Vuković walczy o trenerskie życie, a Legię może czekać katastrofa finansowa

Lechia Gdańsk bez zwycięstwa w dwóch pierwszych meczach PKO Ekstraklasy. Tak samo Piast Gliwice. Legia Warszawa punktuje, choć w stylu, z którego trener Aleksandar Vuković musi się tłumaczyć. Ligowe występy polskich pucharowiczów przed rewanżami eliminacji Ligi Europy nie napawają optymizmem. Ale może paradoksalnie - w końcu będzie lepiej?
Zobacz wideo

Puchary pocałunkiem śmierci? Słowa Michała Probierza po raz kolejny potwierdzają się w rzeczywistości. Trzy polskie kluby, które wciąż rywalizują w eliminacjach Ligi Europy, nie zachwycają. Przynajmniej w PKO Ekstraklasie, bo Lechia Gdańsk i Piast Gliwice nie wygrały jeszcze żadnego meczu, natomiast Legia Warszawa punktuje, choć w stylu, z którego trener Aleksandar Vuković musi się tłumaczyć. Czwarty pucharowicz – Cracovia – odpadł dwa tygodnie temu. Klub autora słów o pocałunku śmierci.

Piast bez powietrza

Po dwumeczu z Piastem Gliwice Białorusini z Borysowa mogli rozpocząć budowę pomnika Frantiska Placha, dzięki któremu udało im się wrócić do walki o awans do Champions League i ostatecznie – awansować do kolejnej rundy. Gdyby nie wpadka Słowaka, do norweskiego Trondheim pojechałby Piast, który w starciu z BATE był drużyną lepszą. Od dawna polski zespół na starcie europejskich pucharów nie wyglądał tak solidnie: przygotowany taktycznie, agresywny, szybki. Piłkarze tylko do siebie mogą mieć pretensje, że z rywalizacji odpadli.

Po przegranym w Gliwicach rewanżu drużyna Waldemara Fornalika zacięła się. Najpierw w Ekstraklasie zremisowała 1:1 z Lechem Poznań, w Lidze Europy, po meczu pełnym własnych błędów, pokonała Rigę 3:2, tracąc na własnym boisku aż dwa gole, a na koniec – w niedzielę – przegrała 1:2 ze Śląskiem Wrocław. Nie jest to najlepsza wiadomość przed rewanżem w którym rywal jest w niezłej sytuacji, bo awans Łotyszom da już jednobramkowe zwycięstwo.

Defensywa w defensywie

W Gliwicach nie kryją, że z piłkarzy Piasta zeszło powietrze. Mobilizacja, która nakręcała drużynę przed walką o LM, nagle się ulotniła. Do tego zaczęło brakować skuteczności, tak jak w meczu ze Śląskiem, gdy gliwiczanie już w pierwszej połowie mogli przesądzić o wyniku meczu, a zamiast tego były błędy indywidualne, w tym Jakuba Holubka, który sprokurował rzut karny. Podobnie było z Riga FC, gdy obie bramki obarczały defensorów – Marcina Pietrowskiego, który prostopadle dograł do Romana Debełki i zdobywcę samobójczego gola Urosa Koruna. Na przykładzie Piasta widać też, jak istotną rolę odgrywają transfery z klubu. Po odejściu Aleksandara Sedlara i Tomasza Jodłowca nowi zawodnicy na razie nie są w stanie wskoczyć na poziom prezentowany przez poprzedników. Krótka ławka rezerwowych sprawia, że Fornalik nie ma kim łatać dziur. Może dlatego znacznie gorzej prezentuje się także defensywa. W tym sezonie Piast rozegrał sześć meczów i w ani jednym nie zachował czystego konta – co więcej, w ostatnich dziesięciu minutach spotkań stracił aż sześć bramek.

Mecz w Rydze będzie dla Piasta możliwością otrząśnięcia się z problemów, które pojawiły się na Okrzei. Należy jednak pamiętać, że zarówno BATE, jak i Riga FC, są już w trakcie sezonów ligowych. A to rozpędzającemu się dopiero czempionowi na pewno nie pomoże.

Sfrustrowani Duńczycy

W meczu z Broendby Lechia teoretycznie była skazana na porażkę. Duńczycy co prawda od kilku lat nie awansowali do fazy grupowej Ligi Europy, odpadając po drodze z Hajdukiem Split czy Panathinaikosem Ateny, ale i tak są zespołem bardziej doświadczonym, w którego barwach występuje będący ostatnio w świetnej formie Kamil Wilczek. Broendby płaci więcej piłkarzom, w kadrze ma reprezentantów Polski, Islandii, Szwecji, Finlandii i Kosowa, na co dzień rywalizuje w lidze, której przedstawicielom zdarza się grać w Lidze Mistrzów częściej niż polskim drużynom. A mimo to Stokowiec potrafił doprowadzić do frustracji Duńczyków, którzy w czwartek nie potrafili przebić się przez mur lechistów, a jednocześnie mieli problem z zatrzymaniem ataków gospodarzy. Gdyby większa dokładność strzałów Lukasa Haraslina i Flavio Paixao, gdańszczanie w pierwszym meczu zdobyliby nie dwa, a cztery gole. Bo Lechia zagrała bez paraliżującego strachu, że stracona w domu bramka może zdecydować o awansie.

Rewanż Stokowca

Jednocześnie Lechia znów zaimponowała tym, czym przez wiele tygodni zapewniała sobie w Ekstraklasie fotel lidera: przygotowaniem fizycznym, organizacją gry i dyscypliną taktyczną. Stokowiec wzmocnił kadrę nie tylko Żarko Udoviciciem, ale przede wszystkim Karolem Filą, który po mistrzostwach Europy U-21 wrócił jako inny, dużo lepszy obrońca. To złożyło się na obraz zespołu, który pod wodzą Stokowca gra w Lidze Europy bez kompleksów, tak, jak prowadzone przez 47-latka Zagłębie Lubin, które trzy lata temu wyrzuciło z eliminacji LE Slawię Sofia oraz Partizan Belgrad i było o jedną bramkę od ogrania... duńskiego Sonderjysk.

Teraz Stokowiec może zrewanżować się Duńczykom za tamtą porażkę, odprawiając z gry Broendby. W lidze za Lechią dwa remisy – z ŁKS Łódź i Wisłą Kraków. Szczególnie w tym pierwszym spotkaniu lechiści zaprezentowali styl wręcz przeciwny do tego, który pokazali nam podczas zwycięskiego meczu z Broendby. W Gdańsku nie ukrywają, że przed rewanżem w Kopenhadze trwa mobilizacja. Jeżeli klub znad morza zagra tak, jak przed tygodniem, to awansu może być pewny. Później tą samą postawą będzie jednak musiał przełożyć na ligę.

Vuković walczy o trenerskie życie

Niezbyt komfortowa jest sytuacja Legii Warszawa. Stołeczni ograli u siebie fiński Kuopion Palloseura 1:0, ale gra zawodników Aleksandara Vukovicia była równie nieefektowna, co w spotkaniu z Koroną Kielce. Oba mecze legioniści wygrali, ale z pewnością nie takiej postawy piłkarzy oczekiwał prezes Dariusz Mioduski, który na wzmocnienia w letnim oknie transferowym przeznaczył – co przyznał ostatnio dyrektor sportowy Radosław Kucharski – 1,8 mln euro. To transferowy rekord tego okna, który Legia współdzieli z Lechem Poznań. Mimo to w zespole Vukovicia nie widać wypatrywanej na Łazienkowskiej jakości. Wręcz przeciwnie – piłkarze Legii mieli olbrzymi problem, żeby rozbić nie tylko Finów, ale nawet półamatorów z Gibraltaru, którzy w Warszawie, grając w dziesięciu, stracili tylko jedną bramkę. Wicemistrzowie Polski męczyli się również w niedawnym ligowym starciu z Koroną.

W przeciwieństwie do Piasta Legia nie może narzekać na małą kadrę. Wręcz przeciwnie – jej zasoby ludzkie są godne pozazdroszczenia. Ilość nie przekłada się jednak na jakość, ale jeśli w grze Legii należy dostrzec jakiś mankament, to tym z pewnością jest brak pomysłu na grę. Akcje legionistów są szarpane, chaotyczne, sprawiają wrażenie nieprzemyślanych. Kibice Legii po raz kolejny zastanawiają się, co musi się wydarzyć, aby ich faworyci zaprezentowali w końcu futbol nie tylko efektywny, ale także efektowny. Dla Legii awans do fazy grupowej LE to znów obowiązek. Jego brak trzeci raz z rzędu będzie katastrofą, również finansową.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.