Ireneusz Mamrot, trener Jagiellonii Białystok: - Tak, ale nie tylko ja odpowiadam za politykę transferową Jagiellonii. W klubie są ludzie, którzy szukają zawodników pasujących do zespołu. Sportowo i finansowo. A sytuacja na rynku jest taka, że niestety musimy opierać się na zawodnikach z zagranicy. Zresztą nie tylko my. Inne kluby w ekstraklasie robią dokładnie to samo.
- Nie, ale lepiej byłoby gdyby proporcje pomiędzy liczbą obcokrajowców i Polaków nie były tak zachwiane. Żeby było chociaż pół na pół. Nie mówię tu o kadrze, a o pierwszym składzie. Polacy są poddawani większej krytyce. Czytają artykuły, zależy im na opinii kibiców i przez to bardziej się starają. Nie chcę powiedzieć, że obcokrajowcom nie zależy, ale często nie rozumieją krytyki. Wracają po treningu do domu i mają spokój.
- Szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie. Ale z drugiej strony jak już wyszkolimy piłkarza, on pokaże się z dobrej strony w lidze, to od razu dostaje ofertę z zagranicy i wyjeżdża.
- Trochę tak.
- Najpierw zawsze szukamy Polaków, ale sytuacja na rynku jest jaka jest. Polscy piłkarze albo mają ważne kontrakty, albo oczekują bardzo wysokich wynagrodzeń. Ja chciałem dwóch Polaków, którzy w poprzednim sezonie grali w innych klubach ekstraklasy.
- Nie podam nazwisk, ale żałuję, że nie udało nam się ich sprowadzić.
- Przyszli tacy, których ja chciałem, ale też tacy, których obserwował klub. Pół na pół. To nie jest tak, że jak ja kogoś chcę, to od razu go dostaję. W klubie są ludzie, którzy wszystko weryfikują, sprawdzają i razem podejmujemy decyzje. Przy letnich transferach nie było wielkich rozbieżności.
- Mam nadzieję, że tak. W treningu wszyscy wyglądają bardzo dobrze, ale i tak wszystko zweryfikuje liga. Prowadziłem już w swojej karierze zawodników, którzy świetnie wyglądali na treningach, a jak przychodził mecz, to nie potrafili tego potwierdzić.
- Wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Zarząd, piłkarze, trenerzy, ale przede wszystkim kibice. Oni chcieliby sukcesu na stulecie. Ale piłka to nie jest hollywoodzki film, w którym wszystko pięknie się kończy. Trzeba walczyć i ciężko pracować.
- Nie chcę składać żadnych deklaracji. W ekstraklasie jest kilka klubów, które chcą walczyć o mistrzostwo. My też chcemy, ale wszystko zweryfikuje boisko. Wkomponowanie nowych piłkarzy do zespołu nie będzie łatwe, czeka nas dużo pracy, ale jesteśmy na nią gotowi.
- Presję czuć i jesteśmy na nią gotowi. Ale chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Ostatnio wszyscy mówią o tym, ile wydaliśmy latem, a już mało kto pamięta, ilu ważnych zawodników odeszło od nas zimą. A przecież teraz straciliśmy też Novikovasa. Klub zarobił pieniądze na odejściu ważnych piłkarzy, to teraz musiał je wydać, żeby się wzmocnić. Taka kolej rzeczy. Cieszę się, że zarząd zrobił wszystko, żeby poprawić jakość, ale to nie jest tak, że tylko my robimy transfery. Lech Poznań zapłacił za obrońcę tyle, ile my za napastnika. Warto o tym pamiętać.
- Nie, bo mało kto pamięta, jak duża była przebudowa zespołu. Jasne, nie awansowaliśmy do europejskich pucharów, przegraliśmy finał Pucharu Polski, ale tak jak już wcześniej wspomniałem, nikt nie zagłębiał się w to, jak duża była przebudowa zespołu. Wiele klubów miało wahania formy. Raz lepiej, raz gorzej, a my jednak potrafiliśmy zachować stabilność. Jasne, jesteśmy rozczarowani, że nie awansowaliśmy do europejskich pucharów, ale w obliczu tych wszystkich zmian kadrowych, nie traktuję poprzedniego sezonu jak porażki.
- Nie przesadzajmy z tą niesprawiedliwością. Praca trenera jest ciągle oceniana. Często jeżdżę na inne mecze, patrzę na przebieg meczu, a później czytam w mediach zupełnie inną relację. W piłce zdarza się, że zespół gra lepiej od przeciwnika, a przegrywa. Później oczywiście jest krytyka trenera. Że jego zespół nie ma wyników, że trzeba go zwolnić. Mało kto patrzy na styl. Drużyny są oceniane tylko z perspektywy wyników.
- Nie, ale dlatego, że mieliśmy swoje problemy. Na wiosnę naszym podstawowym napastnikiem był Patryk Klimala, który jesienią był czwarty w hierarchii i prawie nie grał. On miał strzelać gole, a to nie do końca się udawało. Mimo ciężkiej pracy tego chłopaka. Widać, że robi postępy, ale ja muszę podchodzić do oceny zawodników chłodno i analitycznie.
- Mój kontrakt kończył się po sezonie 2018/2019, a klub mógł go automatycznie przedłużyć. Decyzja była po stronie zarządu. W lecie mieliśmy długą rozmowę o przyszłości. Ja przedstawiłem swoje stanowisko, klub swoje i doszliśmy do wspólnych wniosków. Wiem, że klub będzie wymagał ode mnie wyników od samego początku nowego sezonu i jestem na to gotowy.
- Tak, były dwa telefony.
- Nie odpowiem. Temat zamknięty Z nikim nie prowadziłem żadnych rozmów. Po prostu były dwa telefony, a ja grzecznie przedstawiłem swoją sytuację. Pierwszeństwo miała dla mnie Jagiellonia, dlatego bardzo cieszę się, że jestem w klubie. Chcę kontynuować swoją pracę, to dla mnie największa motywacja.
- To dla mnie bardzo trudna sytuacja. Cały mój sztab ma tutaj rodziny, a ja jestem w Białymstoku sam. Moje dzieci są już dorosłe, żona ma dobrą pracę na Dolnym Śląsku i na razie żyjemy na odległość. Na szczęście żona bardzo często do mnie przyjeżdża. Jest tutaj w prawie każdy weekend. W tygodniu bywa ciężko, bo człowiek potrzebuje rozmowy z bliskimi. Internet i telefon nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. Ale taki wybrałem sobie zawód i nie będę narzekał.