Zwolnienie Adama Nawałki z Lecha Poznań było porażką wszystkich: trenera, który po pracy w reprezentacji Polski chciał zaprezentować się z dobrej strony na ligowym rynku; klubu, który liczył na długą i owocną współpracę, a ze szkoleniowcem pożegnał się zaledwie po czterech miesiącach; zawodników, którzy po raz kolejny nie zdobędą mistrzostwa Polski. Jak ustaliliśmy, na rozwód z Nawałką żadnego wpływu nie miały kwestie finansowe, które często wymieniane były jako czynnik decydujący. Wszystko przez zapis w kontrakcie.
Adam Nawałka negocjował z Lechem przez kilka tygodni. Wyznaczył nawet datę graniczną, po której miał skusić się na propozycję z Chin. Karol Klimczak i Piotr Rutkowski na żadne terminy nie zwracali jednak uwagi, a oferta zza Wielkiego Muru nigdy nie wyszła poza sferę pogłosek. Mimo to poznaniakom udało się w końcu dojść do porozumienia z byłym trenerem reprezentacji Polski. Ten na Bułgarskiej otrzymał drugi najwyższy kontrakt w historii (130 tys. zł miesięcznie, o kilkanaście tysięcy złotych więcej zarabiał tylko Nenad Bjelica), a także rekordowo drogi i rozbudowany sztab (jego roczne utrzymanie kosztowałoby blisko 4 mln zł).
Trener otrzymał również olbrzymi kredyt zaufania. Gdy tylko miał życzenie, to od razu było spełniane. Gdy odrzucił propozycję zimowych wzmocnień, pion sportowy z wiceprezesem Piotrem Rutkowskim i dyrektorem Tomaszem Rząsą na czele uległ jego sugestiom. Efekt był jednak marny - Nawałka w jedenastu meczach aż pięciokrotnie obserwował porażki zespołu, który, zamiast walczyć o mistrzostwo Polski, zaczął drżeć o awans do grupy mistrzowskiej. W końcu nie wytrzymali działacze klubu, którzy po remisie z Koroną Kielce powiedzieli: dość.
Tuż po ogłoszeniu przez Lecha Poznań decyzji, powtarzaną często plotką była ta, jakoby klub zwolnił szkoleniowca ze względu na wysokie odszkodowanie, jakie w przypadku zwolnienia po zakończeniu sezonu miałby wypłacić Nawałce. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie: gdyby Kolejorz poczekał jeszcze kilka miesięcy, latem musiałby zapłacić tylko karę, która – według Sport.pl – miała wynieść… 30 tys. zł. To oznaczałoby praktycznie darmowe pożegnanie z trenerem.
Ostateczny koszt rozstania się ze szkoleniowcem był dużo większy. Sama odprawa Nawałki wyniosła mniej więcej jego dwumiesięczne wynagrodzenie, czyli ok. 250 tys. zł. Kolejorz będzie musiał zapłacić także odszkodowanie dla rekordowo licznego sztabu. W tym przypadku to kwota oscylująca w granicach 350 tys. Operacja pożegnania drużyny Nawałki wyniesie więc Lecha 600 tys. zł.
Poza wynikami, które były niezadowalające, duże znaczenie przy zwolnieniu Nawałki miały decyzje podejmowane przez trenera i jego codzienna praca treningowa. Zajęcia zabijała monotonia - szczególnie niekończące się treningi taktyczne i ćwiczone do bólu warianty gry w defensywie, które później zostały obnażone przez Piast Gliwice, Miedź Legnicę czy Górnik Zabrze, które łącznie wbiły lechitom dziesięć bramek. Po oczach biły także sprawy kadrowe. Nawałka odstawił na boczny tor zawodników, na których Lech liczy w przyszłym sezonie: Joao Amarala i Kamila Jóźwiaka, który po dwóch dobrych występach stał się twarzą porażki w Legnicy. To oni - a także Thomas Rogne, Christian Gytkjaer i Pedro Tiba, któremu trener planował zabrać kapitańską opaskę - mają świadczyć o sile Kolejorza po letniej przebudowie.
Zamiast na nich, w meczu z Koroną Kielce Nawałka postawił w większości na zawodników, którzy na Bułgarskiej są skreśleni. Symbolem jego pożegnania został Mihai Radut, który w składzie znalazł się niespodziewanie, ale całkiem spodziewanie zawiódł. Kilkanaście godzin później okazało się, że zawiódł także trener, który na dobre musiał pożegnać się z Poznaniem.