Piast Gliwice nie przypomina drużyny z poprzedniego sezonu
To on wywalczył drugi punkt dla Arki w tym sezonie. I to on zatrzymał Darko Jevticia, który w tym sezonie dotychczas był nie do zatrzymania. Później jeszcze: Pedro Tibę, Kamila Jóźwiaka, Pawła Tomczyka, Christiana Gytkjaera i Tymoteusza Puchacza. Łącznie obronił dziesięć celnych strzałów piłkarzy Lecha. Oddawanych w sytuacji sam na sam, z bliska, z dystansu, zza muru i bez żadnej przeszkody. Kolejorz zremisowany mecz tłumaczy głównie pechem. Ale ten pech tak naprawdę nazywa się Steinbors.
Zresztą, to dość znana historia w Poznaniu. Lech gra z Arką, ma olbrzymią przewagę, ale nie potrafi pokonać stojącego w bramce Łotysza. Tak było na Narodowym w 2017 roku w finale Pucharu Polski, który rękami Steinborsa zdobyła Arka. I tak też było w 5. kolejce tego sezonu. Kolejorz przyjechał do Gdyni podrażniony porażką ze Śląskiem Wrocław i miał potwierdzić wysoką formę. Udowodnił jednak, że chociaż gra widowiskowo i efektownie, to nie zawsze będzie się to przekładało na punkty. Do zatrzymania Lecha wystarczył bramkarz w genialnej formie. Bo trudno nawet mówić o dobrej grze w defensywie całej Arki, skoro goście oddali w sumie 23 strzały. 10 było celnych. I wszystkie obronił Steinbors.
Najefektowniej interweniował po strzale Jevticia z rzutu wolnego. Piłka leciała i szybko, i celnie. 33-letni bramkarz wykonał jednak paradę, o której śni każdy junior. Udało mu się odbić piłkę na tyle szczęśliwie, że zamiast w okienko bramki, trafiła kilka centymetrów obok – w słupek. W tym meczu wszystko robił, jak trzeba: skutecznie skrócił kąt wychodząc do Jóźwiaka, błyskawicznie zareagował na linii, gdy uderzał Tomczyk, był pewny na przedpolu. Poza tym, bardzo dokładnie wznawiał grę i rozgrywał od tyłu. Z 31 podań wszystkie były celne. Dla porównania - chwalony za grę nogami bramkarz Lecha, Mickey van der Hart podawał 34 razy i siedem razy piłka trafiała pod nogi przeciwnika.
Dla Steinborsa sobotni wieczór był wyjątkowy. Jeszcze przed meczem odebrał pamiątkową koszulkę za 100 występów dla Arki, później świetnie zagrał ratując punkt, a po meczu mógł być dumny, że znalazł się w najlepszej jedenastce w historii klubu stworzonej z okazji jego 90-lecia. Janusz Kupcewicz, legenda Arki podkreślał, że chociaż przez te wszystkie lata przewinęło się sporo dobrych bramkarzy, to sukcesy i gra Steinborsa każą zgodzić się z kibicami, którzy podjęli decyzję, że to on był najlepszy. Łotysz zdobył z Arką wspomniany Puchar Polski i dwa Superpuchary.
Jego dobra postawa na początku tego sezonu, mimo sporej liczby straconych goli i tylko dwóch punktów na koncie, nie jest niczym zaskakującym. Już sezon temu wyglądało to bardzo podobnie – obrońcy Arki wielokrotnie musi oglądać się za siebie i ściskać kciuki, żeby i tym razem Steinbors dał radę. Dawał szczególnie w końcówce sezonu. Gdynianie zajęli 15. miejsce i wywalczyli utrzymanie mając zaledwie dwa punkty więcej niż zdegradowana Miedź Legnica. Niewiele więc brakowało. I kto wie, czy utrzymanie udałoby się wywalczyć z kimś innym między słupkami, bo nie dość, że Steinbors był na podium, jeśli chodzi o liczbę obronionych strzałów, to jeszcze pracował w bardzo trudnych warunkach, gdy linia obrony zmieniała się właściwie z meczu na mecz. Ze 163 strzałów obronił 113.
- Miejsce w najlepszej drużynie 90-lecia to coś niesamowitego. Bez dwóch zdań z tego powodu miałem największe święto. Tak to odbierają chyba wszyscy, którzy znaleźli się w tym gronie. A ja tym bardziej, bo jestem obcokrajowcem. Proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem bardzo szczęśliwy i bardzo dumny, że trafiłem do Gdyni i że doczekałem takich chwil. Setny mecz jest również dla mnie ważny. Do pełnej radości zabrakło tylko wygranej Arki nad Lechem – mówił w sobotę dla portalu „Trójmiasto.pl”.
Ale na brak wygranej, Steinbors wpływu już nie miał. On zawsze może wywalczyć co najwyżej remis. I to właśnie zrobił w spektakularny sposób.