Trenerzy ekstraklasy krytykują przepis PZPN. "Nie znam poważnej ligi z takim obowiązkiem"

Wszystko zależy od punktu siedzenia: na ławce rezerwowych będą na obowiązek wystawiania młodzieżowca narzekać, ale już siedzący na trybunach selekcjoner młodzieżówki będzie zacierał ręce. Agenci mają pole do popisu, a dyrektor sportowy Lecha Poznań twierdzi, że akurat w Kolejorzu przepis nic nie zmienia. Wszędzie budzi jednak emocje.
Zobacz wideo

Pod koniec 2018 roku PZPN wprowadził przepis wymuszający na klubach wystawianie do gry młodzieżowców. Każda drużyna musi przez cały mecz mieć na boisku przynajmniej jednego piłkarza urodzonego nie wcześniej niż w 1998 roku. Początkowo związek chciał, żeby status młodzieżowca mieli piłkarze jeszcze o rok młodsi, ale ekstraklasowe kluby apelowały, że to za wiele na początek. Zapis obowiązujący w niższych ligach już w poprzedniej rundzie, teraz wchodzi do ekstraklasy. I wielu to nie w smak. – To przepis robiony na siłę. Nie przypominam sobie poważnej ligi, w której obowiązkowo musi grać młodzieżowiec. Chłopak dziewiętnastoletni czy dwudziestoletni powinien sam przebić się do składu, a nie korzystać z przepisu – mówi Jacek Zieliński, trener Arki Gdynia.

Trenerzy krytykują: „To zły pomysł. Taki przepis w najwyższej klasie rozgrywkowej?”

- Ściągnęliśmy zawodników, którzy dotychczas ogrywali się w I i II lidze, dodatkowo zrobiliśmy dwa transfery młodzieżowców i tyle – mówi o przygotowaniach Leszek Ojrzyński, trener Wisły Płock. - Dla mnie w najwyższej klasie rozgrywkowej dodatkowe obwarowania dotyczące wieku nie są dobrym pomysłem. To daje też pole do popisu menedżerom, bo kluby potrzebują młodych piłkarzy, a oni też czują się pewniejsi, bo przepis gwarantuje im grę. Zdarza się, że młodzi piłkarze czasami za szybko wchodzą do pierwszej drużyny, ale taka jest konieczność – twierdzi. W jego zespole jest dziesięciu młodzieżowców, którzy w sumie mają 27 meczów w ekstraklasie. – W kadrze meczowej będzie ich trzech albo czterech, bo trzeba liczyć, że ten, który gra może mieć słabszy dzień albo kontuzję i ktoś go będzie musiał zastąpić. W dodatku kontuzjowany jest Hubert Adamczyk, na którego liczyliśmy, bo dobrze radził sobie w GKS Tychy w zeszłym sezonie. Mówiło się, że dojdzie do nas Przemysław Płacheta, nie doszedł i musimy sobie radzić. Jeszcze w środę sprowadziliśmy młodzieżowca, bo mieliśmy z tym problem. Sam się zastanawiam, kogo wystawimy w pierwszej kolejce – dodaje Ojrzyński.

W trudniejszej sytuacji od niego i w ogóle najtrudniejszej w całej lidze jest pracujący w ŁKS Łódź Kazimierz Moskal. Przynajmniej, jeśli chodzi o suche statystyki – liczbę młodzieżowców (pięciu) i ich doświadczenie w najwyższej klasie rozgrywkowej (0 meczów). -  W najwyższej klasie rozgrywkowej nie powinno być takiego przepisu, bo jeśli młodzieżowiec będzie wystarczająco dobry, żeby grać, to będzie grał i bez tego przepisu. Może dojść do takiej sytuacji, że lepszy zawodnik będzie siedział na ławce, bo wystawiany będzie młodzieżowiec. To trochę słabe – ocenia trener beniaminka. Do dyspozycji będzie miał bramkarza Dawida Arndta, obrońcę Jana Sobocińskiego i pomocników: Piotra Pyrdoła, Adama Ratajczyka i Artura Sójkę. – Na tę chwilę jesteśmy spokojni o ten przepis i będzie tak, dopóki nasi młodzi piłkarze będą zdrowi – mówi Moskal. Przyznaje też, że wie, którego zawodnika będzie wystawiał w pierwszych kolejkach. I nietrudno się domyślić, że chodzi o Jana Sobocińskiego, który już w poprzednim sezonie był jednym z liderów zespołu. Jeden stabilny i regularnie grający młodzieżowiec, to komfort jakiego większość trenerów prawdopodobnie będzie zazdrościć.

Z rozmów z nimi wynika, że raczej będą sprawdzać kilku młodzieżowców i dostosowywać wybór pod danego przeciwnika. Niewiele o ich formie i gotowości do gry mają za to mówić rozegrane przed sezonem mecze sparingowe. – Zostawimy w kadrze około pięciu-sześciu młodzieżowców, czterech już wypożyczyliśmy do innych klubów. Nie musieliśmy sprowadzać piłkarzy specjalnie pod ten przepis, bo mamy chłopców z akademii, a kilku było wypożyczonych i teraz wrócili do nas – mówi Ireneusz Mamrot. Jego Jagiellonia jest równo w połowie ligowej stawki, jeśli chodzi o doświadczenie wśród młodych piłkarzy. Młodzieżowcy mają w sumie 64 występy w ekstraklasie. Najwięcej Przemysław Mystkowski (35) i Patryk Klimala (25). - Ale jest też Bartek Bida, który, gdyby nie odniósł kontuzji, to tych minut miałby więcej. Mieliśmy też zawodników na zimowym obozie w Turcji i chociaż później dużo nie grali, to teraz są lepiej przygotowani do wejścia do pierwszego zespołu. Po sparingach trudno powiedzieć na kogo postawimy, bo liga może tych chłopców zweryfikować. Dojdzie presja, oczekiwania i może to wyglądać inaczej – twierdzi trener Jagiellonii.

- Trudno mi po sparingach powiedzieć, jak mocną stroną zespołu będą młodzieżowcy. Wiem kto zacznie mecz z Jagiellonią, ale wszyscy młodzi solidnie trenują i chcą się pokazać. My musimy być przygotowani na to, że zdarzą im się słabsze momenty i trzeba będzie reagować, stąd też ich spora liczba w naszej kadrze – przewiduje Jacek Zieliński, trener Arki Gdynia. Do dyspozycji będzie miał dziewięciu młodzieżowców, którzy mają zaledwie 17 występów w ekstraklasie.

W Lechu Poznań ten przepis nic nie zmienił

Najlepiej przygotowanymi zespołami do tej zmiany są Lech Poznań, Lechia Gdańsk, Górnik Zabrze i Pogoń Szczecin. Kolejorz ma w kadrze aż czternastu młodzieżowców, którzy uzbierali w lidze już 192 mecze. To spora przewaga nad drugą pod tym względem Pogonią Szczecin (12 młodzieżowców, 135 występów) czy trzecim Górnikiem Zabrze (12 młodzieżowców, 104 występy). Przewaga zmniejszy się jednak, jeśli z klubu odejdzie Robert Gumny (62 mecze). – W Lechu ten przepis tak naprawdę nic nie zmienił, bo i bez niego wprowadzalibyśmy tych piłkarzy. U nas praca z młodzieżą i współpraca akademii z pierwszym zespołem przebiega wzorowo – mówi Tomasz Rząsa, dyrektor sportowy Kolejorza. - W tym sezonie połowa naszej kadry składa się z wychowanków, bo trzeba pamiętać, że nieco starsi: Karol Szymański i Tomasz Dejewski, też są naszymi wychowankami. Wypożyczyliśmy za to Huberta Sobota, Łukasza Norkowskiego czy Michała Skórasia – wymienia Rząsa. – U nas problemu z tym nie ma, ale zdaję sobie sprawę, że nie we wszystkich klubach tak jest. Młodzieżowcy mogą po prostu nie być sportowo gotowi na grę w ekstraklasie, a będą w niej występować. Może im to zaszkodzić, mogą się spalić i nie zaistnieć w dorosłej piłce drugi raz. Ale nasi młodzi naprawdę dają radę – cieszy się.

Zadowolony z nowego przepisu jest też Czesław Michniewicz, selekcjoner reprezentacji Polski do lat 21. - Trzeba było coś zrobić, żeby młodzieżowcy częściej grali. I skoro nie szło tego zrobić naturalnie, czyli żeby kluby inwestowały w młodzież i dawały grać tym zawodnikom, to trzeba było szukać innego rozwiązania. Od dawna było wiadomo, że taki przepis wejdzie i można się było na niego przygotować. Choćby wiosną, gdy część drużyn wywalczyła sobie górną ósemkę i tam o nic wielkiego już nie grała albo zespoły w dolnej połówce miały dość bezpieczną przewagę. Mogły testować, wprowadzać młodych i część zespołów tak zrobiła. Są jednak kluby, które w ogóle nie wystawiały młodzieżowców, więc nawet nie było sensu jeździć na ich mecze, żeby prowadzić obserwacje, bo z góry było wiadomo, że tam nikt z młodych się na boisku nie pojawi. Teraz siłą rzeczy, minimum 16 młodych piłkarzy, których mogę powołać, zacznie co tydzień mecz w pierwszym składzie. Jeśli doliczymy do tego zmiany, to w każdej kolejce ponad dwudziestu młodych piłkarzy zagra – mówi. - Dla mnie to same korzyści i myślę, że kluby z czasem się do tego pomysłu przekonają, bo to koniec końców opłaci się wszystkim: klubom, młodzieżowcom, reprezentacji i w ogóle polskiej piłce. Graliśmy na mistrzostwach z Hiszpanią, Włochami i Belgią, czyli reprezentacjami, gdzie ci młodzi piłkarze mieli w sumie po 1000 meczów na najwyższym poziomie. U nas było tych meczów znacznie mniej – dodaje Michniewicz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.