Piotr Stokowiec wrzucił granat do szatni Lechii Gdańsk i zmienił klub w maszynę do wygrywania

Z zewnątrz: autokrata oczekujący ślepego posłuszeństwa. W opinii znajomych: człowiek z kapitalnym poczuciem humoru. Niezmiennie: pracoholik. Lechia Gdańsk Piotra Stokowca w środę awansowała do finału Pucharu Polski i wciąż ma szansę na zdobycie podwójnej korony.
Zobacz wideo

Dziesięć tysięcy gardeł na stadionie Legii krzyczało do niego, że jest "rudym chu…". To musiało zaboleć. Po latach Piotr Stokowiec udzielił dziennikarzom "Przeglądu Sportowego" wywiadu, w którym pożalił się między innymi na to, że jako piłkarz o tym kolorze włosów traktowany był w lidze prawie jak trędowaty. Później rozmowę autoryzował i wyciął z niej najsmaczniejsze fragmenty, ale w głowach reporterów pozostała historia człowieka, który musiał walczyć nie tylko z rywalami na boisku. Ci, którzy zapamiętali go z murawy, mówią, że choć momentami brakowało mu talentu, to nigdy nie zabrakło zaangażowania. Sam o sobie powiedział, że agresję miał "na poziomie dziesięć". Po latach ze swoich atutów uczynił atuty swoich drużyn. Te w defensywie przypominają fortecę, z przygotowania fizycznego uczyniły sztukę, a zaangażowaniem mogłyby obdzielić połowę ligi. Tak jak Lechia Gdańsk, która w tabeli Ekstraklasy zajmuje pierwsze miejsce, a w środę awansowała do finału Pucharu Polski.

Demokracja w stylu Janusza Wójcika

Przed jednym z treningów Stokowiec zabrał piłkarzy Lechii na krótką odprawę. Miała być "krótka", ale lechiści opuścili niewielką szatnię przy Traugutta dopiero po niecałej godzinie. To i tak nic przy analizie, którą kilka lat wcześniej trener zaserwował w Jagiellonii Białystok po zwycięstwie 6:0 z Ruchem Chorzów. Tamta, mimo zdobytych trzech punktów, trwała ponad dwie godziny. Gdyby któryś z zawodników miał coś przeciwko, równie dobrze zamiast narzekania mógłby pojechać do domu i spakować walizkę. Bo w drużynach Stokowca panuje demokracja w stylu Janusza Wójcika - o wszystkim demokratycznie decyduje szkoleniowiec.

Tak było niemal we wszystkich klubach w których pracował: w Polonii Warszawa nie wahał się pozbawić kapitańskiej opaski ulubieńca trybun Adriana Mierzejewskiego i odsunąć od składu Euzebiusza Smolarka, który później musiał ewakuować się także z Białegostoku, gdzie Stokowiec trafił po degradacji Polonii. W Zagłębiu Lubin zmienił kapitana, zabierając ten honor Dorde Cotrze. W Lechii natomiast wrzucił do szatni granat, który wysadził w powietrze stary układ: Marco Paixao, Milosa Krasicia, Grzegorza Wojtkowiaka czy Sławomira Peszkę.

Charakter scyzoryka - a Stokowiec wychował się w Kielcach - 46-latek potwierdzał już jako piłkarz. To on był jednym z liderów strajku w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdy zawodnicy w ramach rewanżu za brak wypłat zaczęli symulować choroby i odpuszczać wiosenne mecze, co skończyło się spadkiem KSZO. Z drugiej strony Stokowiec szybko zapomniał o tych trudnych momentach. Kilka lat później za wypowiedź w mediach na temat zadłużonej po uszy Polonii Ireneusza Króla odsunął od składu wychowanka „Czarnych Koszul” Wojciecha Szymanka.

Puszki po piwie zamiast ochraniaczy

Sympatyczniej niż na Łazienkowskiej Stokowca potraktowano w oddalonej od stadionu Legii o dwanaście kilometrów Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie studiował od 1993 roku. Tam został "Zibim", albo po prostu - "Bońkiem". W akademiku uczelni spotkał wtedy kilku młodych i ambitnych, ale też rozrywkowych studentów: Leszka Ojrzyńskiego, który dziś prowadzi Wisłę Płock, zarabiającego petrodolary w Dubaju Macieja Skorżę, Marcina Sasala i komentatora Telewizji Polskiej Roberta Podolińskiego. - Mało kto z nas miał takie poczucie humoru i dystans do siebie jak "Stoki" - wspomina Podoliński. - Właściwie nie opuszczał imprez i chrztów. Na jednym pogniótł puszki po piwie i wsadził za getry chłopakowi, który chciał wejść do drużyny. Wszyscy zrobili wielkie oczy, a Piotrek na to: To są ochraniacze! - opowiada i dodaje: Potrafił żartować także z siebie. Kiedyś stwierdziłem, że transferowa wartość jego i Grześka Dziubka to dwa złote. I najgłośniej śmiał się z tego sam Stokowiec.

W tamtym okresie jako jedyny student warszawskiej AWF uczył się na studiach dziennych i jednocześnie zawodowo grał w klubie. Tym było nieistniejące już FC Piaseczno, które, mimo zakwalifikowania się do barażów o 1. ligę, zostało rozwiązane, a właściwie przeniesione na Konwiktorską przez biznesmenów: Janusza Romanowskiego, Marka Wielgusa i Sylwestra Cacka. - Piotrek miał indywidualny tok studiów, który mu pomógł. Ale ITS nic by nie zdziałał, gdyby nie inteligencja "Stokiego" - mówi Podoliński, który dzięki trenerowi Lechii trafił do odradzającego się klubu z Piaseczna.

Zibi, co nie chciał "Zibiego"

Na studiach Stokowiec nie mógł wiedzieć, że kilkanaście lat później prawdziwy Zibi, czyli Zbigniew Boniek, zawetuje jego kandydaturę w Widzewie Łódź, w którym Stokowca u boku Michała Probierza zamierzał wypróbować wspomniany Cacek. Do Łodzi kielczanin w końcu trafił, ale minął się z Probierzem. Współpracował za to z Januszem Wójcikiem, Waldemarem Fornalikiem i Pawłem Janasem. - Cacek w niego mocno wierzył. Pamiętam naszą rozmowę, w której już wtedy przewidział Piotrowi dużą karierę. Miał rację. Ze Stokowcem pracowałem tylko pięć miesięcy, ale nawet przez ten czas nie dało się nie dostrzec jego ambicji - mówi Sport.pl Waldemar Fornalik. - Zawsze wyróżniał się w sztabie, który dostałem po Waldku. Ciągle chciał coś pokazać, miał zdanie na każdy temat, nie bał powiedzieć się tego, co miał na myśli. W ten sposób chciałem zresztą pracować i pozwalałem asystentom na wiele. I chyba dobrze ta współpraca przebiegała, bo wciąż mamy kontakt. Nie tylko telefoniczny - zapewnia nas Paweł Janas, który na kolejne sezony został jednym z zawodowych mentorów Stokowca.

"Wady? Zostawię to dla siebie"

Przed Widzewem Stokowiec pracował krótko w Wigrach Suwałki. Później - w Polonii, gdzie był asystentem m.in. Janasa i Jose Marii Bakero, trenerem drużyny w Młodej Ekstraklasie i pierwszym szkoleniowcem. - Strasznie go to stresowało. Na kursach UEFA Pro mieszkałem z nim w pokoju. Mimo iż Piotrek był zmęczony całodzienną pracą, to wieczorem włączał jeszcze mecze Polonii i je analizował. Przez chwilę był nawet pomysł naszej wspólnej pracy, ale ostatecznie jego asystentem pozostał "Nucek" - mówi Podoliński. "Nucek", czyli Maciej Nuckowski, to były piłkarz Polonii, który od kilku lat mieszka na greckiej wyspie Zakynthos i tam organizuje polskim turystom wycieczki. - Odważny, pracowity, empatyczny, niezależny, bystry, sprawiedliwy, obdarzony inteligencją emocjonalną i poczuciem humoru - mówi Nuckowski. Gdy pytamy go o wady, odpowiada: Zostawię to dla siebie.

Szansa dla Piątka i Teodorczyka

Tuż po Polonii Stokowiec miał epizod w Jagiellonii Białystok, gdzie w niespełna rok zdążył skonfliktować się nawet z dziennikarzami, którzy narzekali między innymi na jego złośliwe decyzje. Stokowiec wyznaczał konferencje prasowe na tak mało dogodne pory, że w końcu sam przestał na nie przychodzić. - Rozmówca wyciął właściwie wszystko, zostawiając kilka zdań i łaskawie podpisy autorów. Z szacunku do czytelników wstyd było publikować tego potworka - opisywał niedawno wspomniany wywiad ze Stokowcem Piotr Wołosik z „PS”. - Nie osiągnęliśmy tego, co mieliśmy, czyli czołowej ósemki, ale trenera wspominam dobrze. Wprowadził do drużyny mnie, Drażbę, Mackiewicza. Stawiał na przygotowanie motoryczne. Pamiętam wciąż słynne gryfy. Kilka godzin przed meczem mieliśmy rozruch z tymi gryfami. Szliśmy sobie na jakieś pole albo łąkę i nimi machaliśmy. Chodziło chyba o pobudzenie ciała - wspomina Jonatan Straus, jeden z młodych wilków, którym w Jadze Stokowiec dał szansę.

Wprowadzanie młodzieży to jeden z koników Stokowca. W podstawowym składzie Lechii są 20-letni Tomasz Makowski i o rok starszy Karol Fila, a szansę dostał też 17-letni Mateusz Żukowski. To Stokowcowi zbieranie ligowego doświadczenia zawdzięczają Paweł Wszołek i Łukasz Teodorczyk, na których stawiał przy Konwiktorskiej, oraz Filip Jagiełło i Krzysztof Piątek, który u 47-latka debiutował w 1. lidze, a później w Ekstraklasie. W Lubinie trener poznał także Jarosława Kubickiego, który dziś jest jednym z kluczowych piłkarzy lidera ligi. Stokowiec lubi takich piłkarzy jak Kubicki: ułożonych, spokojnych, pracowitych. Żołnierzy, którzy nie będą dyskutować, słysząc rozkazy. Zupełnie jak Patryk Lipski, który w półfinale z Rakowem Częstochowa pojawił się na boisku, aby po dwunastu minutach wrócić na ławkę.

Czas na podwójną koronę?

Nie wszyscy jednak współpracę ze Stokowcem wspominają tak sielsko. Euzebiusz Smolarek na dźwięk jego nazwiska robi kwaśną minę. Wojciech Szymanek tak samo. Kilku piłkarzy tamtej Polonii przyznaje dziś anonimowo, że decyzja trenera o odsunięciu Szymanka była udaną próbą zduszenia rozpoczynającego się buntu. Takiego samego, jak ten, który kiedyś prowadził w Ostrowcu sam Stokowiec. - Nie lubi piłkarzy z charakterem; takich, którzy mogą odpowiedzieć, mają swoje zdanie. Boi się ich. Myślę, że nie ma osobowości, żeby z takimi pracować. Woli się ich pozbyć, wysłać do rezerw, albo nie przedłużyć z nimi umowy - żalił się w rozmowie ze Sport.pl Milos Krasić, którego Stokowiec nie zabrał na obóz do Gniewina, mimo iż doświadczony piłkarz przez dwa lata był jednym z liderów gdańskiego zespołu.

Innym zarzutem stawianym Stokowcowi jest brak sukcesu z prawdziwego zdarzenia. Należą mu się brawa za trzecie miejsce z Zagłębiem, szóste z rozpadającą się Polonią czy półfinał Pucharu Polski z Jagiellonią. Ale trofeów w CV na razie mu brakuje. Teraz w ciągu miesiąca może nadrobić stracony czas. Pierwsza szansa, by to zrobić, już 2 maja na PGE Narodowym.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.