Lech na krawędzi, Wisła nokautuje Legię. Cracovia z kursem na puchary. W Arce puszczają nerwy. Podsumowanie 27. kolejki Ekstraklasy

27. kolejka piłkarskiej Ekstraklasy mogła być jedną z bardziej istotnych w rundzie zasadniczej, a przynajmniej jedną z tych, która zostanie zapamiętana. Lech stracił trenera, a do grupy spadkowej zesłała go Wisła. Biała Gwiazda nieoczekiwanie rozgromiła Legię. W Krakowie cieszą się też po drugiej stronie Błoń. Cracovia trzyma kurs na europejskie puchary. Nerwowo jest za to w Arce.
Zobacz wideo

Od czasu podziału na grupę mistrzowską i spadkową, czyli sezonu 2013/14 tylko dwa razy drużyna, która prowadziła w Ekstraklasie po 27. kolejce nie miała sobie równych też na koniec sezonu. W pozostałych trzech przypadkach mistrzem zostawał ktoś inny. Na ten fakt pewnie z radością patrzą teraz w Warszawie. Uznawana za faworyta sezonu Legia, w 27. kolejce znów zgubiła punkty i powiększyła stratę do lidera z Gdańska (do 5 punktów). Nim o liderze, to słowo o samej Legii.

Cztery razy słabsi od Wisły

Mistrzowie Polski nie mogą być źli, że przegrali z Wisłą Kraków aż 0:4, bo byli w tym spotkaniu właśnie jakieś cztery razy słabsi. Oddali ponad 4 razy mniej celnych strzałów na bramkę. W każdej akcji byli zwykle cztery kroki za rywalem. Popełnili cztery dziwne błędy – wliczając w nie nieprzyjęcie lecącej na nogi Vesovicia piłki i zaprzepaszczenie okazji na kontratak z czego padł gol...dla Wisły, niezrozumiałe zastopowanie piłki ręką w polu karnym przez Rochę, brak jakiejkolwiek interwencji Cierzniaka przy piłce wpadającej z wolnego niemal w środek jego bramki czy w końcu zmarnowanie dobrej okazji na honorowe trafienie przez Kulenovicia.

Najbardziej w szeregach przyjezdnych mógł podobać się zatem... trener Legii Ricardo Sa Pinto. Jeszcze przed końcowym gwizdkiem poszedł i pogratulował meczu trenerowi Stolarczykowi, a na konferencji szczerze przyznał co następuje:

- Wisła była zespołem lepszym. Przegraliśmy z naprawdę dobrą drużyną – oznajmił. Niby rzecz zwyczajna, choć w kontekście różnych zachowań Portugalczyka jakże oryginalna. Trener wyjątkowo nie chciał oceniać zaufania działaczy do swojej osoby, czy kategoryzować swoją rolę. Powiedział że od tego jest prezes. Dariusz Mioduski być może sam wypowie się o Portugalczyku w poniedziałek o 20:00 w programie „Sekcja Piłkarska” na Sport.pl.

Wydarzenia na Reymonta obserwował też z wysokości trybun Bogusław Leśnodorski. Były prezes Legii, który w styczniu pomógł Wiśle stanąć na nogi motywował wówczas swoje wsparcie dla „Białej Gwiazdy” m.in hasłem, że szkoda by liga straciła takie spotkania jak te Warszawy z Krakowem, że on chętnie przyjdzie na taki mecz w koszulce Legii i będzie cieszył się z jej wygranej. Pewnie przez myśl mu wtedy nie przeszło, że już w marcu to Legia będzie przy Wiśle wyglądała na drużynę, której trzeba by pomóc w pierwszej kolejności.

Lechii podziękowania dla Kuciaka

Być może Legię w Krakowie oprócz umiejętności nieco opuściło też szczęście. Takie szczęście nadal ma lider Ekstraklasy z Gdańska. Jak bowiem przyjąć wygraną Lechii 2:0 z najlepszą drużyną 2019 roku – Piastem, który w nad morzem rozegrał... bardzo dobre zawody. To ekipa z Gliwic zdecydowanie częściej i celniej strzelała na bramkę rywala, to ona prowadziła grę i przeważała, ale to Lechia wykorzystała własciwie dwie dobre sytuacje i spoczęłą na laurach. Zawodnikiem meczu został jej bramkarz Dusan Kuciak, gdyby nie jego spryt i parady gospodarze tak dobrych min po meczu z pewnością by nie mieli. Słowak podziękowania odebrał słuszne. Piast zatrzymał się zatem na 5 wygranych z rzędu i trzeciej lokacie w tabeli. Lechia odniosła 16. zwycięstwo w sezonie. W Ekstraklasie tylu nie ma żadna z drużyn.

Strażak Żuraw za Nawałkę

Jeszcze przed 27. Kolejką Ekstraklasy Lech Poznań mógł nie lubić wiosny. Rok 2019 przyniósł „Kolejorzowi” 6 punktów w 6 meczach. Jeśli zrobilibyśmy tabelę uwzględniającą tylko i wyłącznie wiosenne występy Lech byłby w niej na 14. miejscu. Po 27. kolejce kibice Lecha mogą powiedzieć, że wiosny nie lubią jeszcze bardziej. W wyjazdowym meczu z Koroną, Poznań wymęczył jeden punkt. Tak słabo nie zagrał dawno. No może pomijając fragmenty spotkań z Górnikiem czy Legnicą i niektóre wymiany z Arką. To była mizeria w krainie mizerii, co najlepiej puentuje liczba celnych strzałów ekipy Adama Nawałki na bramkę Kielc – zero! Zerowa okazała się też tolerancja zarządu Lecha dla sportowej degrengolady jaka zrobiła się w ekipie. Choć Nawałka wskrzesił na to spotkanie Raduta, który ostatnio w pierwszym zespole Poznania zagrał na Mikołajki i wystawił w składzie kilku piłkarzy, z którymi działacze z Bułgarskiej nie wiążą przyszłości, to takie abstrakcyjne rozwiązanie... nic racjonalnego nie dało, przynajmniej na boisku. Działacze Lecha, według oficjalnych zapewnień, na drużynę spojrzeli natomiast racjonalnie i matematycznie i Nawałce - o którego zabiegali przez pół roku – podziękowali. I to raptem po czterech spędzonych z nim miesiącach.

- Zadecydowała słaba postawa naszej drużyny od początku tego roku. Tabela nie kłamie, bo właśnie wypadliśmy z czołowej ósemki. Lech wygrał tylko dwa spotkania z siedmiu i jest obecnie jedną z najsłabszych drużyn w lidze, jeśli chodzi o osiągnięte wyniki po przerwie zimowej. Nie było też widać progresu w samej grze - ani drużyny, ani poszczególnych zawodników – tłumaczył dla oficjalnej strony klubowej prezes Karol Klimczak.

Umowa z Nawałką była tak skonstruowana, że dawała obu stronom możliwość jej wcześniejszego zakończenia, ale pod określonymi warunkami, być może były to właśnie warunki punktowe, z których działacze w odpowiednim czasie skorzystali. Uznali, że więcej dobrego dla walczącego obecnie o wydostanie się z grupy spadkowej Lecha zdziała teraz... Dariusz Żuraw, który został strażakiem. Już drugi raz w tym sezonie jest ściągany do pierwszej drużyny, by gasić pożar. Po zwolnieniu Ivana Djurdjevicia poszło mu nieźle, bo zdobył 4 punkty w dwóch meczach, czyli średnio 2 na spotkanie. Nawałka ugrał 1,45 punktu na mecz. Tylko, że teraz przed podziałem na grupy Żuraw będzie musiał walczyć o życie w meczach z Pogonią, Lechią i Jagiellonią – łatwiejsze mecze Lech już tej wiosny ma za sobą, a właśnie znalazł się w grupie spadkowej.

Nerwowa Arka

Jeśli źle dzieje się w Poznaniu, to w Gdyni sprawy mają się fatalnie. Arka tym razem przegrała ze Śląskiem Wrocław (0:2). Ekipa Zbigniewa Smółki ostatnio ze zwycięstwa cieszyła się pod koniec listopada. To oznacza, że 3 punktów nie widziała przez 11 meczów. Prezes Wojciech Pertkiewicz stwierdził, że lepiej będzie przez jakiś czas nie oglądać drużyny i ... po spotkaniu ze Śląskiem zatwierdził pomeczowe zgrupowanie. Arkowcy zamknęli się w hotelu i wyjaśniają sobie sprawy nie tylko piłkarskie. W drużynie nie ma dobrej atmosfery. Kilka osób pracujących przy spotkaniu z Wrocławiem zauważyło brak szacunku między klubowymi kolegami, wzajemne oskarżenia czy problemy z normalną komunikacją.

Zgrupowanie Arki można jednak też odbierać w inny sposób. We wtorek czeka ją ważne spotkanie - derby Trójmiasta. Szczególne do niego przygotowania są wskazane.

Cracovia na puchary, sędzia Myć na karny

Jeszcze jednym ciekawym meczem w 27. kolejce Ekstraklasy było starcie Górnika Zabrze z Cracovią. Nie tylko dlatego, że „Pasy” to druga najlepesza drużyna 2019 roku, ale dlatego, że w Zabrzu spotkali się jedni z najlepszych napastników naszej ligi. Starcie Igora Angulo i Airama Cabrery wilkim popisem strzeleckim nie było. Zakończyło się lepiej dla tego drugiego. Cracovia po jego trafieniu wygrała 1:0, zajmuje czwarte miejsce w lidze i trzyma kurs na europejskie puchary.

Mecz na Roosevelta zostanie też zapamiętany przez nieporadność sędziującego go arbitra. Wojciech Myć w dwóch wydawałoby się prostych sytuacjach dwa razy podyktował rzut karny. Dobrze, że działała analiza VAR. Już po pierwszej powtórce każdej zatrzymanej akcji było widać, że byłyby to typowe karne z kapelusza. Ze swych decyzji Myć musiał szybko się wycofać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.