Lekceważąco, zaskakująco, przygnębiająco, odrażająco. Jak Jagiellonia wybiła Legii z głowy mistrzostwo [SPOSTRZEŻENIA]

Najpierw splunął, potem podniósł butelkę z wodą, wziął dwa łyki i rzucił ją z powrotem na trawę - tak na bramkę samobójczą Mateusza Wieteski zareagował Aleksandar Vuković, trener Legii Warszawa, która przegrywając w środę z Jagiellonią w Białymstoku (0:1), praktycznie pogrzebała swoje szanse na zdobycie mistrzostwa.

Lekceważąco

Ej, no co jest - zdawało się, że krzyknął Miroslav Radović. A nawet jak nie krzyknął, to pokazywał - szeroko rozkładał ręce. Była wtedy rozgrzewka - do meczu nieco ponad pół godziny, kiedy rezerwowi piłkarze Legii Warszawa pojawili się na boisku. Sześciu piłkarzy z pola, a wśród nich właśnie Radović. Ale też William Remy, bo to właśnie o nim mowa. To do niego Serb miał pretensje. Wystarczyło poobserwować rozgrzewkę przez kilka minut, by od razu wiedzieć za co. Zobaczyć, że Francuz w ogóle się nie przykłada. Niedokładnie podaje piłkę, niechlujnie ją przyjmuje. No i stoi w miejscu, w ogóle nie biega, choć biegać wcale dużo nie musiał, bo to była tylko zwykła gra w dziadka.

Zobacz wideo

Zaskakująco

A propos Remy’ego. - Postawimy na zawodników, którzy powinni podołać grze w takim momencie sezonu, co udźwigną ciężar rywalizacji - mówił we wtorek Aleksandar Vuković. Chyba nikt nie spodziewał się wtedy, że za jego słowami kryje się tak wiele. Tak wiele zmian, bo napisać, że w środę trener Legii zaskoczył, to w zasadzie nic nie napisać. Z poprzedniego meczu z Pogonią w składzie ostało się czterech piłkarzy: Domagoj Antolić, Marko Vesović, Sebastian Szymański, Artur Jędrzejczyk. Trener Legii wytłumaczył zmiany ostatnim meczem (1:1 z Pogonią): - Trzeba wiedzieć, że słaba gra niesie za sobą konsekwencje.

Przygnębiająco

Najpierw splunął, potem podniósł butelkę z wodą, wziął dwa łyki i rzucił ją z powrotem na trawę - tak przy ławce rezerwowych na bramkę samobójczą Mateusza Wieteski zareagował Aleksandar Vuković. Trener Legii był zły. A może nawet nie tyle zły, ile zrezygnowany. O ile wcześniej bił brawo swoim piłkarzom, motywując ich tak po każdej nieudanej akcji czy podaniu (dodajmy, że było ich sporo, naprawdę sporo), o tyle później włożył ręce do kieszeni i przyglądał się bez ruchu. Zresztą nie tylko on, bo jego piłkarze zareagowali podobnie - zupełnie oddali inicjatywę Jagiellonii, która przez kilka kolejnych minut dość swobodnie rozgrywała piłkę na połowie Legii. Ale swobodnie, nie znaczy, że robiła dobrze albo chociaż przyzwoicie.

Odrażająco

- Kończymy sezon na naszym stadionie absolutnym hitem tej kolejki. Jagiellonia rozdaje karty w walce o mistrzostwo. To my zadecydujemy, kto nim będzie - darł się spiker Jagiellonii, no i przy tym pękał z dumy. Jagiellonia może i karty rozdawała (nadmieńmy, że od zeszłej kolejki, kiedy w doliczonym czasie meczu nie wykorzystała karnego, który pozwolił Piastowi awansować na pierwsze miejsce). Ale jeśli tak wygląda absolutny hit kolejki, to my jednak podziękujemy. Nie wiemy, co prawda jak wyglądały trzy inne mecze rozgrywane w tym samym czasie, ale nawet jeśli wyglądały gorzej, to i tak spotkanie w Białymstoku z hitem nic wspólnego nie miało.

Pierwszy taki sezon od dziewięciu lat?

- Grać na całego i walczyć do upadłego - taką przyśpiewką kibice w Białymstoku przywitali Jagiellonię po przerwie. Ale jeśli kogoś zachęcili, to prędzej Legię, która lepiej rozpoczęła drugą połowę. W 47. minucie nawet mogła, wręcz powinna doprowadzić do wyrównania. Powinien to zrobić Dominik Nagy, ale w sytuacji sam na sam trafił w Grzegorza Sandomierskiego. No i to by było chyba na tyle. 908 - tyle dni minęło od ostatniego zwycięstwa Legii w Białymstoku. I jeszcze trochę minie, bo w środę mistrz Polski przegrał 0:1, grzebiąc w zasadzie swoje szanse na tytuł. Te co prawda jeszcze istnieją (Piast nie może wygrać z Lechem, Legia musi wygrać z Zagłębiem), ale patrząc na postawę piłkarzy, wierzą już chyba tylko nieliczni. Szykuje się pierwszy sezon od dziewięciu lat, w którym Legia nie podniesie w kraju żadnego trofeum.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.