Ekstraklasa. Sędziowie dostali zalecenia. "Skoro jest sprzęt VAR, to trzeba z niego korzystać"

"Co ty mi pi*****isz. Widziałem, byłem blisko" - odpowiedział jeden z sędziów głównych na komunikat o możliwej pomyłce. W Spale zakończyły się warsztaty dla arbitrów Ekstraklasy. Dostali sugestię, by z VAR-u korzystać częściej. 
Zobacz wideo

"To jest błędna decyzja!" - sędziowie główni w trakcie zawodów Ekstraklasy mają wyraźnie słyszeć ten prosty komunikat. Dlaczego? By w meczach nie dochodziło do takich nieporozumień i błędów jak w spotkaniu Rakowa Częstochowa z Lechem Poznań. W 50. minucie Mariusz Złotek podyktował rzut karny dla gospodarzy. Tymczasem sekundę wcześniej w akcji faulowany był zawodnik gości. 50-letni arbiter nie zdecydował się na sprawdzenie sytuacji na monitorze. Co ciekawe Paweł Raczkowski, siedzący na wozie, powiadomił go o innym przewinieniu. Główny szybko odpowiedział, że wie o co chodzi. Uznał, że nie doszło do złamania przepisów.

"Co ty mi pi*****isz. Widziałem, byłem blisko"

Przypomnijmy, że systemu VAR można użyć w czterech przypadkach: zdobytej bramki, faulu w polu karnym, czerwonej kartki i błędnej identyfikacji ukaranego zawodnika – tyle ogólne przepisy. One się nie zmieniają. Może zmienić się natomiast ich szczegółowa interpretacja. Możliwość interwencji w tych czterech obszarach dodatkowo determinuje "wyraźny i oczywisty błąd" sędziego.

Gdy taki ma miejsce, to: po pierwsze sędzia na wozie musi go zauważyć, a powtórki wideo dać mu pewność pomyłki, po drugie sędzia VAR musi wyraźnie przekazać komunikat arbitrowi głównemu, a po trzecie główny arbiter musi go posłuchać i wyrazić chęć ponownej oceny sytuacji lub uwierzyć koledze.

To wszystko wydaje się oczywiste. W praktyce działa różnie. Sporadycznie - nie tylko w Polsce - zdarzały się sytuacje, w których VAR nie reagował, a kibice przed telewizorami nie rozumieli dlaczego. W dużej mierze były to przypadki, w których arbiter główny po prostu uznawał, że miał rację. W inną wersję rzeczywistości wsłuchiwać się nie chciał.

-Co ty mi tu pi*****isz. Widziałem, byłem blisko - usłyszały osoby na wozie VAR, gdy sędzia przed ekranami sygnalizował głównemu możliwą pomyłkę w jednym z meczów.

- Sędziowie mają czasem przerost ego i poczucie tego, że to oni tu rządzą - słyszymy.

"Skoro jest sprzęt"

Sędziowie, którzy na początku tego tygodnia spotkali się w Spale na dwudniowych warsztatach, oprócz treningu mieli też dyskusje, wykłady (m.in. z Pawłem Gilem - sędzią VAR na mundialu w Rosji i Klubowych MŚ 2018) i dziesiątki materiałów do przeanalizowania. Jedną z sugestii jaką dostali od Przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN była ta dotycząca większej ochoty do sprawdzania spornych sytuacji, czy wsłuchiwania się w komunikaty sędziów wozowych. Zbigniew Przesmycki przyznał w rozmowie ze Sport.pl, że był to jeden z tematów dyskusji. 

- Jesteśmy nastawieni na rozwój, wsłuchujemy się w otoczenie, wyciągamy wnioski. Skoro jest sprzęt, to trzeba z niego korzystać. Oczywiście bez popadania w przesadę. Te weryfikacje, które były robione do tej pory, nie psuły całego spektaklu. Najważniejsze, by efekt końcowy był jak najbardziej sprawiedliwy - skomentował krótko.

W praktyce efekt ma być taki, żeby sędziowie częściej słuchali kolegów siedzących na wozie.

Rafał Rostkowski, były arbiter międzynarodowy tłumaczy nam, że jemu najbardziej podoba się system wypracowany w Anglii.

- Sędzia na boisku słyszy komunikat od VAR przez słuchawkę, więc wie, co ma zrobić. Sytuacji właściwie nie sprawdza. Skoro przed monitorami siedzi dwóch arbitrów tej samej klasy lub wyższej, wyposażonych w szereg ekranów i powtórek, to zmęczony główny nie musi biec kilkudziesięciu metrów, by stanąć przed ekranem wobec dylematu: przyznać się do błędu czy wykorzystać pewne niejasności i brnąć? Szkoda czasu. Unikają niezręczności i niepotrzebnie długich przerw - opisuje.

Formalnie wszystko jest dobrze. To sędzia główny jest tam decydentem, ale w praktyce ma drugą niezależną instancję i kontrolę, której ufa. Rostkowski dodaje, że choć VAR ma pomagać sędziom, to jednocześnie jest dla nich narzędziem nieco przykrym – wykrywa ich błędy. W dodatku narzędziem dziwnym. Sędziowie analizują przecież zasadność wyroku, który sami ogłosili.

- System VAR w założeniu miał pomagać sędziom, ale życie pokazuje, że niektórzy arbitrzy czasem mają problem z przyznaniem się do błędu i zmianą własnej decyzji. Dlatego byłoby lepiej, gdyby VAR w praktyce był drugą instancją, naprawiającą błędy pierwszej, a nie tylko narzędziem, z którego sędzia może skorzystać, ale nie musi. Przecież jeśli w sądzie pierwszej instancji zapada postanowienie czy wyrok, to po zażaleniu czy apelacji w drugiej instancji sprawę rozpatruje już inny sędzia. I tak powinno być, również w piłce nożnej - komentuje.

"Nie mów, nie brzęcz", czyli nowe technologie

Jak dodaje Rostkowski inną sprawą jest to, że niektórzy do nowych technologii przekonują się dłużej.

- Gdy blisko 20 lat temu wprowadzano chorągiewki z beeperem, czyli takie, które wysyłały sygnał do odbiornika arbitra głównego informując go o sygnalizacji sędziego asystenta lub potrzebie zwrócenia uwagi na coś, czego główny sam nie dostrzegł, niektórzy arbitrzy prosili lub nawet nakazywali kolegom, żeby „nie bipać, bo to ich rozprasza". Później, kiedy sędziów wyposażono w systemy komunikacji drogą radiową, niektórym przeszkadzało, że koledzy informowali ich o tym, czego sami nie dostrzegli. „Przestańcie mi tu gadać, bo nie mogę się skupić" – mówił jeden z arbitrów, obecnie delegat - uśmiecha się Rostkowski. Jego zdaniem sporo zależy od mentalności arbitrów.

Mentalność to jedno, sugestie szefa to drugie. Po warsztatach w Spale być może częściej będziemy świadkami jak sędziowie korzystają z wideo powtórek, a może zwiększy się tylko rola arbitra wozowego.

- Bez VAR-u wiele błędów można było zrozumieć i trzeba było wybaczyć. W erze systemu VAR wiele błędów nie powinno się zdarzać. Jeśli się zdarzają, ktoś powinien sprawdzić, dlaczego tak się dzieje - kończy Rostkowski. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.