe barwy interesowi nie przeszkadzały. 

Od maszyny do szycia, po "odpuść, bo nie wyjdziesz stąd żywy"

Ciekawie i dogłębnie wyjaśniony w książce Jadczaka jest sukcesu Sharksów. Wypunktowana  przyczyna tego, dlaczego kilkuset osobowa grupa przestępcza działała bez większego szwanku przez kilkanaście lat. Dlaczego kibole robili, co chcieli i spełniali swoje fanaberie. Jak odczytać wniesienie na trybuny maszyny do szycia, którą z dumą prezentowano do kamer monitoringu? Race i noże były przecież na porządku dziennym. Dlaczego "Misiek" snuł plany zainstalowania na dachu stadionu paneli fotowoltaicznych. Dlaczego w restauracji "U Wiślaków" nikomu nie przeszkadzał siedzący przy stole związany kibic?

Czasem zaczynało się od rzeczy prostszych, czasem tylko od pomysłów. Potem często kończyło się na sprawach poważnych. Za takie można uznać rzucone do kandydata na prezesa Wisły (nota bene jednego z założycieli Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków) "odpuść, albo nie wyjdziesz stąd żywy". Bandyci wiedzieli, co i jak mają robić, by przejąć klub. Gdy to nastąpiło, rozpoczęło się jego ograbianie. O dziesiątkach niekorzystnych dla klubu umów, głównie z firmami powiązanymi z kibolami czy leasingów BMW, które Sharksi bardzo lubili, już słyszeliśmy. O tym, że niekompetentni prezesi nie płacili piłkarzom, a oddawali kasę kibicom, dzielili się swoimi podwyższonymi pensjami z ich przywódcami też. Ciekawa na te wydarzenia jest jednak reakcja otoczenia, instytucji i ludzi, którzy powinni temu zapobiegać.

Sharksowy policjant i prokurator

Jadczak dał kilka przykładów, że opowieści "Miśka" o jego znajomościach z funkcjonariuszami nie były bajką

- Był kupiony policjant. Bardzo wysoko postawiony. Kontakt z nim miały dwie osoby z bojówki. Miał dostawać od bandytów 10 tysięcy miesięcznie - mówił autorowi książki jeden z rozmówców. Jego działalność miała bardzo przydać się podczas śledztwa w sprawie zabicia "Człowieka" - kibola Cracovii. Ów policjant przekazywał bandytom dokumenty ze sprawy, donosił, kto będzie zatrzymany, pomagał prostować też drobniejsze sprawy.

Jak opisuje Jadczak jeden z krakowskich prokuratorów gościł też u siebie ludzi z bojówki Wisły. To dlatego, że byli to jego dawni koledzy, kiedyś był jednym z nich. Prawdopodobnie pomógł umorzyć jedną niewygodną dla Wiślaków sprawę. 

PZPN? "Ilu członków komisji licencyjnej zna się na finansach?"

Dlaczego za sprawę uwikłanej w długi Wisły nie wziął się PZPN i komisja licencyjna, która w teorii w każdej chwili mogła mieć dostęp do dokumentów finansowych klubu?

- A wie pan, ilu członków liczy komisja licencyjna? Szesnastu. A ilu z nich zna się na finansach, rachunkowości i prawie? Kiedy indziej poszukajmy na to pytanie odpowiedzi - opisywał jeden z rozmówców Jadczaka. Warto posłuchać go dalej.

- Nawet jak damy jakąś karę (...), to działacze pożalą się wyżej, do prezesa. Jak to się kończy w praktyce, niech pan zapyta Krzysztofa Rozena. Najpierw nie chciał odwiesić licencji Wiśle, potem uparł się, żeby po sytuacji z Wisłą prześwietlić szczegółowo finanse klubów. I co? I nie ma już Rozena - czytamy.

Na wyniszczanie Wisły patrzyli też politycy, radni Krakowa, którzy chętnie pokazywali się na trybunach VIP stadionu przy Reymonta. Jak opisuje Jadczak nauczyli się oni patrzeć tylko na boisko oraz na talerze z cateringiem, ponoć rewelacyjnym. Na to, kto i z jakimi symbolami zasiadał obok nich z kieliszkami, woleli nie zwracać uwagi.  

Dziennikarze? Jadczak daje przykłady, że podczas kryzysu w Wiśle, część z nich na ślepo publikowała wymyślone przez działaczy informacje. Brała udział w uprzykrzaniu życia tym, którzy byli klubowi nieprzychylni (w tym piłkarzom), a nawet zadawała na konferencji pytania, o które prosili mający dziś prokuratorskie zarzutu byli działacze "Białej Gwiazdy". 

"Misiek" o krok od wolności? 

Na koniec czytamy, jakim przypadkiem było zatrzymanie "Miśka", relacjonowane w Polsce jako brawurowa akcja służb. Co więcej autor stawia tezę, że Paweł M. po zatrzymaniu we Włoszech miał już gotowy plan na dalszą część swojego życia. Przed aresztowaniem wrócił nawet do kraju, by dograć ostatnie interesy i spokojniej czekać na dalszy rozwój wypadków. Okazał się sprytny i wygodny. Nie chciał robić z siebie uciekiniera i lecieć na drugi koniec świata. Chciał wrócić do Polski. Uznał, że współpraca z prokuraturą i przekazanie jej wszystkich informacji może być dla niego najlepszym wyjściem. 

- Może ten facet za jednym zamachem postanowił załatwić sobie bezkarność, zagwarantować bezpieczeństwo swojej rodzinie i zemścić się na kolegach, którzy okazali się oszustami? - zastanawia się Jadczak.

Pewnie trzeba będzie przyznać mu rację, gdy Paweł M, za moment wyjdzie na wolność. Ponoć taki pomysł był już w kwietniu, ale zaprotestowało Ministerstwo Sprawiedliwości. Przez wzgląd na opinię publiczną.

Więcej o:
Copyright © Agora SA