Dla kiboli Wisły jest zbawicielem. Bo przegonił prezesa, który walczył z patologią

Tadeusz C. kupił im piwo i kiełbaski, a na trybuny wpuścił za darmo. Jak trzeba było, szedł i śpiewał na Cracovię, a także pomógł usunąć z klubu niewygodnych ludzi. Robert S. był zwolennikiem "Miśka" i przyklepał wypłaty, które lądowały w kieszeniach bandytów. Historie zatrzymanych przez prokuraturę byłych działaczy Wisły Kraków pokazują, dlaczego na Reymonta tak trudno było o normalność.
Zobacz wideo

Z Wisłą Kraków formalnie związany był od lat 70. Już wtedy pierwszy raz został wiceprezesem TS-u. Potem na Reymonta wracał jak bumerang. Sprawował różne funkcje. Był prezesem, a także członkiem, a potem przewodniczącym rady nadzorczej "Białej Gwiazdy". W 2005 roku został też Honorowym Prezesem Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków. Kibice go lubili. Był zresztą przez nich określany jako "najbardziej prokibicowski prezes w historii". Może umiejętność dogadywania się zawdzięcza temu, że był dyplomatą? Wszak za PRL-u jako urzędnik konsularny pracował na różnych placówkach, od Moskwy, przez Kuala Lumpur, po Chicago. Może był lubiany, bo wolał iść z prądem i to był jego sposób na spokój. Kiedy Jacek Bednarz kilka lat temu rozpoczął na Reymonta walkę z kibolami, on ją szybko zakończył. W dodatku pomógł, by nieugiętego prezesa na Reymonta nie było. Przyszłym sternikom Wisły był bardziej przyjazny. Zdaniem prokuratury za bardzo, bo obecnie nie może podawać jego nazwiska. To Tadeusz C. Jest oskarżony o napychanie kieszeni niedawnej prezes klubu Marzenie S. i wiceprezesowi Damianowi D, którym nielegalnie wypłacono 1,3 mln złotych.

Piwo i darmowe wejściówki

Tadeusz C. jako młody chłopak sam kibicował Wiśle. Chodził na Reymonta, a na pace ciężarówki jeździł na jej wyjazdowe mecze. Gdy w 2004 roku został prezesem klubu, zorganizował dla kibiców piknik. Kiełbaski, piwa, bułki i musztardę kupił za swoje. Tłumaczył, że nie był to element wkupnego, a integracji - chęci poznania środowiska. Innym razem przyznał, że część kibiców na mecz wpuścił za darmo.

- Klub od tego nie zbiednieje, a oni pilnowali mi porządku na trybunach - chwalił się w wywiadzie dla SKWK. Tadeusz C. zawsze twierdził, że na szacunek u kibiców zapracował. Zamiast represji stosował dialog, ponoć lubił rozmawiać. Przy pierwszym poznaniu sprawiał dobre wrażenie.

- To był elegancki, miły starszy człowiek, który dobrze się wysławiał - słyszymy. Ci, co go znali dłużej twierdzą, że zawsze ustawiał się z wiatrem, że dialog z kibicami był raczej wspólnym z nimi śpiewaniem. To właśnie ten pan idąc z grupą szalikowców na jedne z derbów Krakowa intonował najgłośniej: "Cracovia K, Cracovia S, Cracovia starą k**** jest". Mówimy o człowieku, który obecnie ma 79 lat.

Tadeusz C. zaczął budować swą pozycję na umiejętności dialogu z kibicami. Gdy nie pełnił w klubie żadnej funkcji, oferował swoją pomoc na kierowniczym stanowisku jednemu z dawnych działaczy. - Określił pensję, jaką by chciał dostawać i powiedział, że w razie czego ma dobre kontakty z kibicami i na pewno się w klubie przyda – przytacza nasz rozmówca.

Po stronie kibiców "dla których los klubu był najważniejszy"

Bez nadmiernej przesady można stwierdzić, że niedawna mocna pozycja kiboli i chuliganów w klubie była m.in jego dziełem. To on był jedną z osób, która pomogła zwalczyć na Reymonta Jacka Bednarza, człowieka starającego się przeciwdziałać stadionowej patologii.

"Wojna wywołana przez pewnego łysego pana była niczym więcej jak jego walką o ratowanie swojej pozycji, której zagrażali patrzący mu na ręce kibice, dla których los klubu jest zawsze najważniejszy" - czytamy w tekście zamieszonym na stronach SKWK. To ostatnie zdanie przytaczane po pięciu latach, po historiach o kibolach przychodzących do bankrutującego klubu po pieniądze, czy umowach z firmami kibiców-gangsterów świadczących fikcyjne usługi, za które Wisła słono płaciła - brzmi jak chichot historii. Tadeusz C. jeśli tylko był w klubie, był po prostu gwarantem tego, by to kibolom nie patrzeć na ręce. Dlatego po odejściu Bednarza wychwalano go jak zbawiciela.

"To dzięki C. doszło do rozmów, które ostatecznie doprowadziły do ugody, czyli odejścia byłego prezesa, a wraz z tym faktem powrotu fanów na trybuny. Prawdziwa Wisła wróciła do domu!" - czytamy. Kolejne cztery lata z “prawdziwymi” fanami na trybunach i w gabinetach niemal nie doprowadziły do upadku Wisły.

Tadeusz C. mógł działać na niekorzyść swojego klubu właściwie do końca 2018 roku. Do tego czasu przez ostatnie 4 lata zasiadał w radzie nadzorczej Wisły, najpierw jako członek, potem jako przewodniczący.

- Rada Nadzorcza ma przecież kontrolować zarząd, by ten nie kradł, czy dobrze zarządzał. Jak masz swoich ludzi w radzie nadzorczej to jesteś bezkarny. Pytanie tylko, czy ci ludzie będą sprzyjać tobie za nic, czy będą jednak liczyć na jakieś korzyści? - zastanawia się jedna z osób, która jeszcze niedawno z Tadeuszem C. współpracowała.

Zatwierdził wypłaty dla “Miśka” i “Zielaka”

Prokuratura 79-letniemu mężczyźnie postawiła zarzut doprowadzenia do podjęcia uchwały, na podstawie której bezprawnie zwiększono pensje zarządowi klubu. To właśnie dzięki Tadeuszowi C. pensje Marzeny S. i Damiana D. wzrosły z 10 do 45 tys. o czym Sport.pl już informował. Łącznie wypłacono im z tego tytułu 1,3 mln złotych. To pośrednio dzięki niemu zyski z klubu czerpali bandyci. Szymon Jadczak, na antenie TVN24 opisywał, że Marzena S i Damian D musieli dzielić się swoimi pensjami z Pawłem M. (pseudonim "Misiek"), któremu prokuratura zarzuca m.in. kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz z Grzegorzem Z. (pseudonim "Zielak"), który też był jednym z liderów klubowej bojówki. Z pieniędzy, które otrzymywali od prezes i wiceprezesa, finansowali zakup narkotyków.

Warto przypomnieć, że Tadeusz C. jeszcze w 2019 roku na kilka godzin został prezesem Wisły. Przynajmniej w teorii. Gdy miał podpisać dokumenty, nagle wycofał się z tego pomysłu. - Chciałbym pomóc mojej ukochanej Wisełce. Niestety, wyszedłem niedawno ze szpitala. Nie czuję się na siłach, skacze ciśnienie. To jedyna przeszkoda - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Polskim".

Wiceprezes z odwiecznymi zarzutami

Tadeusz C. od dłuższego czasu współpracował z Robertem S. To były wiceprezes Wisły, kolejna osoba w marynarce, której prokuratura właśnie postawiła zarzuty. Ma on odpowiadać za udział w zorganizowanej grupie przestępczej oraz udział w przywłaszczeniu ponad 824 tys. złotych z tytułu zawarcia fikcyjnej umowy sponsoringowej. Klub podpisał taką z firmą żony Grzegorza Z., Anną M.-Z., której też postawiono zarzuty. Kobieta, która jest położną, wedle umów świadczyła dla "Białej Gwiazdy" m.in usługi marketingowe.

Wracając do Roberta S. - był on przedsiębiorcą i człowiekiem związanym z Wisłą. W 2007 roku został prezesem stowarzyszenia jej kibiców. W 2011 pojawił się w zarządzie Towarzystwa Sportowego, jako wiceprezes do spraw sportowych. Potem w październiku 2016 roku został wiceprezesem Wisły, przesunięto go tam czasowo z rady nadzorczej (przynajmniej tak informowano oficjalnie) Nowej funkcji nie pełnił jednak długo. W mediach pojawiły się artykuły przypominające o jego przeszłości.

Zdaniem prokuratury był on jednym z elementów największej afery gospodarczej w Małopolsce. W latach 2006-2007 firma pana Roberta wykonywała dla zabierzowskiego Kraków Business Parku (KBP) usługi z zakresu wentylacji powietrza. Prokurator twierdziła, że Robert S. wystawiał fałszywe faktury i zawyżył koszty pracy. Oskarżono go też o wyłudzenia VAT i pranie brudnych pieniędzy. Sprawa ciągnie się do tej pory. Biorąc pod uwagę, że oskarżonych jest 14 osób, przesłuchanych 700 świadków, przeprowadzonych 50 kontroli skarbowych i podatkowych, a wszystkie akta nie mieszczą się w tirze, to na jej rozstrzygniecie jeszcze poczekamy.

Inni działacze Wisły bronili się, że skoro Robert S. nie został skazany, to nie ma problemów, by był wiceprezesem Wisły. - Zdecydowaliśmy, że pan Robert to najlepsza osoba, która może pomóc pani prezes [Marzenie S. - przyp. red] w wyciągnięciu Wisły z trudnej sytuacji - głosił wówczas... Tadeusz C., przewodniczący rady nadzorczej.

W ten sposób człowiek oskarżony o nadużycia gospodarcze miał przyciągnąć do klubu gotówkę i nowych sponsorów. A legitymizował go jego kolega, który w aferze KBP też miał postawione zarzuty.

Zwolennik Miśka i "Trenuj Sporty Walki"

Robert S. miał kilka pomysłów jak rozwijać sport na Wiśle. Nie widział problemu, by w klubowych budynkach siłownię prowadził "Misiek". Tłumaczył, że dał solidne pieniądze za wynajem, a kary za swoje winy już poniósł (to "Misiek" rzucił nożem w Dino Baggio w 1998 roku).

To także Robert S. przyczynił się do rozwoju sekcji "Trenuj Sportu Walki", na której ćwiczyli członkowie bojówki "Wisła Sharks". To on, jak ujawniono w nagraniach TVN 24, do których dotarł Szymon Jadczak, był też jednym z tych, którzy na murawie prowadzili rozmowy "motywacyjne" z piłkarzami. Na filmie widać jak działacz kłóci się z zawodnikiem Wisły Krzysztofem Mączyńskim.

Ostatecznie w dymisji wiceprezesa pomogli kibice, którzy wystosowali m.in. list otwarty, by honorowo podał się do dymisji.

"Z racji tego, że prowadzimy również własne firmy, wiemy jak funkcjonuje współpraca na linii biznes – sport. Dlatego nie chcielibyśmy mieć za kontrahenta osoby podejrzanej o przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej, wyłudzanie podatku VAT, czy pranie brudnych pieniędzy" - napisano.

Ani Robert S., ani Tadeusz C. nie zostali tymczasowo aresztowani. Prokuratora nie wnioskowała zresztą o takie rozwiązanie w sprawie tego drugiego. W dwóch przypadkach poprzestano na poręczeniach majątkowych i zakazie opuszczania kraju. Podejrzanym grozi do 10 lat więzienia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.