Imię po dziadku, prawo z rozsądku. Dante Stipica, czyli cierpliwość i roztropność w jednym ciele

28-letni bramkarz Pogoni to wzór ciężkiej pracy. Wielokrotnie udowodnił, że warto poczekać na swoją szansę i zawsze dobrze jest mieć plan awaryjny. Dlatego poza tym, że wie, jak się ustawić między słupkami, zupełnie "przy okazji" ukończył liceum językowe ze średnią 5.0 i skończył prawo na Uniwersytecie w Splicie.

Ambitny plan awaryjny

- Nie jestem „Ante”, tylko „Dante”. Ale to nic dziwnego, że ludzie pytają i kompletnie nie mam im tego za złe. Zdążyłem się już przyzwyczaić. Imię mam po dziadku, a jego bezpośrednio wiąże się z Dante Alighierim od „Boskiej Komedii”– podkreślał wówczas 19-letni Dante Stipica w rozmowie z portalem „Slobodna Dalmacija”. Robił to nie bez powodu. Nagle, po dość niespodziewanym debiucie w pierwszym składzie Hajduka, zrobił się wokół niego szum. Młody bramkarz wylądował między słupkami w ostatnim meczu sezonu przeciwko drużynie Croatia Sesvete (5:2). – Subasić i Tomić byli kontuzjowani, dlatego dostałem szanse i zawsze sobie myślałem, że może kiedyś znowu się uda – snuje opowieść w rozmowie z portalem „Jutarnji”.

I udało się. Ale zanim do tego doszło, sporo uległo zmianie. Dante przeszedł drogę od młodzieńczych marzeń i zaledwie lekko nakreślonych planów do ich realizacji. Już wtedy rozważał podjęcie albo studiów ekonomicznych, albo prawniczych. – Na pewno nie zaniedbam szkoły, nawet jeżeli moje życie będzie się kręcić typowo wokół kariery piłkarskiej. Chcę się rozwijać w obu kierunkach – twardo obstawał przy swoim. I całkiem słusznie, bo być może dzięki temu tak sprawnie udało mu się połączyć jedno z drugim.

Najpierw skończył liceum językowe ze średnią 5.0, a następnie – w 2017 r. – odebrał dyplom prawa, które ukończył na Uniwersytecie w Splicie. – Szczególnie muszę podziękować profesorowi Petarowi Baciciowi, który zgodził się na przesunięcie terminu mojego egzaminu z prawa konstytucyjnego. Dobrze wykorzystałem tę przerwę – mówił w rozmowie z tą samą stroną. Chociaż na boisku raczej stara się nie pozwalać sobie na chwile zawahania, to w wywiadach widać coś zupełnie przeciwnego: skromność. Dante nie chwali się swoimi osiągnięciami. – Załapałem się do pierwszego pokolenia, które pisało maturę (w oryginale: drzavna matura) i poszedłem na studia, bo wiedziałem, że w dzisiejszych czasach jest to bardzo ważne – mówił chorwackiemu portalowi „Gol”. Dopiero pociągnięty za język rozwija temat. Dobrze widać to na przykładzie pytania o szkołę, kiedy przyznał, że jest w stanie dogadać się i po angielsku, i po włosku – jakby nie było w tym nic godnego uznania.

 

Sprzyjające okoliczności

Wydaje się, że to wszystko ma swoje źródło w wychowaniu. Dante sprawia wrażenie, jakby już od dłuższego czasu, odkąd był nastolatkiem, miał w głowie wszystko poukładane – tak, że znalazło się miejsce i na naukę, i na futbol. – Nie mam jednego idola, bo to oznaczałoby, że próbuje dosłownie we wszystkim naśladować kogoś, kim nie jestem. Biorę przykład z trzech osób, ale nie miejcie mi tego za złe – zwraca się do dziennikarza portalu „Slobodna Dalmacija” – wolę to zachować dla siebie, ponieważ szybko może się to ukazać w innych gazetach i obrócić przeciwko mnie. Chcę być po prostu sobą. Mogę jedynie zdradzić, że chodzi o Chorwata, światowej klasy bramkarza i jeszcze jednego sportowca, który nie jest piłkarzem.

Najwyraźniej musiał czerpać od nich coś więcej niż jedynie inspirację, bo dzięki temu udało mu się wytrwać ponad 3,5 roku od debiutu do kolejnej poważniejszej szansy. Jego sytuacja została bardzo sprawnie opisana na wyżej wspomnianym portalu, który dzielnie śledził jego losy: – Zawód: rezerwowy bramkarz. Bo przecież musisz takiego mieć. W razie gdyby coś się stało. Ale to „coś”, to tylko jeśli Lovriemu (przyp. red. Kalinić) spadnie fortepian na głowę. No i (prawie) się stało. Zgłosił kontuzję kolana, która wyklucza go z gry na przynajmniej dwa tygodnie (…). Informacja, kto go zastąpi, okazała się być nie lada sensacją. Dante, kochamy zawodników, którzy noszą rzadkie imiona. Bo co on tu właściwie robi? Czeka. Prawie jak Godot, a nie Dante – dynamicznie relacjonował Slaven Alfirević.

Wówczas 23-letni bramkarz wskoczył między słupki prosto na mecz derbowy przeciwko RNK Split. Hajduk wygrał 2:1, a Dante obronił karnego, do którego podszedł Ante Erceg. Z tego wszystkiego wspomina nie tylko „jedenastkę”, ale również odważną decyzję trenera Igora Tudora, któremu jest niesamowicie wdzięczny. – Nie wymyślił żadnej historii o braku doświadczenia, a po prostu mi zaufał. Nie ma słów, które opisałyby, jaką dostałem od niego życiową szansę. Zresztą nie tylko ja, ale również Lovre Kalinić rok temu, bo przecież też nie przyszedł z wielkim doświadczeniem. Tudor ma moc rozpoznawania, czy piłkarze są już gotowi – podsumował Dante w rozmowie z portalem „Jutarnji”.

Wiara i samotność

Pech chciał, że chorwacki bramkarz na dłuższy czas wypadł z gry w październiku 2014 roku, kiedy zerwał przednie więzadło krzyżowe w prawym kolanie. Była to konsekwencja wcześniejszego urazu, którego doznał w kwietniu tego samego roku. – Nadal grałem, ale kiedy w październiku, po zaledwie jednym treningu, kolano spuchło, to już wiedziałem, że czeka mnie operacja. Prowadził mnie doktor Janković, ale szczególne podziękowania należą się również prezesowi zarządu, Marinowi Brbiciowi i dyrektorowi sportowemu, Goranowi Vuceviciowi, którzy mimo trudnej sytuacji, zapewnili mi najlepsze możliwe warunki – mówi portalowi „Slobodna Dalmacija”. Po operacji spędził 20 dni w gabinecie odnowy w Daruvarze, ale dopiero w kwietniu 2015 r. powoli dołączał do drużyny. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.

No, poza jedną kwestią. Dante czuł się bardzo samotny. – Chcesz być częścią ekipy, normalnie trenować, być zmęczonym po każdych ćwiczeniach – wyznał w rozmowie z oficjalną stroną klubu. Po czym zaznaczył, że otrzymał ogromne wsparcie od rodziny, dzięki czemu było mu nieco łatwiej przetrwać ten trudny okres. Warto również podkreślić, że Chorwat czerpie również siłę z wiary.

Kiedy grał w CSKA miał przyjemność być częścią tłumu, który wiwatował na część papieża Franciszka. – To niesamowite uczucie widzieć ojca świętego. Oddano mu najwyższą cześć. Środki ostrożności były wyjątkowe, wiele ulic zostało zamkniętych, każdy został prześwietlony rentgenem – relacjonował w rozmowie z portalem „Slobodna Dalmacija”. Nie krył zaskoczenia, że aż tyle osób zgromadziło się na Placu Księcia Aleksandra.

Bramkarz z przypadku

Dante w wywiadzie dla chorwackiego portalu „24sata” wyjaśnił, że cierpliwość to nie tylko kwestia wychowania i wiary. W jego przypadku jest to połączenie tych elementów. Przede wszystkim stale podkreśla, że nie było mu trudno czekać na swoją szansę. – Dzięki temu stałem się silniejszym i lepszym bramkarzem. Bycie rezerwowym w Hajduku nie jest uznawane za coś złego – tłumaczył skąd wzięła się u niego ta wytrwałość.

 

Zresztą nie był pomijany przez sztab szkoleniowy. - Dante jest bardzo dobrze wyszkolonym technicznie bramkarzem, który świetnie pracuje na wszystkich treningach sytuacyjnych. Praktycznie nic nie trzeba zmieniać w jego technice. W zasadzie chodzi o to, żeby przenieść jego dobrą postawę z zajęć na boisko. Zwłaszcza mam tutaj na myśli strzały, kiedy dużo się dzieje w polu karnym i pojawia się u niego blokada, strach. Dlatego zaczęliśmy wykorzystywać innych zawodników na treningach, żeby odwzorowywać takie sytuacje. Warto też podkreślić, że przez długi czas był jedynie „alternatywą”, więc brakuje mu trochę pewności siebie. Z tego biorą się problemy. Teraz (kwiecień 2017 r.) ma jednak pewność, że po jednym błędzie nie wyląduje na ławce – oceniał jego umiejętności Tihomir Bulat, trener bramkarzy, w rozmowie z tym samym portalem.

Trudno nie zatrzymać się na chwilę przy jego dzieciństwie. Chorwat dorastał w starej splickiej dzielnicy Veli Varos, w okolicach ul. Augusta Senoe. – Jako dziecko cały czas byłem na ulicy, a wszyscy żyli Hajdukiem, więc i ja nim żyłem – wspomina w rozmowie z oficjalną stroną. I dalej opowiada, że na mecze zabierał go ojciec i razem siadali na północno-zachodniej trybunie. Co jakiś czas dorzuca istotne szczegóły. Głównie właśnie o ojcu, do którego okazuje się być bardzo podobny. – To on w dużej mierze przyczynił się do tego, że zakochałem się w klubie i w piłce. Bo też był bramkarzem, w latach 80. w NK Dalmatinac. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki jak miałem 8 lat. Dopiero 3 lata później przeniosłem się do Hajduka. I tata również świetnie radził sobie w szkole – kontynuuje opowieść.

I tutaj podobieństwa się rozmijają. Młody Stipica zdecydował się połączyć obie drogi i nigdy tak naprawdę nie chciał być bramkarzem. Dopiero na boisku inaczej spojrzał na sprawę. – Pokochałem uczucie, że cała gra zmierza w twoim kierunku. Kiedy grasz w środku pola, nie uczestniczysz we wszystkich wydarzeniach. Kiedy stoisz między słupkami, są momenty, że wszystko zależy od ciebie – tłumaczy nagłą zmianę zdania. Podobnie w życiu, Dante również ma swój los we własnych rękach. W tym celu skończył prawo – żeby mieć wszystko pod kontrolą

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.