Lech Poznań. Siedem grzechów głównych Adama Nawałki

Z czasem perfekcjonizm Adama Nawałki częściej był obśmiewany niż doceniany. Piłkarzy też nie uwiódł, więc narzekali na jego metody treningowe, a za tym poszły wyniki. Zalety trenera stały się wadami, bo to, co dało się wytrzymać przez kilka dni na zgrupowaniu reprezentacji, w codziennej pracy było nie do zniesienia.
Zobacz wideo

Władze Lecha Poznań w niedzielę zwolniły Adama Nawałkę po zaledwie jedenastu meczach w roli trenera. Po raz kolejny udowodniły, że działają pochopnie, bez żadnej wizji, że najlepsi są w Excelu. Nie sposób jednak nie zauważyć, że Nawałka popełniał błędy na wielu płaszczyznach i pomógł działaczom podjąć decyzję o „odsunięciu go od prowadzenia zespołu” – jak napisano w oficjalnym komunikacie. Jakie to błędy?

Nie taki Adam Nawałka cudowny, jak go malują

Adam Nawałka miał pojawić się przy Bułgarskiej, zagonić piłkarzy do pracy, nie dać sobie wejść na głowę, uporządkować zespół. Miał skrócić smycz i rządzić twardą ręką. Mieć większy autorytet niż zwolniony Ivan Djurdjević.

Jaki faktycznie był jego autorytet pokazuje wypowiedź Christiana Gytkjaera, który w „Przeglądzie Sportowym” przyznał, że musiał sprawdzić w internecie kim ten Nawałka jest i co dotychczas zrobił. Gdy zaczęły się treningi kilka razy dziennie, przesiadywanie w klubie od rana do późnego popołudnia, nastąpiła szybka weryfikacja jego umiejętności. Już po kilku tygodniach jeden z podstawowych piłkarzy narzekał: „nawet w juniorach nie miałem tak słabego trenera”. Zajęcia miały być głównie taktyczne, monotonne i nudne. „Trenujemy na stojąco, nie biegamy i później widać to w meczu” – można było usłyszeć.

Gdy Lech wyjechał na zimowe przygotowania do Turcji śruba została przykręcona. Tam Nawałka wsparty trenerem Remigiuszem Rzepką miał porządnie przygotować zawodników do wznowienia rozgrywek. – Nie na pierwsze kilka kolejek, a na całą rundę, aż do końcówki maja – tłumaczył były selekcjoner. Treningi odbywały się kilka razy dziennie, Kolejorz rozegrał pięć sparingów. Tam z kolei piłkarzom było za ciężko – i można mówić, że im nie dogodziłby nawet sam Pep Guardiola. Ale z tych wypowiedzi wynika po prostu, że zawodnicy nie kupili metod szkoleniowych Nawałki, jego stylu bycia. Szukali więc dziury w całym, narzekali na co się da. A jeśli drużyna swojemu trenerowi nie wierzy, to nie gra dobrze.

Syndrom byłego selekcjonera

Być może Nawałka przez blisko pięć lat w reprezentacji przyzwyczaił się do nieco innych warunków pracy. Głównie dotyczy to samego poziomu piłkarzy, których miał do dyspozycji. Łatwiej trenować Piotra Zielińskiego i Kamila Grosickiego niż Darko Jevticia i Joao Amarala.

Już pod koniec pracy z kadrą Nawałka miał pozostawać głuchy na opinie innych, zatracić się w przekonaniu o własnej nieomylności. Przez ten czas urosło jego ego, więc zderzenie z ligową rzeczywistością okazało się bolesne. Zresztą, nie Nawałka pierwszy wraca z reprezentacyjnych salonów i odbija się od ściany. Przerabiali to wszyscy – od Engela, przez Janasa, Smudę, na Fornaliku kończąc. Bycie selekcjonerem zmienia. Co innego mieć kontakt z piłkarzami raz na kilka czasem kilkanaście tygodni niż zarządzać nimi dzień w dzień. Tym bardziej w środku kryzysu.

Lech starał się sprostać wymaganiom swojego trenera. Wybierano więc hotele tak duże, by cała drużyna spała na jednym piętrze, codziennie wymieniano owoce, które jedli piłkarze. Na mecze wyjazdowe za autobusem z piłkarzami jechał samochód z rowerami stacjonarnymi. Wymieniono murawę na stadionie, a później przycinano z dokładnością co do milimetra. Pinezki w gabinecie trenera od tego momentu, zgodnie z życzeniem trenera, były tylko białe i niebieskie. Jak poinformowali dziennikarze „Weszło” - podczas zgrupowania w Opalenicy, gdy trawy nie dało się polać, bo zamarzły rury, zadzwoniono po straż pożarną. Przyjechała, podlała boisko i treningu nie trzeba było odwołać.

Z czasem te wymagania stały się męczące dla wszystkich: od ogrodnika, po kierownika. Wysiłku nie rekompensowały wyniki.

Lech Poznań grał bez pomysłu. Zgrupowanie nic nie dało

Adam Nawałka zaplanował i zorganizował wszystko tylko nie grę swojej drużyny. Prowadził ją w jedenastu meczach (bilans 5-1-5) i w żadnym nie było widać, żeby miała jasny pomysł na to jak chce grać. Trener podejmował trudne do wyjaśnienia decyzje. Sam na większość pytań o wybór konkretnych zawodników odpowiadał: - „Widzę piłkarzy na treningach, to ma duży wpływ”. To na treningach miejsce w pierwszym składzie wywalczyli Nikola Vujadinović, Piotr Tomasik, Maciej Gajos i Rafał Janicki, czyli piłkarze, na których władze Lecha postawiły już krzyżyk. Nawałka – przeciwnie – stawiał na nich tak konsekwentnie, jakby chciał zapracować na opinię magika, który odczarował piłkarzy już straconych. To byłoby spektakularne.

Gdyby się udało. W rzeczywistości o żadnym z piłkarzy nie można powiedzieć, że coś zyskał pod okiem byłego selekcjonera. Obrońcy nie przestali popełniać błędów, Kolejorz nadal miał problemy z atakowaniem rywali, nie odblokowali się nieskuteczni skrzydłowi. Lech nie zaczął grać bardziej ambitnie czy pomysłowo. Trudno powiedzieć nad czym zespół pracował podczas zgrupowania w Belek, gdzie przegrał cztery z pięciu sparingów, a później formę z tych meczów przeniósł na ligowe boiska. Lepsze wyniki odnosił przed obozem niż po nim.

Trener powtarzał, że nie należy przejmować się wynikami sparingów, bo chodziło w nich głównie o wypracowanie schematów, przetestowanie wszystkich piłkarzy. Naprawdę wszystkich, bo Nawałka zabrał ich do Turcji 33. Grali młodzi, starsi, na nominalnych i nieswoich pozycjach. Najwięcej z obrońców: Tomasik, De Marco, Wasielewski i Vujadinović. Wśród pomocników: Radut i Cywka. A najczęściej wystawianym napastnikiem był Paweł Tomczyk, chwilę później wypożyczony do Piasta Gliwice. Po powrocie, Cywka i Radut leczyli kontuzje, Wasielewski poszedł w odstawkę, a De Marco zagrał w trzech meczach na zmienionej pozycji. Regularnie trener korzystał tylko z Tomasika i Vujadinovicia. Testowany w Belek wariant z Janickim na prawej obronie upadł już po pierwszym meczu z Zagłębiem. Żaden ze sprawdzanych młodych piłkarzy nie pojawił się później na boisku.

Trener, w siedmiu meczach w tym roku, na pozycji defensywnego pomocnika wystawiał trzech różnych piłkarzy. Kapitan Pedro Tiba zaczynał jako „szóstka”, by w kolejnym meczu grać za napastnikiem. Gdy nie szło znów wracał na poprzednią pozycję, a następny mecz znów zaczynał na „dziesiątce”.

O ile do niektórych piłkarzy Nawałka od początku był przekonany, tak inni mieli u niego pod górkę. Kamil Jóźwiak w meczu z Miedzią Legnica został zdjęty jeszcze w pierwszej połowie, a w kolejnym meczu nawet nie znalazł się w kadrze i grał w rezerwach. Do Kielc pojechał z drużyną, ale wszedł na ostatnie 20 minut. Trener nie ufał też Thomasowi Rogne, który co kilka meczów siadał na ławce rezerwowych, mimo że w duecie środkowych obrońców to Vujadinović częściej zawodził. Wołodymyr Kostewycz, na którego regularnie stawiali poprzedni trenerzy, po wygranym 2:0 meczu z Legią Warszawa, pojawił się na boisku już tylko na osiem minut. I to nie na swojej pozycji.

Tym razem to władze Lecha Poznań „miały dosyć”

Kontrowersyjne decyzje nie podobały się władzom, które zaplanowały na lato rewolucję i poza klubem widzieli głównie tych piłkarzy, na których Nawałka uparcie stawiał. Ich relacje z trenerem od początku były napięte. Zaczęło się jeszcze podczas negocjacji, podczas których - łagodnie mówiąc – chemii nie było, ale udało się dogadać. Gorzej było zimą, gdy trzeba było porozmawiać o transferach. Mówiło się, że klub chciał kupować, trener natomiast wolał pracować zawodnikami, których miał. Uznał wzmocnienia za niepotrzebne, nie chciał Zorana Arsenicia ani Jesusa Imaza z Wisły Kraków. Działacze usłyszeli defensywa jest obstawiona, a na pozycji Hiszpana gra już Joao Amaral. Później na konferencji trener powiedział, że nie zadowala się „półśrodkami” i woli zaoszczędzone pieniądze wydać latem. Dał sobie wepchnąć jedynie Timura Żamaletdinowa, który miał być alternatywą dla Christiana Gytkjaera. Jak poważnie traktował go trener pokazuje liczba minut, które rozegrał – 59 w siedmiu meczach. Gdy zespół jechał na mecz do Kielc, on otwierał nowy sklep Lecha w centrum handlowym.

Nawałka chciał przedłużyć umowy Gajosa, Trałki, Vujadinovicia i Janickiego. Daleki był od rewolucji, do której przekonane były władze. Działaczy zirytowało odsunięcie od gry Jóźwiaka czy Amarala. Gdy media poinformowały o planowanej latem czystce, klub nie zaprzeczył tym informacjom. Musiał się z nimi skonfrontować sam Nawałka na konferencji prasowej. Trener zrobił unik mówiąc jedynie, że „faktów medialnych” komentował nie będzie. A na następny mecz wystawił skład złożony głównie z piłkarzy niechcianych przez władze. Pojawił się zatem wyciągnięty z rezerw Radut, niegrający od kilku meczów Janicki, Trałka, Gajos, Vujadinović, Tomasik.

To było jak tupnięcie nogą i wykrzyczenie „to ja rządzę drużyną”. Dzień później został zwolniony. I to z kolei było jak odpowiedź: „a my rządzimy klubem”.

W tej sytuacji nie ma wygranych. Stracił i klub, i Adam Nawałka, który trafił w niewłaściwe miejsce w niełatwym czasie. Był przy tym bezkompromisowy, przekonany o własnej nieomylności, bał się zmian, nie miał pomysłu na grę i żadnego z piłkarzy nie rozwinął. Szybko stracił autorytet i zapomniał o młodych zawodnikach. To lista grzechów, które popełnił. Rozgrzeszenia nie dostał.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.