Najpierw bramki, potem race, petardy i płonące szaliki. Wisła wygrywa z Cracovią nie tylko na boisku

Kraków jest nasz! - skandowali głośno kibice Wisły. I faktycznie: był. W niedzielę Wisła pokonała w derbach Cracovię nie tylko na boisku (3:2), ale też na trybunach.
Zobacz wideo

Grudzień 2017 r. Cracovia na własnym stadionie przegrywa z Wisłą aż 1:4. Szokuje nie tyle sam wynik, ile to, co działo się na trybunach. W trakcie meczu kibice gospodarzy odpalali w stronę fanów gości fajerwerki, które z impetem roztrzaskiwały się w ich sektorze. Na murawie lądowały także race, wybuchały petardy, a dym zasłaniał cały stadion. Derby skończyły się wielkim skandalem. Na kolejnych - rok później: też przy Kałuży, też przegranych przez Cracovię (0:2) - na stadionie pojawiły się tylko dzieci i młodzież do 16. roku życia.

W niedzielę, pół roku później, obie drużyny spotkały się znowu. Tym razem przy Reymonta - na stadionie Wisły, na którym w niedzielę pojawiło się blisko 29 tys. kibiców, w tym 1,5 tys. fanów Cracovii. - Bardzo bym sobie życzył, by to święto nie zostało zepsute przez żadne wybryki. Mam nadzieję, że ochrona i policja staną na wysokości zadania. Publiczności należy się spektakl, a nie zajmowanie się walką z bandytyzmem - mówił w piątek trener Wisły Maciej Stolarczyk. Dwa dni wcześniej wypowiedział się także Michał Probierz. Szkoleniowiec Cracovii nie byłby sobą, gdyby przed takim meczem nie spróbował uszczypnąć rywala. W środę oznajmił, że Vullnet Basha, ostatnio kluczowy piłkarz Wisły, jeszcze kilka tygodni temu chciał przenieść się do Cracovii. Stolarczyk nie pozostał jednak dłużny. W piątek odpowiedział, że Janusz Gol, lider rywali, mógł grać w Wiśle, ale Wisła go nie chciała. Uszczypliwości nie szczędzili sobie także Janusz Filipiak, prezes Cracovii i Jarosław Królewski, wiceprzewodniczący Wisły.

Najpierw wyzwiska, potem race, petardy i płonące szaliki

- Witam po właściwej stronie Błoń - krzyknął spiker pół godziny przed niedzielnym meczem. Stadion nie był jeszcze wtedy wypełniony nawet w połowie, sektor gości również. Wymiana „uprzejmości” na trybunach trwała jednak już od dobrych kilkunastu minut. Zaczęła się, kiedy bramkarze obu drużyn pojawili się na rozgrzewce, a skończyła dopiero po meczu. W trakcie spotkania spiker robił, co mógł - wygłaszając przeróżne komunikaty - by próbować zagłuszyć obelgi z obu stron. Wychodziło mu to raczej średnio.

Wszystkie te złośliwości można było sobie w zasadzie darować, bo tak naprawdę przed meczem znowu dominowały obawy o bezpieczeństwo. Na bliższym planie w końcu pojawił się także sport. Dawno nie było bowiem sytuacji, by obie drużyny były tak blisko siebie. By walczyły o podobne cele, czyli o awans do górnej ósemki. Przed niedzielnym spotkaniem Wisłę i Cracovię dzieliły w tabeli cztery punkty. Po nim - już tylko jeden.

Cracovia wygrała cztery z pięciu wiosennych meczów, Wisła przed tygodniem - pokonując 6:2 Koronę w Kielcach - pokazała, że ciągle umie grać ofensywnie i widowiskowo. W niedzielę to potwierdziła - atakowała od początku. O ile jeszcze w pierwszych minutach trenera gości to nie ruszało (Probierz przyglądał się z założonymi rękami, rzadko podpowiadał swoim piłkarzom), o tyle po kwadransie już kipiał ze złości. Najpierw, w 16. minucie, miał pretensje do sędziów, że po wideoweryfikacji uznali bramkę Krzysztofa Drzazgi (dodajmy, że ładną - zdobytą z dystansu), a później denerwował się na swoich piłkarzy, którzy w 19. minucie w polu karnym nie upilnowali Marko Kolara.

Po golu chorwackiego napastnika zrobiło się 2:0 dla Wisły. - Coście tak cicho - zaczepiali kibice Wisły fanów z sektora gości, który faktycznie nieco ucichł, ale tylko na chwilę. Bo festiwal wyzwisk trwał. W dyskusjach z sędziami trwał też trener Probierz, który do przerwy sporo czasu poświęcił na wykłócanie się z arbitrem technicznym. Kiedy w doliczonym czasie pierwszej połowy strzał Airama Cabrery zablokował Łukasza Burliga, aż złapał się za głowę. Kiedy w 56. minucie trzecią bramkę dla Wisły zdobył Jakub Błaszczykowski, odwrócił się od boiska i poszedł w kierunku ławki. Po chwili za stadionem rozbłysły fajerwerki. - To, oczywiście, z okazji prowadzenia - podpowiedział wszystkim spiker. A kilka minut później uspokajał fanów Cracovii, którzy zanim zaczęli rzucać petardy hukowe i odpalili race, próbowali zdemolować sektor gości. - Krzesełka służą do siedzenia, nie do rzucania. Wzywamy do zaprzestania niszczenia stadionu - powtarzał spiker, ale jego apele na nic się zdały. Bo skończyło się tak, że oprócz rac na sektorze Cracovii, zapłonęły także szaliki Wisły.

„Każdy to powie, Wisełka rządzi w Krakowie” - niosło się po stadionie. I faktycznie: rządzi. Cracovia co prawda w niedzielę walczyła do końca - w 86. minucie w końcu trafił Cabrera, a w doliczonym czasie drugiej połowy kontaktową bramkę zdobył Filip Piszczek - ale nie zdołała doprowadzić do remisu. To Wisła wygrała derby. I na boisku, i na trybunach, gdzie fani Białej Gwiazdy nie odpalili choćby jednej racy. Niewykluczone, że jednak rządzić będzie krócej niż zwykle, bo obie drużyny wciąż mają szanse zagrać ze sobą w rundzie finałowej. Odkąd wprowadzono w ekstraklasie system z podziałem na grupy, takiego spotkania jeszcze nie było. W ostatnich latach Wisła i Cracovia ani razu pod koniec sezonu nie grały w tej samej połówce tabeli.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.