Czy jest z nami VAR? Technika też płata figle. "Przepraszamy, ale gramy bez wideoweryfikacji"

O technicznych problemach z VAR-em nie mówi się często i głośno. Tymczasem czarne ekrany, awarie podglądu czy usterki odsłuchów to sytuacje przytrafiające się w najlepszych ligach Europy, Lidze Mistrzów i Ekstraklasie. Zwykle od razu wie o nich arbiter, czasem piłkarze. Kibice i telewidzowie niekoniecznie. Raz kibice zajrzeli do pokoju VAR, a tam... puste krzesła.

- Przepraszamy, ale w tym momencie gramy bez VAR-u. Jakieś problemy ze sprzętem - usłyszał od sędziego technicznego Thierry Henry i Thierry Laurey, szkoleniowcy AS Monaco i Strasburga. Była 44. minuta meczu na Stade Luis II kiedy ekrany sędziów VAR zrobiły się czarne. Informację o problemie dostał sędzia główny spotkania i przekazał ją kapitanom obu drużyn. Być może o sprawie nie byłoby głośno, gdyby w tym czasie nie doszło do faulu w polu karnym na jednym z zawodników Monaco. Sędzia nakazał grać dalej, a potem Henry skarżył się dziennikarzom, że zepsuł się VAR i tej sytuacji nikt nie mógł sprawdzić. Część meczu zagrano zatem “po staremu”, czyli bez wspomagania technologią.

Ekspert tłumaczy, dlaczego Zbigniew Boniek zatrudnił Jerzego Brzęczka

Zobacz wideo

Problem? “Dopiero czwarty raz”

-Potwierdzam, że między 44. a 68. minutą nie dało się skorzystać z systemu - przyznał potem Pascal Garibian, przewodniczący francuskiego kolegium sędziów. Firma Hawk-Eye, która zapewnia VAR w Ligue 1 poinformowała, że było to spowodowane “problemem z połączeniem”. Do pomieszczenia, w którym siedzą arbitrzy VAR nie dochodził przekaz meczu. Ciekawsze jest jednak, że w komunikacie - trochę mimo chodem - dodano, że nie wydarzyło się to pierwszy raz.

“Od początku sezonu 2018/19 na przeszło 200 meczów Ligue 1 i Pucharu Ligi Francuskiej problemy z system przydarzył się dopiero czwarty raz” - czytamy.

Dopiero po raz czwarty lub aż czwarty. O pozostałych przypadkach głośno nie było. Okazało się, że VAR nie działał też w pierwszych 10 minutach meczu Strasburga z Dijon oraz w ogóle nie funkcjonował podczas spotkania Rennes z Tuluzą z 30 września ubiegłego roku. To przynajmniej wersja podawana przez dziennik “Le Parisiene”, telewizja BeInSport poinformowała, że system nie działał "co najmniej w pierwszej połowie” tego starcia.

Zawodnicy o problemach z VAR-em prawdopodobnie podczas tego meczu nie wiedzieli. W 67. minucie spotkania, gdy Jean-Clair Todibo sfaulował w polu karnym M’Baye Nianga, wyraźnie prosili, by arbiter sprawdził sytuację na ekranie. Weryfikacja jednak nie nastąpiła, nie tylko w tym, ale też we wcześniejszych momentach. Oczywiście sędziowie mogli uznać, że niczego sprawdzać nie trzeba, a wszystkie decyzję są prawidłowe.

W Polsce nikt nikomu nic nie powie

We Francji wyjaśniono, że w przypadku awarii VAR informację o niedziałającym systemie przekazuje się sztabowi szkoleniowemu i zawodnikom (przynajmniej w teorii). Jak jest w Polsce?

- U nas wszystko chodzi dobrze - oznajmił nam Łukasz Wachowski, Dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych, nadzorujący wprowadzanie VAR w Ekstraklasie. W naszej lidze o awariach takich jak we Francji nie słyszał. Mimo kilku próśb nie otrzymaliśmy jednak wyjaśnienia jakie są przyjęte procedury, przed i w trakcie meczu, jeśli okazałoby się, że kiedyś polski VAR też miałby swój duży problem. Według informacji otrzymanych od innych osób takich procedur nie ma. Jeśli system nie zadziała nie ma obowiązku nikogo o tym informować. Mecz ma toczyć się dalej, tak jakby VAR-u na nim nie było. Komunikat o problemie dostanie raczej tylko sędzia główny spotkania. Zawodnicy, sztab szkoleniowy, a tym bardziej kibice czy telewidzowie problemu raczej nie zauważą. No chyba, że usterka jest innej natury.

Zamieszanie w Krakowie

“U nas wszystko chodzi dobrze” nie oznacza, że jest perfekcyjne. W ekstraklasie problemy z techniką też się zdarzały. Jeśli przyrównamy je do tych z zagranicy, to są to raczej problemiki.

Kibice, którzy oglądali mecz Wisły Kraków ze Śląskiem Wrocław z 18 lutego tego roku z pewnością zauważyli spore zamieszanie w 39. minucie. W polu karnym upadł Krzysztof Drzazga. Arbiter puścił grę. W uchu nie słyszał uwag kolegów z wozu VAR, raczej szmery. Uznał, że wszystko jest ok. Prawdopodobnie to sędzia techniczny dał mu znak, że jednak wszystko ok nie jest. Gil na chwilę podbiegł do linii bocznej, potem do ekranu z podglądem, potem znów do strefy, gdzie znajduje się arbiter techniczny. W ręku miał już krótkofalówkę. Zaskoczeni tym wszystkim byli sami zawodnicy. Przerwę wykorzystywali jednak na wymianę uwag z trenerem. Jedynie Marcin Wasilewski i Jakub Błaszczykowski dopytywali co się dzieje?

Okazało się, że padła łączność między arbitrem a wozem VAR. Gil na uchu nic nie słyszał. To dlatego nagle widzimy go z walkie-talkie, które są przygotowane na takie sytuacje. Jedna krótkofalówka na stałe leży w wozie VAR kolejne ma sędzia techniczny. To przez walkie-talkie Gil ostatecznie ustalił w wozem co się stało i co chce zobaczyć na podglądzie. Chociaż całe zamieszanie chwilę trwało to zakończyło się przyznaniem Wiśle karnego.

(START FILMu od 344 sekundy)

 

Takich kłopotów z komunikacją znaleźlibyśmy na polskim podwórku jeszcze kilka. Ostatnio w meczu Lecha z Wisłą przerwa w grze na początku drugiej połowy spowodowana była koniecznością wymiany baterii w nadajniku sędziego Daniela Stefańskiego. Nie był to problem bezpośrednio związany z VAR-em, ale pośrednio już tak, bo wpływał na otrzymywanie komunikatów dotyczących wideoweryfikacji.

Liga Mistrzów z VAR do ucha

Nieprawidłowe funkcjonowanie systemu VAR potwierdziła za to UEFA przy okazji jednego z meczów Ligi Mistrzów. Chodziło o starcie Schalke z Manchesterem City (2:3) z lutego 2019 roku. To właśnie na stadionie w Gelsenkirchen boiskowy ekran do powtórek odmówił współpracy. Nic się na nim nie wyświetlało. Przy spornych sytuacjach wdrożono zatem procedurę awaryjną.

“Jeśli występuje tego typu problem, protokół IFAB pozwala na opisanie sędziemu tego co pokazuje powtórka, bez sugerowanie mu rozstrzygnięcia. Arbiter dokonuje ostatecznej decyzji w oparciu o swoje odczucia oraz opis słowny sytuacji” - czytamy w wyjaśnieniu UEFA. Analizowanych, czyli opisywanych fragmentów gry było w tym meczu sporo. Z drugiej strony podobnego rozwiązania z przekazywaniem informacji do ucha używa się w Premier League. Arbitrzy z założenia nie oglądają tam sytuacji na ekranach tylko słuchają komunikatów kolegów. W Gelsenkirchen opisy słowne były trafne, sędzia główny po “audioweryfikacji” podjął dwie dobre decyzje.

Jednym VAR padł w najgorszym momencie innym nie pokazywał spalonego

Technika czasem bywała okrutna w newralgicznym sytuacjach. Przeklinali ją zawodnicy Newcastle Jets w finale ligi australijskiej. Melbourne Victory strzeliło im gola ze spalonego. Sędziowie tego nie zauważyli, a ich pomocnicy w centrum VAR stracili akurat na chwilę możliwość podglądu spalonego.

-Takie coś wydarzyło się pierwszy raz w sezonie, ale za to w najgorszym momencie. Rozumiemy rozczarowanie zawodników Jets oraz fanów tej drużyny - skomentował Greg O'Rourke, prezes A-League. Złość była spora, Melbourne listopadowy finał z ubiegłego roku wygrało właśnie 1:0.

Niemal każda liga, do której był wprowadzany VAR miała z systemem mniejsze lub większe przejścia. W Bundeslidze wdrożono go od sezonu 2017/18. W pierwszych kolejkach notorycznie nie było połączenia między stadionami a Kolonią, czyli centrum operacyjnym VAR. Sędziowie sędziowali zatem tak jak dawniej.

Przedstawiciele Bundesligi zgłaszali też powtarzające się problemy z dostępem do skalibrowanych linii, czyli grafiką nakładaną na boisko, pomagającą stwierdzić arbitrom, czy był spalony. Zresztą ta opcja źle funkcjonowała już podczas meczu o Superpuchar Niemiec między Bayernem a BVB w sierpniu 2017 roku. Mimo to zdecydowano się jej użyć w lidze. W niektórych krajach, w tym w Polsce, na razie z linii się nie korzysta. Zresztą nakładane na boisko grafiki często robione były tak nieudolnie, że stały się obiektem drwin, a Hawk-Eye (twórca systemu) po jednym z meczów FA Cup musiał przepraszać telewidzów. Ci podczas transmisji zobaczyli linie, wyglądające jakby malowało je dziecko, któremu przesunęła się linijka. Szybko zapewniono, że sędziowie VAR dostali wersję obrazu z prawidłową grafiką.

System VAR (choć właściwie nie on sam) dostarczył też sporo śmiechu w La Liga. Podczas meczu Realu Madryt z Realem Valladolid sędzia zdecydował się sprawdzić czy przy golu Sergio Guardioli nie było spalonego. Poprosił o konsultację z kolegami w centrum VAR. Widzowie przed telewizorami tak jak zwykle zobaczyli pokój, gdzie powinni siedzieć sędziowie. Tyle że pokój był pusty. Przed ekranami stały tylko krzesła. “Przerwa na papierosa?” - komentowano na portalach społecznościowych i zastanawiano się czy arbitrowi głównemu w ogóle ktoś wtedy pomagał?

Sprawę wyjaśnili dziennikarze “Mundo Deportivo" zapewniając, że w centrum analiz jest kilka pokojów dla sędziów VAR, a realizator transmisji wybrał ten niewłaściwy. Tym razem problem okazał się trywialny. Przynajmniej do dziś tak się wszystkim wydaje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.