Legia pokazała coś, czym może zaskoczyć Rangersów. Kibice wygwizdali jednego zawodnika

Legia Warszawa wygrała drugi mecz w tym sezonie PKO BP Ekstraklasy. Wicemistrzowie Polski w niedzielę pokonali 1:0 Zagłębie Lubin. Pokazali też, że w dwumeczu IV rundy kwalifikacji Ligi Europy z Rangersami nie będą skazani na porażkę. Nie wiadomo jednak, czy w starciu z rywalem ze Szkocji pomoże im Sandro Kulenović, który znowu zagrał bardzo słabo i został wygwizdany przez kibiców stołecznego klubu.
Zobacz wideo

Była 19. minuta spotkania Legii Warszawa z Zagłębiem Lubin. Walerian Gwilia dośrodkował z rzutu rożnego, a w polu karnym najlepiej odnalazł się Marko Vesović. Prawy pomocnik wicemistrzów Polski umiejętnie się zastawił, blokując bezradnie interweniującego Macieja Dąbrowskiego. Czarnogórzec wyskoczył w powietrze, uderzył piłkę głową i pokonał Konrada Forenca, dając tym samym prowadzenie warszawiakom. Prowadzenie, którego gospodarze niedzielnego meczu nie oddali już do końca. 

Środek pola bronią Legii

Gol po rzucie rożnym wykonywanym przez Gwilię był efektem konsekwencji Aleksandara Vuković. Trener Legii w starciu z Zagłębiem postawił na jedenastkę, która wygrała rewanżowe spotkanie z Atromitosem, dające awans do IV rundy kwalifikacji Ligi Europy. Tak samo wyglądała obrona, tak samo pomoc. I właśnie środkowa formacja w starciu z lubinianami była najsilniejszą stroną gospodarzy. Cafu po raz kolejny stworzył parę z Andre Martinsem, zabezpieczając środek pola. Portugalski duet całkowicie wyłączył z gry Filipa Starzyńskiego, skutecznie wspierając defensywę. Najczęściej robił to Cafu, który tylko w pierwszej połowie zaliczył kilka bardzo udanych powrotów, po których ratował Legię przed zagrożeniem. Tak jak w 33. minucie, kiedy najpierw wybił piłkę zmierzającą do niekrytego Patryka Szysza, czy kilkadziesiąt sekund później, kiedy dwukrotnie odbierał piłkę we własnym polu karnym. 

Kiedy Cafu harował w obronie, Martins był łącznikiem obrony i zawodników ofensywnych. To on bardzo często brał na siebie ciężar rozgrywania, nie bał się pojedynków z rywalami i odważnie wbiegał między nich. Nawet wtedy, gdy mieli przewagę liczebną. Dzięki temu Gwilia mógł wychodzić wyżej, wspierając Sandro Kulenovicia. 

(Nie)konsekwentny Vuković

A wspomnianego wsparcia Kulenović rzeczywiście potrzebował. Chorwat, który kolejny raz w tym sezonie zagrał w pierwszym składzie, znowu nie radził sobie z obrońcami rywali. Był niewidoczny, a kiedy już dochodził do piłki, to zazwyczaj nie wiedział jaki krok należy poczynić po tym, jak już ją opanował. Na pozycji też pokazywał się rzadko. W 34. minucie, kiedy był blisko asysty, w polu karnym dał się zauważyć tylko dzięki temu, że Gwilia podaniem prostopadłym wymusił na nim ruch. Po przejęciu podania Gruzina, młody napastnik mocno dośrodkował piłkę wzdłuż bramki. Pierwszy dopadł do niej Luquinhas, ale strzelił w słupek.

19-latek drugi raz widoczny był w końcówce meczu, kiedy... opuszczał boisko. Kibice pożegnali go gwizdami, kolejny raz w tym sezonie.

Fani coraz głośniej domagają się posadzenia Kulenovicia na ławce, ale na razie Vuković nie kwapi się do tego, by z niego zrezygnować. Choć jeszcze kilkanaście godzin przed meczem wydawało się, że jednak do tego dojdzie. - Dlaczego wszyscy zapominają o Jose Kante? To także bardzo dobry napastnik. Nie mam określonej hierarchii na tej pozycji. Być może postawię na niego w niedzielę - mówił trener Legii przed spotkaniem z Zagłębiem. W tej sytuacji Serb konsekwencją się jednak nie wykazał, bo nie potwierdził swoich słów. Kante, o którym wspomniał na konferencji prasowej, nie tylko nie znalazł się w podstawowym składzie. W ogóle zabrakło go w kadrze meczowej, a poczynania swoich kolegów oglądać musiał z trybun stadionu przy Łazienkowskiej.

Obrona wciąż nie do przejścia

613 - dokładnie od tylu minut Legia Warszawa nie straciła już gola w europejskich pucharach. Złożyły się na to po dwa mecze z Atromitosem (0:0 i 2:0), Kuopionem Palloseura (1:0 i 0:0) oraz Europą FC (0:0 i 3:0). Do tego dochodzi także rewanżowy mecz z luksemburskim Dudelange z ubiegłego sezonu, w którym Arkadiusz Malarz skapitulował w 17. minucie spotkania, a potem nie wpuścił już żadnej bramki. Wicemistrzowie Polski w europejskich pucharach imponują szczelną defensywą. Do niedawna w lidze było z tym jednak gorzej. Ale odkąd w pierwszym składzie Williama Remy'ego zastąpił Igor Lewczuk, duet stoperów nie pozwala rywalom na zbyt wiele także w ekstraklasie. Zaczęło się od meczu ze Śląskiem, dla którego bezbramkowy remis w Warszawie był jedyną stratą punktów w tym sezonie. W niedzielę mogło być jednak trudniej, bo w pierwszym składzie Zagłębia znalazł się Patryk Szysz. A on, odkąd pojawia się w podstawowej jedenastce "Miedziowych", strzela gola w każdym meczu. A właściwie strzelał, bo w niedzielę młodzieżowiec lubinian, przy Arturze Jędrzejczyku i wspomnianym wcześniej Lewczuku nie mógł zrobić zbyt wiele. Doświadczonym stoperom urwał się tylko raz - w 68. minucie, kiedy znalazł się w sytuacji sam na sam z Radosławem Majeckim i posłał piłkę do bramki. Sędzia Piotr Lasyk trafienia jednak nie zaliczył, bo wideoweryfikacja pokazała, że Szysz w momencie podania jednego z partnerów był na spalonym.

Niedzielne zwycięstwo i czyste konto oznacza, że warszawiacy w lidze nie dali sobie strzelić gola od 225 minut (Zagłębie, Śląsk i 45 minut meczu wygranego 2:1 z Koroną Kielce). Legia zaczyna wygrywać i realizować cele, obrona wygląda coraz solidniej, a skuteczność powoli rośnie. Jeśli wicemistrzowie Polski nadal będą notować progres, w dwumeczu z Rangersami nie będą skazani na porażkę. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA