Legia Warszawa chce być sprytniejsza i mądrzejsza od rywali. Buduje laboratorium Dextera

W piłce nożnej nie można wszystkiego opisać liczbami, ale prawie wszystko już tak. Większość zachowań, doświadczeń - robionych przez trenerów na tzw. nos - można ubrać w algorytm, udowodnić naukowo - mówi Sport.pl dr Piotr Żmijewski, kierownik Legia Lab.

Legia Lab. Czyli centrum badawczo-rozwojowe, które choć fizycznie jeszcze nie funkcjonuje w Książenicach (gmina Grodzisk Mazowiecki), gdzie Legia w kwietniu rozpoczęła budowę ośrodka treningowego, prowadzi już swoją działalność. I ma nawet swoje pierwsze sukcesy. Kilka miesięcy temu Dariusz Mioduski w jednym z wywiadów przyznał, że to właśnie dzięki pracy laboratorium sprawnie wykryto problemy z sercem u Jarosława Niezgody. - Nie przypisywałbym tutaj zasług tylko Legia Lab. My dostarczyliśmy wyniki, ale to był rezultat pracy całego sztabu - lekarzy, fizjoterapeutów, trenerów od przygotowania fizycznego - mówi dr Piotr Żmijewski, który w Legia Lab pełni funkcję kierownika.

Zobacz wideo

Żmijewski na spotkanie z nami przychodzi z laptopem i opasłą teczką pełną dokumentów. Na wstępie prosi, by nie przywiązywać się do nazwisk, które się pojawią w trakcie prezentacji. Choć prezentacja to chyba złe słowo - dobrze tego nie oddaje, bo bardziej przypomina to pracę naukową. Kilkadziesiąt stron przeróżnych wykresów, danych, opisów. No i przy tym mnóstwo nazwisk. Nie tylko piłkarzy pierwszej drużyny, trzecioligowych rezerw czy młodszych roczników z akademii, ale i takich, którzy w Legii już nie grają albo nawet nigdy nie grali. - Jesteśmy na etapie tworzenia paszportów piłkarzy. Chcemy zbudować bazę nie tylko tych z pierwszej drużyny, ale również innych, także młodych, co już w zasadzie robimy w ramach wewnętrznego programu identyfikacji talentów - mówi Żmijewski. Czy ktoś wprowadził tego typu paszporty? - pytamy. - Nie, nie znam takiego, ale w klubach często takie rzeczy trzymane są w tajemnicy. By właśnie dzięki nauce, nowym technologiom, wiedzy czy innowacjom próbować osiągnąć przewagę nad konkurencją.

Słowo klucz: współpraca

Milan Lab, Barca Innovation Hub, Arsenal Lab - to są te najbardziej znane. Szczególnie Milan Lab, które działa najdłużej. Od 2002 r. Dwa lata wcześniej Silvio Berlusconi, ówczesny właściciel klubu, zapłacił rekordowe 20 mln euro za Fernando Redondo, a ten już na pierwszym treningu zerwał więzadła w kolanie i nie grał w piłkę przez kolejne dwa lata. Później Milan już tak spektakularnej wpadki transferowej nie zaliczył. Nie licząc kilku wyjątków, m.in. urazu pleców Alessandro Nesty, w zespole skończyły się także poważne kontuzje. A klub zaczął słynąć z tego, że przedłuża kariery i konserwuje najlepszych piłkarzy. Na czele z Paolo Maldinim, który grał do 38. roku życia.

Od kilku lat większość topowych klubów w Europie posiada centra badawczo-rozwojowe, ale Legia chwali się, że w Polsce będzie pierwsza. - Samo Legia Lab rzeczywiście utożsamiamy z centrum treningowym, które powstaje w Książenicach, ale nauka w sporcie to pewien proces. I ten proces już się rozpoczął. Teraz głównie poświęcamy czas na wypracowanie narzędzi oraz animowanie współpracy między zespołami trenerskimi, medycznymi, fizjoterapeutycznymi. Tak, by jak już ta infrastruktura powstanie, tego czasu nie tracić, móc w pełni korzystać z naszych zasobów i doświadczeń - mówi Żmijewski.

Do sukcesu nie ma windy, są schody - mówią w Legii, ale próbują nadrabiać stracony czas. Budowa ośrodka w Książenicach idzie pełną parą, konstrukcja głównego budynku rośnie z każdym dniem. Wszystko ma być gotowe w połowie przyszłego roku. Drużyny mają się tam przeprowadzić przed sezonem 2020/2021, razem z nimi także Legia Lab.

 

- W pierwszej kolejności znajdą się tam urządzenia o charakterze diagnostycznym - bieżnie, analizatory gazów, krwi - a także przybory i przyrządy laboratoryjne, które pozwolą nam analizować materiał biologiczny: krew, ślinę, mocz. Duża część centrum będzie poświęcona odnowie biologicznej, gdzie będziemy sprawdzać działanie nowych rozwiązań i technologii. Powstanie też wspólna przestrzeń dla rozwoju naukowego, gdzie będziemy zapraszać naukowców, start-upy i inne podmioty z zewnątrz, które mają jakąś ideę, pomysł albo prototyp i chcą się technologicznie rozwijać. Bo każdy dobry pomysł, który pomoże zawodnikom w rywalizacji, warto wziąć pod uwagę. A to wszystko na kilkuset metrach kwadratowych, które będą integralną częścią centrum szkoleniowego, bo wiele swoich prac będziemy chcieli wykonywać w warunkach naturalnych, czyli np. na boiskach. I wtedy już nie policzymy tego w metrach, a hektarach - zwraca uwagę Żmijewski.

Tych hektarów na razie jest 15. Tyle ziemi trzy i pół roku temu Legia kupiła w Książenicach. W przyszłości może być więcej, bo obok są rozległe i wolne tereny, które dają możliwości rozbudowy ośrodka. Tylko że same budynki i boiska zawodnika nie stworzą. W Legii mówią, że są tego świadomi. I dlatego inwestują w naukę, w ludzi, m.in. w Richarda Grootscholtena - holenderskiego eksperta z blisko 30-letnim doświadczeniem w zakresie szkolenia. Byłego szefa akademii piłkarskich Zagłębia Lubin, Feyenoordu i Sparty Rotterdam, który teraz przychodzi do Legii po to, by dzielić się swoją wiedzą z każdym pracownikiem. Zresztą nie tylko on, bo współpraca to słowo klucz dla wszystkich. Również dla całego Legia Lab, gdzie traktują to wręcz jako fundament działalności.

Żmijewski: - Wszyscy - piłkarze, trenerzy, lekarze, dietetycy, cały sztab szkoleniowy - mamy jeden cel: osiągnąć jak najlepszy wynik sportowy. I Legia Lab ma w tym pomóc, ale jest tylko środkiem do osiągnięcia zamierzonych rezultatów. Bo wszystko opiera się na ciężkiej pracy ludzi, którą my chcemy ułatwić poprzez analizę danych i ocenę przyjętych rozwiązań. Chcemy działać funkcjonalnie. Czyli koncentrować się na rozwiązaniu konkretnego problemu badawczego, angażując w to np. osoby, które pracują z pierwszą drużyną. Trenerzy i członkowie sztabu coraz częściej sygnalizują, że praca na tzw. nos, to nie wszystko. Do tego często trafnie identyfikują ciekawe zagadnienia, które dla nas są problemami badawczymi. Są wręcz kopalnią pomysłów. Dlatego dobrze, gdyby przynajmniej częściowo zaangażowali się w proces badawczy. To dla nas bardzo ważne. A ważne dlatego, że to właśnie trenerzy są pierwszymi odbiorcami wyników naszych badań i wdrożeń - przyznaje Żmijewski.

Ale od razu zaznacza: - Żebym jednak został dobrze zrozumiany: nie chodzi o to, by trenerzy zakładali białe fartuchy i całymi dniami poruszali się z menzurkami po laboratorium. Nie, nie zajmiemy im wiele czasu. Zależy nam jednak, by współuczestniczyli w badaniach, a potem wykorzystywali ich wyniki do własnej pracy na boisku. W krajach o wysokiej kulturze innowacyjności tak się dzieje. Dowodem są np. publikacje naukowe z klubów brytyjskich czy hiszpańskich, gdzie niektórzy członkowie sztabu bronili doktoraty.

W Legia Lab początkowo ma pracować osiem osób. - Potrzebni są technicy analityki medycznej, czyli osoby, które doskonale posługują się procedurami medycznymi, potrafią oznaczyć krew czy inny materiał. Oprócz nich biostatystycy, fizjolog i osoba, która dobrze zarządza projektem badawczym, czyli kierownik - wylicza Żmijewski, ale od razu sugeruje, by może jednak zapytać inaczej: - Jeśli pod uwagę weźmiemy model współpracy, chyba lepiej zapytać: ile osób będzie zaangażowanych przy rozwiązaniu zadania badawczego? To mogą być właśnie trenerzy, analitycy, lekarze, dietetycy. Każda osoba w klubie. By współuczestniczyć w realizacji badań, wystarczy, że poświęci kilka godzin swojej pracy w miesiącu.

Więcej zarabiać, by więcej wydawać

Żmijewski w Legii pracuje od lipca zeszłego roku. Na Łazienkowską trafił z Instytutu Sportu, gdzie wcześniej też pełnił kierownicze stanowisko. - Byłem zastępcą dyrektora do spraw badań i wdrożeń. Kierowałem m.in. programami wsparcia do igrzysk olimpijskich oraz identyfikacji i wspierania talentów. Czyli trochę tym, czym teraz zajmuję się w Legii, która dzięki wsparciu finansowemu z m.in. Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju, ale także dzięki własnym funduszom odważnie stawia na naukę - mówi.

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że Legia już w 2015 r. na naukę wydawała 1,7 mln zł rocznie. Dwa lata temu wystąpiła o dofinansowanie i pozyskała środki z Ministerstwa Rozwoju - wnioskowała o 1,1 mln zł, ale w agendzie zarekomendowała, że koszt projektu Legia Lab to 4,5 mln zł. Czyli nieco ponad milion euro. Niby niedużo (koszt budowy całego ośrodka to ponad 80 mln zł), ale nawet nie trzeba ręki, choćby palca, by policzyć, ilu piłkarzy Legia kupiła za większe pieniądze. Rekordowa kwota to 1 mln euro, która przez lata przylgnęła do Ivicy Vrdoljaka. A prawda jest taka, że Chorwat kosztował mniej (850 tys.). Więcej, właśnie wspomniany milion, klub wydał na Dominika Nagya, który w 2016 r. trafił na Łazienkowską z węgierskiego Ferencvarosu.

Ktoś może sobie teraz pomyśleć: nie po to Legia buduje ośrodek, by wydawać duże pieniądze na transfery, bić kolejne rekordy. Tak, ale to teoria, która nie do końca pokrywa się z praktyką. Albo inaczej: docelowo ma się nie pokrywać, bo Legia chce nie tylko szkolić i na tym zyskiwać (czytaj: więcej zarabiać), ale co za tym idzie też więcej wydawać, czyli po prostu sprowadzać lepszych piłkarzy (czytaj: coraz droższych).

No dobrze, ale jak ma się do tego nauka? - Jedną z naszych głównych misji jest wspieranie pierwszej drużyny w zdobywaniu kolejnych trofeów - zaznacza Żmijewski. - Ale tak, nauka może pomóc. Nie tylko w zarabianiu pieniędzy, lecz także w ich oszczędzaniu. Przykład? Program prewencji urazów. Już teraz każdy z zawodników ma stworzony swój własny indywidualny profil. Daje nam on informację o tym, do którego z nich w największym stopniu zaadresować najbardziej efektywne środki we wspomaganiu regeneracji układu mięśniowego. Albo któremu zawodnikowi zmniejszyć obciążenia na dzień następny. Skąd to wiemy? Dzięki monitorowaniu zmienności wskaźników biochemicznych - tłumaczy Żmijewski, a my kiwamy głową, udając, że wszystko jest jasne. - Monitorujemy je poprzez krew włośniczkową, którą pobieramy małym nakłuciem opuszka palca. Mikrometody dziś nie są już bardzo inwazyjne, a pozawalają na poznanie szeregu zmian, jakie zachodzą w mięśniach - dodaje Żmijewski, a by to jeszcze lepiej zobrazować, wyciąga kartkę z wykresami i słupkami, pod którymi znajdują się nazwiska piłkarzy Legii: - Im ta kreska jest wyżej, tym organizm jest bardziej zmęczony, a czasem skrajnie obciążony.

- Drugim przykładem jest zaangażowanie nauki w testy przedkontraktowe. Zawodnik przed jego podpisaniem często przylatuje z zagranicy - po wielu godzinach podróży, często na jeden dzień. I tutaj pojawia się pytanie: jak dokładnie sprawdzić w jakiej jest kondycji fizycznej i zdrowotnej? Mamy opracowany nasz własny indywidualny protokół, a każde badanie kończymy raportem, który charakteryzuje profil zawodnika: szereguje jego cechy wydolności fizycznej, określa skład ciała, deficyty i ryzyka urazu. Ten raport jest też dobrym punktem wyjścia do tego, by później określić, w jaki sposób wspierać zawodnika w osiąganiu szczytu formy, których akcentów treningowych wymaga najbardziej.

Identyfikacja, wdrożenie, edukacja

Legia Lab to w tej chwili pewna koncepcja, wiedza, ale i sieć współpracy. Badania, których nie jest w stanie wykonać pod własnym dachem, przeprowadza w porozumieniu z jednostkami naukowymi - m.in. z Instytutem Sportu. Żmijewski: - W piłce nożnej nie można wszystkiego opisać liczbami, ale prawie wszystko już tak. Większość zachowań, doświadczeń - robionych przez trenerów na tzw. nos - można ubrać w algorytm, udowodnić naukowo. Założyć sobie pewien model i określić, jak np. wykorzystanie małych gier 4 na 4, które trwają cztery minuty z minutową przerwą, stymuluje organizm i czy rozwija te cechy, które są później potrzebne na boisku. Czy gramy 5 na 5, czy 8 na 8 z bramkarzem albo bez bramkarza, czy są cztery minuty gry, a po nich dwie przerwy, czy piłkę wyprowadzamy natychmiast od bramki - to wszystko jest mierzone, pozwala potwierdzić albo zmodyfikować założenia względem gry. Oczywiście później trzeba to jeszcze wdrożyć w proces treningowy. Co jest kluczowe, bo sama aktywność naukowca zawsze będzie niczym, jeśli nie uda się jej dostosować do realiów, czyli w tym przypadku do trenera. Dlatego właśnie tak bardzo nam zależy, by animować naukę - wspierać proces treningowy takimi wydarzeniami, jak choćby kongres Science4Football.

Największe zagrożenie w dzisiejszym sporcie? - Ryzyko urazów - wskazuje bez wahania Żmijewski. - Chcemy koncentrować się na tym, by kontuzji było jak najmniej. Bo jeśli zawodnik nie trenuje, klub nie ma z niego pożytku. Często na jego miejsce - jak uraz okazuje się przewlekły - trzeba też sprowadzić kogoś innego. Jest jeszcze druga strona: młodzi piłkarze, którym urazy często łamią kariery. Wtedy pojawia się i problem medyczny, i ekonomiczny, i społeczny. Dlatego zależy nam, by o to dbać. Kładziemy duży nacisk, by z jednej strony trafnie identyfikować czynniki ryzyka. A z drugiej - jeśli kontuzja już się przytrafi - maksymalnie próbować skrócić okres rehabilitacji i zabezpieczyć piłkarza tak, by po powrocie na boisko nie przydarzyło mu się więcej coś podobnego.

- Identyfikacja problemu, wdrożenie rozwiązania i edukacja - to są nasze zadania. Drzewo usług badawczych mamy rozplanowane. Niektóre będą w laboratoriach, niektóre w warunkach treningowych, a jeszcze inne podczas meczów. Ten zakres usług będzie oczywiście ewoluował w zależności od rezultatów z projektów badawczych. Bo jeśli uda nam się np. wynaleźć szybki test ze śliny - sprawdzający stan zdrowotny zawodnika i jego podatność na określone środki treningowe czy granice tolerancji na obciążenia wysiłkowe, to taki wynalazek wejdzie do naszego programu usług. I z czasem może zostanie udostępniony dla innych. Czyli zostanie skomercjalizowany, bo też nam zależy, by efekty naszych działań naukowych przynosiły zyski. Na razie skupiamy się jednak na projektowaniu usług do wewnątrz. Na szukaniu odpowiedzi przede wszystkim na nasze potrzeby - podkreśla Żmijewski.

Czynnik X, trzy rodzaje włókien i 220 genów

- Jeśli spojrzymy na piłkę nożną jako całość, zobaczymy, że w przybliżeniu 33 proc. to czynniki związane z przygotowaniem fizycznym, kolejne 33 proc. z techniczno-taktycznym, a kolejne 33 z zaangażowaniem mentalnym i psychologicznym, co jest zdecydowanie najbardziej istotne. Pracują nad tym wszystkie kluby, także my. - A gdzie się podział jeden procent? - dopytujemy. - Ten jeden procent to czynnik X, który właśnie może być języczkiem u wagi i dać przewagę. Z jednej strony może to być osobowość trenera, jego sposób oddziaływania na zawodników. Z drugiej np. specjalny algorytm, który pomoże zidentyfikować zachowanie przeciwnika lub odnajdzie talent w gąszczu danych o zawodnikach z całego świata. Albo np. coś z zakresu genetyki, którą na marginesie też chcemy rozpoznać - tj. określić jej faktyczną przydatność w identyfikacji potencjału zawodników oraz programowaniu rozwoju sportowego. Tym bardziej że badania genetyczne stają się coraz bardziej pożądane, mimo że wciąż kwestia ich wykorzystania dostarcza problemów związanych z trafnością diagnostyczną, a także z etyką - mówi Żmijewski.

I dalej objaśnia istotę problemu: - W piłce nożnej zawodnik przez 90 minut ma do przebiegnięcia ok. 11-12 km, czyli jest to wysiłek, w czasie którego istotna jest wydolność. Tylko że o skuteczności decyduje także szybkość, czyli liczba sprintów, szybkich biegów, zdolność do ich powtarzania. No i właśnie na tym polega trudność, że w rozwijaniu podstaw tych dwóch cech - szybkości i wytrzymałości - leżą przeciwstawne mechanizmy adaptacyjne. W dużym skrócie: mięśnie jednego człowieka od drugiego różni m.in. odsetek włókien danego typu. Zasadniczo rozróżniamy trzy rodzaje: wolno kurczące, które są odporne na zmęczenie - mają dobrze rozwinięty metabolizm tlenowy; szybko kurczące, które są podatne na zmęczenie i szybko kurczące, które są odporne na zmęczenie. Cechy te są powiązane z układem nerwowym, ale w tych włóknach dostrzegamy także różnice morfologiczne. I w piłce nożnej to jest właśnie trudność, bo trzeba przygotować zawodnika i do biegania tych 10-11 kilometrów, i do wykonania kilkudziesięciu sprintów w trakcie meczu, które na dodatek trzeba wykonać tak, by osiągnąć przewagę nad rywalem. Stworzyć sobie przestrzeń do strzału albo podania, czyli na tych 20-30 metrach być szybszym o mniej więcej pięć setnych.

- Dzisiaj już wiemy, że za zdolność wysiłkową odpowiada blisko 220 genów. Gdybyśmy mieli sprawdzić wszystkie, byłoby to bardzo kosztochłonne, trochę niecelowe. Stan wiedzy o genetyce jeszcze nie pozwala na identyfikację talentów. Można tylko szacować, że skoro w Polsce mamy pewnie 600 tys. zawodników grających w piłkę nożną, to w tej grupie wyjątkowo uzdolnionych genetycznie znajdzie się dwóch, może trzech. - Czy spotkał pan takiego zawodnika? - wtrącamy. - Tak, ale nie chcę operować nazwiskami - odpowiada Żmijewski. - Ale to piłkarz Legii? - dopytujemy. - Tak. - Młody? - pytamy dalej. - Względnie. Na pewno ponadprzeciętnie wytrzymały, szybko regenerujący się, a przy tym często najszybciej biegający. Słowem: bardzo ciekawy przypadek - ucina Żmijewski.

To wcale nie jest takie proste

Te przypadki się jednak zmieniają, tak jak zmienili się piłkarze na przestrzeni ostatnich 10-20 lat. - Tutaj warto przytoczyć wyniki badań Paula Bradleya - naszego prelegenta na ostatnim Science4Football - które pokazują, jak w ciągu ostatnich siedmiu sezonów zmieniała się rywalizacja w Premier League. Zacznijmy jednak może od tego, co się nie zmieniło. Czyli przebiegnięty dystans, który średnio wynosi 10,5-11 km na mecz. Na przestrzeni siedmiu sezonów to zmiana o 2 proc., a więc niewielka. Proszę jednak spojrzeć, jak zmienił się dystans przebiegany z wysoką intensywnością - wzrósł aż o 30 proc. A liczba sprintów, tzn. ich dystans? Zwiększył się o 35 proc. O 50 proc. wzrosła też liczba akcji wymagających dużej lub bardzo dużej intensywności. Z kolei średni dystans w sprincie skrócił się o metr. To wszystko pokazuje, jak zmienia się piłka pod kątem wydolnościowym. No i technicznym, bo liczba podań też się zwiększyła - stały się dokładniejsze, wzrost: z 76 do 84 proc. Liczba zawodników, którzy performują gorzej niż 80 proc. spadła z dwudziestu kilku do dziewięciu procent. Dalej: wydolność? Też widać, że poszła w kierunku akcji eksplozywnych. Zawodnicy wykonują więcej przyspieszeń, ale też więcej wyhamowań. To duże obciążenia dla układu mięśniowego, więc potrzebna jest większa siła czy skoczność. A jednocześnie trzeba przy tym zachować dobrą technikę i dokładność podań, bo ona wciąż jest pożądana - wskazuje Żmijewski. I wertuje kolejne kartki: - Dostępne są także analizy, które określają, jak padło 360 bramek w Bundeslidze. Najwięcej, bo aż 33 proc., zdobytych zostało po biegu wzdłużnym, czyli właśnie po sprintach, które wykonali napastnicy. Kolejne 30 proc. w ten sam sposób, tylko że po sprintach wykonanych przez pomocników. A więc z jednej strony szybkość, z drugiej wydolność. Czyli ogień i woda, które trzeba jakoś ze sobą połączyć. No właśnie, ale jak? To wcale nie jest takie proste. Trzeba mieć wiedzę o mechanizmach adaptacyjnych, a potem jeszcze odpowiednio zaprojektować mikrocykle treningowe.

Wzór piłkarza i wyzwania przyszłości

Projektować można też sprzęt. - Jednym z przykładów są trójosiowe przyspieszeniomierze z układem żyroskopowym. Umieszcza się je w tylnej części getrów - na podudziu - i mierzy np. przyspieszenie, prędkość biegu, szybkość przesunięcia nogi w czasie kopnięcia czy ilość podań piłki. Takie technologie są dostępne, ale ta, którą dysponujemy, jest dużo prostsza - wielkości pół palca. Nierzadko otrzymujemy takie urządzanie do testów. By ocenić potencjał urządzenia, ale co ważniejsze: wspomóc inżynierów w dopracowaniu rozwiązania i dalej rozwijać produkt.

A wszystko po to, by piłkarz, czyli ten docelowy produkt, stawał się lepszy. Czy istnieje w ogóle wzór idealnego piłkarza? Żmijewski: - Istnieje, ale nie jeden. W dużym stopniu jest on uzależniony od pozycji, stylu drużyny, strategii. Tych czynników, wytycznych, założeń taktycznych jest tak dużo, że trudno stworzyć jeden model. Można jednak wskazać cechy pożądane, jak np. skuteczność podań czy wydolność tlenowa, która sprawia, że zawodnik jest w stanie bez dużych cech zmęczenia przebiec 11,5-12 km. A przy tym jest szybki - rozwija prędkość 35 km/h. No i skoczny. Oraz zdolny do wykonywania wielu sprintów, które akurat w największym stopniu odróżniają od siebie piłkarzy, bo jak porównamy sobie zdolności sprinterskie zawodnika reprezentacyjnego z takim, który gra w niższych ligach, zobaczymy, że dysproporcje są olbrzymie. Do tego dochodzą też inne zmienne: cechy psychiczne - odporność na stres, kognitywne - np. przegląd pola. No i pamiętajmy, że drużyna to także społeczność. Dla której wszystko wskazuje, że w dalszym ciągu będą rosły wymogi dotyczące przygotowania fizycznego. Trzeba będzie rozgrywać jeszcze więcej meczów - po 60-70 w sezonie - co sprawi, że zawodnicy będą musieli być jeszcze lepiej przygotowani pod względem maksymalizacji zdolności wysiłkowych, a także ich trwałości. Pewnie niektóre akcenty przesuną się także w kierunku tego, by mieć w drużynie np. dwóch, trzech ultraszybkich piłkarzy.

- Wyzwaniem przyszłości będzie także sztuczna inteligencja. Big data, czyli termin odnoszący się do dużych zmiennych i różnorodnych zbiorów danych, których przetwarzanie i analiza jest trudna, ale jednocześnie wartościowa, bo prowadzi do zdobycia nowej wiedzy. Niedawno słyszałem, że w trzecioligowym zespole z Wielkiej Brytanii już postawiono na sztuczną inteligencję, która wyznacza trendy taktyczne, określa zachowania zawodników. I ona ma zastąpić trenera. No nie wiem... Nie jestem do końca przekonany, czy wszystko powinniśmy zamieniać na liczby. Jednak jakaś doza rozsądku w tym, żeby sport dalej był piękny, pozostać powinna. Właśnie z tym czynnikiem X, który sprawia, że skoro nie jesteś bogaty, możesz próbować być chociaż odrobinę sprytniejszy - kończy Żmijewski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.