W Legii Warszawa wiedzieli, że start będzie słaby. A ten Gibraltar to nawet zaskoczenie

Wśród kibiców Legii Warszawa złość i frustracja, wśród osób pracujących w klubie pełen spokój i wiara. Wiara w to, że będzie lepiej. - Nowy sezon, nowi zawodnicy, nowa drużyna. Wszystko jest inne. Cierpliwości - apeluje Radosław Majecki. Zresztą nie tylko on, bo podobnych apeli z Łazienkowskiej płynie więcej. Problem w tym, że mało kto ich słucha.
Zobacz wideo

Legia Warszawa w czwartek o 21 podejmie KuPS Kuopion w pierwszym meczu II rundy eliminacji Ligi Europy. KuPS to trzecia drużyna ligi fińskiej poprzedniego sezonu. W I rundzie rywalem Legii był wicemistrz Gibraltaru. Skończyło się bezbramkowym remisem w pierwszym meczu i wygraną 3:0 w rewanżu na własnym stadionie. No i awansem. Może nie w najlepszym stylu, ale na styl - jak mówią w Legii Warszawa - przyjdzie jeszcze pora. A teraz jest pora właśnie na to, co widzimy. Bo z kim w ostatnich dniach byśmy nie rozmawiali, każdy przy Łazienkowskiej przyznawał, że spodziewał się właśnie takiego startu sezonu. Słowem: trudnego.

Wiadomo, nikt w klubie oficjalnie nie powie, że jest przyzwolenie na porażki. Ale nieoficjalnie mówi się nawet, że pierwszy mecz z wicemistrzem Gibraltaru nie był żadnym zaskoczeniem. A jeśli już, to pozytywnym. Może 0:0 na sztucznej trawie nikt sukcesem nie nazywa, ale dużym osiągnięciem drużyny już tak. Drużyny, która w tej chwili gra słabo. A momentami nawet bardzo słabo. W klubie twierdzą jednak, że taki stan rzeczy przewidzieli. Tak samo, jak przewidują teraz, że niebawem forma wystrzeli - na Łazienkowskiej pewni są tego absolutnie wszyscy.

Kibice: Legia grać, k…a mać

- Wiem, że muszę walczyć z brakiem wiary dookoła. Ale tutaj w środku, w klubie, nikt z nas jej nie traci. Nikt z nas też nie mówił, że będzie łatwo - przyznał ostatnio Aleksandar Vuković, którego Legia sezon 2019/20 zaczęła od remisu, zwycięstwa i porażki. - Okej, przegraliśmy z Pogonią, ale cierpliwości. Naprawdę: cierpliwości. Jest nowy sezon, nowi zawodnicy, nowa drużyna... Wszystko jest inne, ale będzie lepiej - apelował Radosław Majecki po niedzielnym meczu. Zresztą takich apeli z Łazienkowskiej płynie ostatnio więcej. Problem w tym, że na zewnątrz mało kto ich słucha. Cierpliwość kibiców się kończy.

Najpierw transparent na płocie z pytaniem: "czy leci z nami pilot?". A po kilkunastu minutach sektorówka z podobizną Dariusza Mioduskiego - taką oprawę na pierwszym meczu przy Łazienkowskiej w tym sezonie zaprezentowali kibice Legii Warszawa. Na drugim z Pogonią oprawy na trybunach nie było. Była za to dobrze znana, choćby z końcówki poprzedniego sezonu, przyśpiewka: „Legia grać, k…a mać”. Kibice przypomnieli ją w 88. minucie. Pogoń prowadziła wtedy na Łazienkowskiej 2:1. I dowiozła ten wynik do końca. Skromny, ale zarazem dla siebie bardzo wyjątkowy, bo szczecinianie na zwycięstwo w stolicy czekali 36 lat. Po niedzielnym meczu z sektora gości pożegnało ich hasło: „Portowcy, gramy o mistrza”. A Legię żegnały gwizdy. Jej piłkarze, jak to mają w zwyczaju, nawet nie podeszli pod Żyletę. Zresztą kibice nawet na to specjalnie nie liczyli - głośno wygwizdali stojących na środku boiska zawodników Vukovicia, a kiedy ci chcieli zrobić krok w ich kierunku, odwrócili się plecami i opuścili stadion.

Piłkarze: W Legii zawsze musi się coś dziać

Choć w klubie wszyscy są teraz spokojni, to cierpliwość kibica - biorąc pod uwagę też poprzedni sezon - wystawiona jest na ciężką próbę. Złych emocji tylko przybywa. Nie tylko na boisku, ale i poza nim, gdzie powodem frustracji stały się ostatnio także bilety i karnety. Legia w trakcie przerwy między sezonami próbowała bowiem wprowadzić nowy system ich sprzedaży. Z mocnym akcentem na „próbowała”, bo choć go wdrożyła, system szybko okazał się wadliwy (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ). Kibice mieli problem z zakupem biletów i karnetów. Posypały się skargi. Legia zaczęła przepraszać, a po kilku dniach poinformowała, że wraca do startego systemu. Wszystkich pokrzywdzonych obdarowała także darmowymi wejściówkami na rewanż z Europą FC.

Na spotkanie z Europą na stadion za darmo weszło kilka tysięcy osób. - Dopiero niedzielny mecz z Pogonią, którym zainaugurujemy sezon w ekstraklasie, będzie jakimś wyznacznikiem. Na pewno poprzeczka idzie w górę - mówił Vuković po tamtym spotkaniu. Czy z Pogonią poprzeczka faktycznie poszła w górę? Legia ten mecz przegrała, więc sam wynik na to wskazuje. Ale jeśli nawet odłożymy go na bok, zobaczymy, że dobrej gry ze strony drużyny Vukovicia nie było w tym meczu aż tak mało. A na pewno nie mniej, niż trzy dni wcześniej przeciwko Europie, kiedy wicemistrz Polski pokazał się przez pierwsze 15-20 minut. I na tym w zasadzie zakończył swoje występy. W drugiej połowie nawet mimo przewagi jednego zawodnika (od 54. minuty) nie górował nad rywalem. W niedzielę było inaczej: pierwszą połowę zespół Vukovicia przespał, ale w drugiej się obudził. Strzelił gola. Później co prawda dał sobie wbić dwa, ale po błędach indywidualnych (bardzo słaby mecz zagrał William Remy), a nie po słabej grze całego zespołu.

- W Legii zawsze musi się coś dziać - bagatelizował niedzielną porażkę Majecki. Ale o ile kolejne porażki w lidze - co pokazały poprzednie sezony, kiedy Legia za gonienie rywali zabierała się późną jesienią, a nawet wiosną - można próbować tłumaczyć dalej, o tyle wpadka latem w pucharach - trzeci rok z rzędu bez gry w fazie grupowej LE - może się okazać niewytłumaczalna. I skończyć katastrofą. I to nawet nie tyle dla kibiców, ile prędzej dla piłkarzy, trenera, prezesa i właściciela.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.