Piast Gliwice jest o krok od mistrzostwa Polski. Przy Okrzei zbudowano klub bez wariactw

Bez szastania pieniędzmi, bez wagonu byle jakich obcokrajowców, bez pustych zapowiedzi i bez pychy - tak w Gliwicach ludzie Piasta zbudowali zespół, który jest o krok od mistrzostwa.

Można by wszystko uprościć i powiedzieć, że sukces Piasta nosi imię „Waldemar” i nazwisko „Fornalik”. Ale byłaby to tylko półprawda. To były selekcjoner odpowiada za to, że piłkarze z Gliwic z przeciętniaków stali się ligowymi gwiazdkami, ale wcześniej dla klubu wielką pracę wykonało kilka osób. To oni kilka lat temu zdecydowali, że przy Okrzei nikogo nie interesuje zespół jednosezonowego użytku. Zamiast na bylejakość, postawiono na solidny projekt, który w niedzielę może zdobyć historyczne dla śląskiego zespołu mistrzostwo. I wiele wskazuje na to, że dla drużyny, którą prowadzi Fornalik, nie musi to być wcale sukces nie do powtórzenia.

Zobacz wideo

Znaleźć, odbudować i wygrać

Joel Valencia? Przed transferem ze słoweńskiego FC Koper rozegrał trzynaście meczów, w żadnym nie trafił do siatki. Jorge Felix? Kopał w trzeciej lidze hiszpańskiej. Piotr Parzyszek? Sprawdzał się tylko na zapleczu Eredivisie. Każdy z nich kosztował grosze i każdy z nich w Gliwicach urósł. Tak jak Frantisek Plach, sprowadzony jako bramkarz ostatniej drużyny ligi słowackiej czy Mikkel Kirkeskov, piłkarz ze spadkowicza ligi norweskiej. Najdroższy był Jakub Czerwiński, za którego Legia Warszawa zapłaciła Pogoni Szczecin 2 mln zł, a którego oddała za połowę tej kwoty. Czerwiński jest zresztą najdroższym transferem w historii Piasta.

Na pierwszy rzut oka przypomina to grupę przypadkowo wybranych piłkarzy. Ale przypadku tu nie ma. Większość z nich trafiła do Piasta dzięki poprzedniemu dyrektorowi sportowemu, koledze Fornalika z boiska, Jackowi Bednarzowi. Odpowiada on za pozyskanie Kirkeskova, Czerwińskiego, Placha, Hateleya, Jodłowca. – Przy dobrze funkcjonującym mechanizmie w drużynie, która ma strukturę gry odpowiednio dopasowaną do jej możliwości, każdy nowy element, też funkcjonuje lepiej. Łatwiej w takiej sytuacji uwypuklić zalety i przykryć wady –tłumaczył Sport.pl Bednarz. I zgodnie z jego teorią kolejne elementy budowy sprawnie wpasowywały się do składu. Valencia, Felix czy Parzyszek to przecież ludzie obecnego szefa pionu sportowego, Bogdana Wilka, który Bednarza zastąpił na stanowisku po tym, jak jego zwolnienie zasugerowała prezesowi Żelemowi rada nadzorcza. Poza Bednarzem i Wilkiem wielki wkład w transferowy sukces ma stojący w cieniu Kamil Kogut, szef działu skautingu.

W grupie siła

To siła Piasta: klub za pół darmo sprowadza zawodników, którzy pod skrzydłami Fornalika stają się czołowymi postaciami drużyny. Trudno wskazać jednego, który zaliczył zjazd formy. Takim być może jest Konstantin Wasiljew, mający najwyższy kontrakt w klubie, którego trener szybko skreślił i wysłał do rezerw, choć w Gliwicach nieoficjalnie mówi się, że była to próba pozbycia się kosztownej zachcianki. Pozostali jednak zanotowali progres. Warto przybliżyć liczby tylko kilku z nich. Parzyszek: osiem bramek, cztery asysty. Valencia: sześć bramek, sześć asyst. Papadopulos: pięć bramek, cztery asysty. Felix: sześć bramek, cztery asysty. Sedlar: sześć bramek. I choć w czołówce ligowych strzelców czy asystentów znaleźć można tylko Martina Konczkowskiego (siedem asyst, Fornalik przesunął go z prawej obrony na prawe skrzydło), to jako drużyna gliwiczanie imponują. W tym sezonie więcej bramek od nich strzelili tylko zawodnicy Wisły Kraków. Mniej? Mniej nie stracił żaden ligowy zespół.

Równowaga w szatni

Fornalik stworzył w Gliwicach równowagę pomiędzy Polakami, a obcokrajowcami, których w kadrze Piasta przecież nie brakuje. Liderami szatni są nie tylko Polacy – Tomasz Jodłowiec i Czerwiński – ale i Hiszpan Gerard Badia, kapitan, który świetnie mówi po polsku. W letnim oknie transferowym doświadczony szkoleniowiec będzie musiał jednak uważać, by proporcje nie zostały zachwiane. Obecnie w Piaście gra dziewięciu obcokrajowców. Kluczowa jest ich jakość, bo niemal każdy zasługuje na podstawowy skład. Większość zyskała miano ligowych gwiazd lub piłkarzy, którzy na swoich pozycjach są liderami Ekstraklasy. Nie przypadkowo Lechia Gdańsk zainteresowała się Kirkeskovem, Lech Poznań chce Sedlara, a tacy zawodnicy jak Valencia, Plach czy rezerwowy Uros Korun już latem będą mogli przebierać w ofertach.

Nauki doktora Wielkoszyńskiego

Piast zaimponował w tym sezonie nie tylko wysoką formą piłkarską, ale też przygotowaniem fizycznym. To, co miało być bronią Lechii Gdańsk i Piotra Stokowca, okazało się zabójczym atutem gliwiczan. To zasługa Fornalika oraz jego asystenta Tomasza, prywatnie brata, którzy od lat kultywują pracę doktora Jerzego Wielkoszyńskiego. Jego nauki pozwalały Fornalikowi przygotowywać na wysokim poziomie piłkarzy Widzewa Łódź, Polonii Warszawa i Ruchu Chorzów. Teraz 56-latek powtórzył to w Gliwicach. – Mam określone metody pracy, które są efektem lat doświadczeń. Początek mojego stylu to okres w Chorzowie, gdzie nawiązałem współpracę z doktorem. To on odcisnął olbrzymie piętno na budowaniu formy piłkarzy, ich przygotowaniu motorycznym czy podejściu do zawodu – tłumaczył Sport.pl były selekcjoner.

Trzeba przyznać, że Fornalik miał sporo szczęścia. W poprzednim sezonie jego zespół bronił się przecież przed spadkiem. Po pechowym meczu z Górnikiem Zabrze, gdy Piast, mimo prowadzenia, za ekscesy kibiców został ukarany walkowerem, wydawało się, że los drużyny jest przesądzony. Ale Fornalikowi dano jeszcze jedną szansę, a on najpierw utrzymał się w lidze, a później… pogratulował zarządowi. W tym sezonie czas, który poświęcił na pracę, zwrócił się z nawiązką. Bo trzeci i czwarty atut zespołu to determinacja i powtarzalność. One wyróżniają zespół Fornalika nie tylko na tle tegorocznej stawki, ale także drużyn, które w grupie mistrzowskiej grały w poprzednich latach. Piast na finiszu pokonał najgroźniejszych rywali: Legię, Lechię, Jagiellonię. W ostatnich sześciu meczach zremisował tylko jeden raz.

Finanse zdrowe jak ryba

Pawła Żelema we Wrocławiu nie wspominają zbyt dobrze. To w trakcie jego kadencji miała miejsce głośna afera z Albańczykiem Sabino Plaku w roli głównej. Skrzydłowy stwierdził, że Żelem „nieustannie go niszczył”, a klub uczynił z niego „niewolnika”. Później do sądu wniósł też sprawę o należny milion złotych, którą wygrał. Kilka miesięcy temu Śląsk, a właściwie jego kolejny prezes, Piotr Waśniewski, rozważał pozwanie Żelema za doprowadzenie do fatalnej z finansowego punktu widzenia sytuacji. Żeby było ciekawiej: wcześniej to Żelem zastąpił Waśniewskiego na prezesowskim stołku. Dziś dzieli ich nie tylko brak sympatii, ale też cała tabela. Śląsk dopiero dwie kolejki przed końcem ligi zapewnił sobie utrzymanie, Piast jest o krok od mistrzostwa. Jednym z zarzutów wobec Żelema było zostawienie Śląska w złej kondycji finansowej. W Gliwicach nikt czegoś takiego nie powtórzy. Wręcz przeciwnie: Piast to wzór klubu o zdrowych finansach. Najlepsi – jak Badia czy Czerwiński – mogą liczyć na 50 tys. zł miesięcznie. Dla porównania: Artur Jędrzejczyk co miesiąc otrzymuje ponad 200 tys., czterokrotnie więcej. Piast nie płaci więc olbrzymich kontraktów, ale za to płaci na czas.

Nie zawsze tak było: premie za wicemistrzostwo z 2016 roku musiały zostać rozbite na raty, z których ostatnia została wypłacona piłkarzom dziewięć miesięcy po osiągnięciu tego sukcesu. Żelem trafił do Gliwic w lipcu 2017 roku i zastąpił Marka Kwiata. Przed Kwiatem prezesem był Adam Sarkowicz, który razem z klubem świętował drugie miejsce w Ekstraklasie. To jego można nazwać ojcem-założycielem Piasta jakiego znamy. Sarkowicz, były junior Piasta, w trakcie kadencji wyprowadził klub z długów, uporządkował go organizacyjnie, pieniądze zainwestował w szkolenie młodzieży, na której chciał oprzeć pierwszy zespół. Teraz Żelem jest o krok od poprawienia wyniku sportowego z okresu rządów Sarkowicza. – Poprzeczka wciąż rośnie. Sytuacja spółki jest stabilna, jesteśmy jednym z niewielu klubów w których piłkarze terminowo dostają pensję – zapewniał w rozmowie ze katowickim „Sportem” Żelem.

Budżet pięć raz mniejszy od Legii

Głównym udziałowcem Piasta jest miasto. Dzięki jego siedmiomilionowej dotacji i umowom sponsorskim z firmami LVBet i Kar-Tel budżet klubu urósł do 25 mln zł. Taki sam budżet ma inny wzorowo prowadzony klub ligi, Jagiellonii Białystok, która mimo wielu prób nigdy nie zdobyła mistrzowskiego tytułu. Dla porównania: pięć raz większy budżet ma Legia, trzy raz większy – Lech Poznań. Rok obrotowy, liczony od 1 lipca 2017 roku do 30 czerwca 2018, Piast zakończył z wynikiem dodatnim na poziomie 2,5 mln zł. To zasługa transferów z klubu: sprzedaży Heberta do JEF United, Radosława Murawskiego do Palermo. W tym roku wynik będzie dużo lepszy. W Gliwicach mocno liczą także na pieniądze z Ekstraklasy, które mogą niedługo odmienić oblicze klubu. Za poprzedni sezon gliwiczanie otrzymali z kasy ligi tylko 7,9 mln zł. Za ten, jeśli zdobędą mistrzostwo, otrzymają dwa raz więcej, czyli ok. 15 mln zł.

Dziczek dumą akademii

W Gliwicach nie zapomnieli także o wychowywaniu młodzieży. Coraz więcej pieniędzy klub przeznacza na akademię, którą zarządza twórca podstaw akademii Legii, Jacek Mazurek. Jakiś czas temu do sztabu trenerskiego dołączył Dawid Wiejowski, były piłkarz rezerw Piasta, później koordynator w Escoli Varsovia. – Zespoły juniorskie muszą funkcjonować w symbiozie z pierwszym zespołem – tłumaczył w „Sporcie” Żelem, nawiązując do filozofii m.in. Ajaksu Amsterdam i Barcelony. Efektem pracy u podstaw jest 21-letni Patryk Dziczek, jeden z najzdolniejszych ligowców młodego pokolenia. To nie jedyny wychowanek w kadrze. Z pierwszą drużyną trenują czekający na debiut w lidze Adam Tymiński i Remigiusz Borkała.

Najbardziej wyróżnił się jednak Dziczek, którego obserwują Empoli, Udinese, SPAL, Parma, Atalanta Bergamo. Piłkarz rozpoczął naukę języka angielskiego, bo wciąż nie wie, gdzie trafi. Niedługo będzie miał okazję, by wypromować się na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Umowa Dziczka jest ważna do końca czerwca 2020 roku, a śląski klub może skorzystać z klauzuli przedłużającej ją o dwa lata, więc kwota, jaką zarobi na nim Piast, będzie rekordowa.

Odejście Dziczka jest niemal przesądzone. Tak samo jak Tomasza Jodłowca, który zostanie ściągnięty do Legii Warszawa z wypożyczenia. Piast poszukując piłkarzy, którzy będą mieli zastąpić Dziczka czy Jodłowca, musi analizować nie tylko ich umiejętności, ale też paszporty. Bo emocjonalne więzi, które wytworzyły się między zawodnikami, także dzięki znajomości języka polskiego, to jedna z części składowych sukcesu drużyny. Z drugiej strony latem będzie miała miejsce kolejna weryfikacja skuteczności gliwickiego skautingu, którego jakość na razie imponuje. I wiele wskazuje na to, że tegoroczny sukces nie musi być jednorazowy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.