Janusz Filipiak: Mnie się wydaje, że Legia i Lech będą miały problemy i Cracovia pójdzie w górę. Bo kto ma kasę, ten wygrywa. A my mamy kolosalny majątek

- Mnie irytuje patrzenie na derby Krakowa jak na jakiś wyjątkowy mecz. Ja chcę budować mocny europejski klub, co mnie obchodzi Wisła? Mówię kibicom: zajmowanie się Wisłą to świadectwo waszych kompleksów. No, ale przecież ja się na piłce nie znam. Wiadomo, skąd mam się znać, jak wydałem przez te lata na piłkę 100 milionów złotych - mówi Sport.pl właściciel Cracovii Janusz Filipiak.
Zobacz wideo

- Proszę mi dać jeszcze chwilę, otworzę sobie laptopa, bo chłopcy w ceeljotce grają. Przegrywali z Koroną jak przestałem oglądać – mówi Janusz Filipiak, gdy zaczynamy rozmowę w jednym z warszawskich hoteli. Włącza transmisję, Cracovia w meczu Centralnej Ligi Juniorów  już odrobiła straty i prowadzi 3:2. Niedzielne derby na stadionie Wisły właściciel Cracovii też obejrzy na ekranie, wylatuje na weekend zagranicę w interesach.

Paweł Wilkowicz: W niedzielę derby Krakowa i pan już trochę podgrzał nastroje, wypowiadając się niezbyt pochlebnie o jednym z liderów akcji ratowania Wisły, Jarosławie Królewskim i jego firmie Synerise.

Janusz Filipiak: O, widzę, że już się głośno zrobiło. Byłem na spotkaniu w Klubie Jagiellońskim, padło pytanie, więc odpowiedziałem. Moja opinia na ten temat jest znana.

Mowa była o przepalaniu pieniędzy inwestorów w klubie, zamiast na inwestycje. Pan ma problem ze startupami w ogóle, czy z Jarosławem Królewskim?

- Nie, ja to cały czas o startupach mówię, to jest ocena biznesowa. Mamy giełdę, wchodzą tam startupy z wycenami zupełnie nieprzystającymi do ich przychodów, długów i tak się to kręci. Startupy, producenci gier komputerowych to meteoryty. Trzeba na nie patrzeć z perspektywy, bo pięknie lecą, ale czasem się z tego robi zero. Żeby firma była rzetelnie oceniona, to musi przez pięć, dziesięć lat pokazywać przychody, zyski. Na razie to jest niewiadoma. Tam jest ponad 100 pracowników, u nas 6 tysięcy. U nas 200 milionów zysku, tam była strata. Wyników za 2018 nie widziałem. Ale to nie jest firma, która jest w stanie udźwignąć finansowanie klubu piłkarskiego.

Ale to akurat mówi sam Jarosław Królewski: nie jestem Januszem Filipiakiem, a Synerise nie jest Comarchem i mnie na klub piłkarski nie stać. Zresztą, Wiśle pieniądze pożyczał on, nie firma. Dlatego pomyślałem, że jakoś panu inaczej podpadł, może pewnością siebie. Widziałem panów razem na scenie podczas gali absolwentów AGH, uczelni którą kończyliście. I do czasu pańskiej wypowiedzi w Klubie Jagiellońskim byłem pewien, że wasze relacje są dobre.

- Nawet przekazałem organizatorom z AGH swoje niezadowolenie. Mam 67 lat, 25 lat w biznesie, sprzedaję miliardy i stawianie mnie obok młodego człowieka, który dopiero zaczyna, nie jest w porządku. Nie odlatuję, tak uważam. I tu nie chodzi o antypatie, bo pan Królewski jest poza moją granicą postrzegania, przepraszam że tak mówię. Gdyby nie sport i pytanie z Klubu Jagiellońskiego tobym się w ogóle nie wypowiadał. Nie chodzi o Jarosława Królewskiego, tylko o całą grupę firm robiących bańkę internetową, dostających wysokie oceny i rozgłos medialny bazujący na obietnicach. Czysta spekulacja, palenie pieniędzmi funduszy inwestycyjnych. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistym biznesem. Czyli z zarabianiem pieniędzy. Z pozytywną różnicą między przychodami a kosztami. Dla mnie to nie biznesy, tylko hopsztosy i wyżej cenię kogoś kto ma firmę budowlaną z 20 pracownikami: musi zarobić, zbudować, porozumieć się z pracownikami i pokazać zysk. A tutaj…

Tutaj jest firma, która w konkursie Microsoftu była na drugim miejscu.

- Ale to nie ta konkurencja. A przedsiębiorczość to przychody, koszty i zyski, a nie marketing. W tym obszarze IT jest dużo hokus pokus.

Chodzi też o energię i świeżość spojrzenia, to akurat Jarosław Królewski do polskiej piłki ostatnio wniósł, trudno też nie sympatyzować z tym, w jaki sposób to robi.

- Ależ oczywiście. Jeśli to jest w pana typie, to tutaj ja nic nie poradzę i możemy się różnić. Michał Pol też pięknie powiedział, że już się stara o wizę do państwa, które założy Jarosław Królewski.

Myślę, że pan mógłby liczyć na honorowe obywatelstwo.

- Tak jest. I jeszcze rakietę kupię i w Kosmos polecę. A poważnie: przepraszam, że jestem sceptyczny. Ale wiem jak trudno i długo buduje się klub piłkarski w Polsce. Widziałem też w naszej piłce wiele meteorytów, które narobiły szumu, a wartości po sobie nie postawiły. Widziałem całkiem poważnych ludzi którzy się do działania w piłce zapalali, a potem zapał szybko gasł. Dlatego po prostu wolę poczekać kilka lat i wtedy ocenić efekty.

Pan ma z tą nową ekipą Wisły dobre kontakty? Lepsze niż z poprzednią?

- Żadnych nie mamy kontaktów i ich nie szukamy. Tu nie o to chodzi czy oni są fajni czy nie. My mamy własny plan, chcemy zbudować mocny europejski klub. Co ma do tego Wisła? Tutaj mam różnicę zdań z kibicami Cracovii. Oni się za dużo Wisłą zajmują. To jest świadectwo kompleksu, na każdym spotkaniu im to mówię. Oni mnie krytykują, mówią że muszą o Wiśle itd. Ale dla klubu to nie jest żadnym elementem strategii. Mecz derbowy jest taki sam jak inne. Budzi duże zainteresowanie, ale to są takie same trzy punkty jak ugrane z każdą inną drużyną. Narażę się moim kibicom, ale tak jest. Oczywiście, że chcę wygrać z Wisłą. Jak z każdym innym.

Trzy punkty w derbach są jak każde inne, ale porcja złych emocji nieporównywalna z innymi meczami. Dlatego pytałem o relacje z obecną ekipą Wisły, bo prezes Rafał Wisłocki w rozmowach dawał wyraz swojej niechęci do tych derbowych przepychanek. I jego postawa jest szansą na nowe otwarcie.

- Tak, prezes Wisły dzwonił do klubu we wtorek, zaprosił mnie na spotkanie z okazji derbów. Ale ja mam wszystko ustalone na dwa, trzy miesiące do przodu, w piątek wylatuję z Polski, nie planowałem wizyty na derbach i już nie dało się tego zmienić.

Wcześniejsze władze Wisły nie dzwoniły?

- Kto, Marzena Sarapata?

Ma pan jakieś wspomnienia?

- Nie. Zero kontaktu. Zero interakcji. A przedtem bywaliśmy. Nawet z żoną byłem, choć już nie pamiętam za której władzy w Wiśle. Ale u Bogusława Cupiała nie.

A jego pan szanował jako biznesmena?

- To były biznesy z szalonych czasów transformacji ustrojowej i te biznesy niekoniecznie się z czasem zweryfikowały. Wtedy były firmy, które miały dużą nadpłynność. Można było szybko zrobić wielkie pieniądze. Te czasy się skończyły, teraz mamy dojrzałą gospodarkę. Każdą złotówkę trzeba udziubać, wypracować. Nawet nie warto wracać do starych czasów.

A pan traktuje futbol jak biznes? W ustach niektórych kibiców to obelga pod adresem prezesów klubów.

- Trzeba futbol traktować jak biznes. To są duże przepływy finansowe. Żeby przetrwać więcej lat, trzeba to robić umiejętnie. Jestem krytykowany za ostrożność, ale moim celem nie jest zdobyć mistrzostwo i sczeznąć. Chcę budować stopniowo, od fundamentów. Cracovia ma w odróżnieniu od wszystkich pozostałych klubów bardzo duży majątek. Kolosalny. Cztery hektary w Cichym Kąciku gdzie budujemy komercyjne centrum sportowe. Cztery hektary na Wielickiej, gdzie chcemy wybudować nowe budynki naszej szkoły mistrzostwa sportowego. Mamy stadion, którego jesteśmy operatorem, a nie użytkownikiem. W dzierżawie, de facto, wieczystej. Mamy halę lodową na Siedleckiego także, de facto, w dzierżawie wieczystej, choć się może urzędnicy obrażą. Aj, szkoda… (Cracovia traci właśnie w meczu CLJ kolejną bramkę i teraz już przegrywa z Koroną 3:4. – Niechlujnie dziś grają, ale to jest drużyna dopiero budowana, sprowadziliśmy teraz pięciu zawodników do juniorów, plany są poważne – mówi prezes). W Rącznej już wbijamy w kwietniu łopaty na budowie ośrodka. Tam będzie sześć, siedem boisk. Na Wielickiej trzy boiska. To już będzie na miarę Ajaksu. Zresztą Ajax jest teraz takim naszym modelowym klubem, bo dało się go zbudować bez arabskich fortun czy miliardów z ropy. Robimy to w Cracovii po bożemu, nasza piramida stoi na podstawie, a nie na wierzchołku.

Coraz więcej klubów zaczęło rozumieć, że bez akademii nie da się w Polsce zrobić sensownego piłkarskiego przedsięwzięcia. Pytanie, dlaczego to tyle trwało? Przecież model Ajaksu można kopiować od 20 lat z okładem.

- Bo to jest problem bazy materialnej, o której tyle mówi Michał Probierz. My ją tworzymy, ale to trwało. Jaki jest sens robienia akademii, jeśli nie ma dziewięciu, dziesięciu boisk? Inaczej nie da się szkolić masowo. Wizjoner na krzywym boisku – to mi się jakoś nie schodzi. To jest tak jak z młodymi Polakami w składzie Cracovii. Każdy by chciał mieć dobrych młodych Polaków, ale oni muszą mieć w drużynie platformę, na którą będą mogli wchodzić. A nam się drużyna jesienią posypała, trzeba było odbudować pozycję w tabeli, a tego się juniorami nie zrobi. Najpierw miejsce w tabeli, potem wprowadzanie młodych, co zresztą Michał Probierz robi, bo w ostatnim meczu z Zagłębiem Sosnowiec wprowadził młodego Daniela Pika po golu rywali, przy stanie 2:1, gdy mecz nie był jeszcze rozstrzygnięty. A będzie młodych coraz więcej. Ale wynik nie może ucierpieć. My jesteśmy nadal zakładnikami tabeli, walki o górną ósemkę.

Nie miał pan poważnych zwątpień jesienią, gdy - jak pan mówi - drużyna się posypała? Ona miała po kłopotach z poprzedniego sezonu iść w górę, a w pewnym momencie była znów na dnie.

- Ciąg nieszczęsnych zdarzeń. Gerard Oliva szybko złapał kontuzję i to się ciągnie do dzisiaj. Potem afera z Miroslavem Covilo, który miał trzymać środek pola ale poczuł, że musi odejść do Lugano i dziś czekamy na werdykt FIFA.

Było jakieś drugie dno tej sprawy?

- Tylko takie, że Covilo ma nas w dupie. Może pan to napisać: ma nas w dupie. On przyszedł z informacją, że odchodzi i koniec, tak ma być. Umiejętnie zaczął rozgrywać kibiców, próbował sugerować, że to wina klubu. On ma żonę w Czarnogórze, chce być bliżej niej, z Lugano ma kilka godzin jazdy samochodem, z Krakowa nie. Na nas próbował przerzucić odpowiedzialność za brak wizy dla żony. Trudno żebyśmy jeszcze śledzili sytuację wizową. A klimaty były wtedy takie, że wbrew oczywistym faktom część kibiców wierzyła raczej takiemu piłkarzowi, a nie klubowi.

Jaroslav Mihalik, Miroslav Covilo – trochę panu ostatnio obcokrajowcy zaleźli za skórę. To już lepiej wydać duże pieniądze na młodego Polaka i sprzedać go za jeszcze więcej, jak Krzysztofa Piątka.

- Wiadomo, że bym tak chciał. Na Piątka wydaliśmy ponad 600, właściwie to blisko 700 tysięcy euro. Argument kibiców, że ja żałuję pieniędzy, jest zupełnie nieprawdziwy, przecież my takich transferów między 500 a 800 tysięcy euro mieliśmy kilka, wspomnianego Mihalika też, kupiliśmy go po udanym występie w młodzieżowych mistrzostwach Europy. I gdy zobaczę zawodnika z Polski wartego wydania takich pieniędzy, to na pewno wydam. Na razie takiego nie widać.

Temat: „kibice kontra prezes” cały czas w pana wypowiedziach powraca. Od derbów Krakowa z rakietnicami na trybunach, w grudniu 2017, właściwie cały czas jesteście w sporze, mniej lub bardziej zaognionym. Teraz to się prostuje na tyle, że bojkoty nie wrócą?

- Jest nieźle. Były spotkania, mają być kolejne. Kibice proszą o wyznaczenie terminu, zrobię to. Jest zrozumienie. Padło wiele gorzkich słów z obu stron. Kibice spałowali mnie, ja kibiców. Teraz relacje są lepsze, jest jakiś kredyt zaufania i chcemy to wykorzystać. To jest prosta sprawa: trzeba wygrywać. Jak będziemy wygrywać, to będą dobre relacje z kibicami. A jeśli chodzi o ostrzał z trybun… Ja nie wiem, czy ja jestem właścicielem tego tematu. Bo to jest chyba sprawa: grupy przestępcze kontra policja. To daleko wykroczyło poza piłkę.

Pan ma o tyle komfort, że może odlecieć do Szwajcarii, do domu, i nie przejmować się swoim bezpieczeństwem w Krakowie.

- O nie, nie jest tak.

A jak jest?

- Pomińmy proszę ten temat.

Pan się w ogóle cieszy na derby, czy one już się stały udręką?

- Mnie irytuje traktowanie tego meczu inaczej niż pozostałych. Mówię to od lat. Ja chcę wielkiej Cracovii, czy ona ma po drodze derby czy nie, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ja w tym roku mam piętnastą rocznicę bycia prezesem Cracovii. Cały piłkarski świat mówi, że ja się na piłce nie znam. No wiadomo, skąd mam się znać, jak wydałem przez te lata na piłkę 100 milionów złotych.

Żałował pan kiedyś?

- Gdy przegrywamy, to żałuję. Cały tydzień po porażce mam spieprzony i wyśmienicie rozumiem, co czują kibice. Ale tak w ogóle to bycie w piłce jest fajne. Przegrali?  ( Mecz CLJ się skończył, Cracovia przegrała z Koroną 3:5).

Przez te piętnaście lat prezesowania pan praktycznie nie korzystał z zagranicznej myśli szkoleniowej.

- Tak. A mamy sporo kontaktów, a nawet roboczych relacji z zagranicznymi klubami, bo sponsorowaliśmy trzy, a niedługo będziemy czwarty. Comarch miał umowy z TSV Monachium, z Nancy, ze szwajcarskim Zug, ale też miałem kontakty z Grasshoppers Zurych, nawet mogłem tam objąć udziały. A teraz będziemy sponsorować Lille. Nie główną reklamę na koszulce, ale z boku na piersi. Na razie są na miejscu dającym grę w Lidze Mistrzów. Comarch ma główną francuską siedzibę właśnie w Lille, stadion jest pięć kilometrów od niej. Bywam w tych klubach, z którymi jesteśmy związani, obserwuję jak one działają. Lille ma 100 milionów euro budżetu. Dwadzieścia razy większy niż budżet Cracovii. Lille. To jak ja mam utrzymać w Polsce takiego Piątka? My mamy nadal, mimo podwyżek kontraktu, bardzo mało pieniędzy z praw telewizyjnych. Gdy patrzę na zarządzanie klubem u nas i w Lille to się nie wstydzę. Gdy patrzę na infrastrukturę, to po ukończeniu budowy ośrodka w Rącznej nie będę się wstydzić. A patrzę na przepaść w kwotach z praw telewizyjnych i się zastanawiam: naprawdę jesteśmy tyle gorsi od nich? Comarch jako firma jest w stanie dać dużo i Cracovii i Lille. Ale w prawach telewizyjnych różnica jest nokautująca. Za połowę tego co ma Lille zatrzymałbym w Polsce i Piątka i Bartosza Kapustkę.

Uwiera pana, że to Genoa, a nie Cracovia rozbiła bank przy transferze Piątka?

- Nie, bo znam realia. My na dzisiaj z Polski nie sprzedamy piłkarza za więcej niż jakieś osiem milionów euro. Bo kluby zachodnie nie są w stanie wycenić zawodnika, dopóki on gra w polskiej lidze. I słusznie. Muszą czekać na weryfikację w mocniejszej lidze, żeby wydać więcej pieniędzy. Więc ja się już cieszę z tego co zapłaciła nam Genoa i że się zgodziła na określony procent od transferu do następnego klubu. Taka jest pozycja ekstraklasy. Ja w Lille pytałem: może dalibyście nam jakichś piłkarzy, którzy się nie mieszczą w kadrze? To śmiali mi się w twarz. To samo było w Nancy. A kasę proponowałem dobrą. Prezesi to jeszcze może podjęliby rozmowy, ale menedżerowie tych piłkarzy absolutnie się nie godzili, żeby oni szli do Polski, bo to jest degradacja karty zawodnika. Oni już potem nie wystrzelą takiego piłkarza w górę. No sorry, tak jest. Dlatego my teraz mamy strategię ściągania najlepszych młodych z naszego rynku, gdy mają 16, 17 lat. Tylko ostatnio to i wymagania takich piłkarzy, ich menedżerów i rodziców, mocno poszły w górę. Tak jest od roku, dwóch. Nawet nie będę mówił jak wysoko te oczekiwania poszybowały, żeby nie psuć rynku. I wiem, że najlepszych z nich nie zatrzymam, gdy wejdą w określony wiek. Ale chciałbym, żeby chociaż było to skojarzenie: Cracovia jako trampolina do milionów.

Gdyby nie ta chęć sprzedawania najlepszych od razu za granicę, a nie oddawania ich na wypromowanie do Legii czy Lecha, to Cracovia byłaby takim idealnym klubem z wizji Dariusza Mioduskiego: znamy swoje miejsce w szyku, wiemy że ligę wygra Legia czy Lech, a my tu sobie rozsądnie pogospodarzymy, żadnego rzucania wyzwań ponad stan.

- Taksówkarze w Warszawie to jest największa grupa zawodowa kibiców Legii. Gdy wsiadam w taksówkę, to od razu jestem rozpoznawany. Jak mi w czwartek kierowca nadawał na Legię… Tak to się jeszcze nie zdarzyło. Za całokształt: nie ma na co patrzeć na boisku, nie ma zawodnika, dla którego by się chodziło na mecze jak na Vadisa. Kupił karnet, za kwotę w krakowskich warunkach klubowych abstrakcyjną, i zostało mu tylko narzekanie. Mnie się wydaje, że Legia i Lech będą miały problemy i powoli kibice Cracovii zaczynają rozumieć, że nasza nadpłynność finansowa może zdecydować o tym, że Cracovia pójdzie w górę. Kto ma kasę, ten wygrywa. Ale my tej kasy nie rzucimy ot, tak: dostańmy się do Ligi Mistrzów, to odzyskamy. Zobaczymy jak to będzie. Absolutnie się nie godzę ze stwierdzeniem, że my walkę o mistrzostwo zostawiamy innym. Proszę zwrócić uwagę: my mamy nadpłynność, ale Comarch ciągle dokłada do klubu tyle, ile dokładał. I to w długim okresie musi zadziałać. Zresztą Dariusz Mioduski też mnie zapraszał ostatnio, ale ja za rzadko jestem w Polsce.

A z którym szefem klubu w ekstraklasie pan nadaje na tych samych falach?

- Ja nie utrzymuję relacji.

I potem, gdy oni są przeciw wprowadzeniu przepisu o obowiązkowym wystawianiu młodzieżowca w ekstraklasie, to pan jest za.

- Jestem za, bo to jest dobry przepis. Prezesi do mnie dzwonili, przekonać mnie, żebyśmy byli w tej sprawie przeciw PZPN. Ale ja mam inne zdanie.

Nie przekonują  pana argumenty, że wprowadzenie obowiązku gry jednego młodzieżowca wymusi zatrudnienie na cały sezon od razu kilku, że menedżerowie wywindują stawki, itd?

- Zacznijmy to robić, to się przekonamy. Poznamy wtedy rzeczywistą wartość niektórych klubów, czy one są zdolne unieść takie wyzwanie. Zresztą, o czym my dyskutujemy. Niech np. Jagiellonia zbuduje wreszcie boiska, bo oni nie mają nawet dobrego treningowego.

A polskie szkolenie leży raczej z winy klubów, czy PZPN?

- Raczej PZPN. Bo niby programy szkoleniowe są, ale nie widzę profesjonalnych trenerów do pracy z młodzieżą. Mogę młodzieży zbudować świetne boiska, mogę ściągnąć najlepszych młodych piłkarzy, ale kto ich będzie trenować w tych młodzieżowych i juniorskich grupach? Trener powinien być lepszy niż ci zawodnicy, a my mamy taką sytuację, że jest większa szansa że piłkarze w takich grupach będą lepsi od trenera. To szkolenie trenerów w Polsce musi być bardziej rozbudowane. Polskie kluby nie są bogate i PZPN powinien tę naukę subsydiować i rozbudować. Teraz będziemy mieć system szkolenia wspierany finansowo przez rząd, dofinansowanie szkółek. Ale to nie powinno iść na rozkurz po wsiach tylko do polskich trenerów, na wykształcenie kadry. Ja uważam, że to trenerzy, a nie akademie, powinni zdobywać odznaki, i za ten pęd do samokształcenia być nagradzani.

Nie mogłyby ich nagradzać kluby, płacąc za pracę z młodzieżą tyle, żeby młodzi trenerzy rozważali to jako ścieżkę kariery?

- Ale przecież od tego, że ja dam trenerowi młodzieży podwyżkę, nie przybędzie mu nagle umiejętności. Jeśli te się podniosą, to będą też podwyżki.

A jednak- od tego zaczęliśmy ten wątek - po zagraniczną myśl szkoleniową też pan w Cracovii nie sięgał. 

- Nie sięgałem, bo poznałem z bliska te zagraniczne kluby i cudów tam nie widziałem. Może kiedyś to rozważę. Ale teraz pracuję z Michałem Probierzem i nie sądzę żebym łatwo znalazł lepszego trenera od niego.

Trochę pan czekał na tego trenera.

- To była szorstka miłość. Michał Probierz miał już kiedyś do mnie przyjść, ale poszedł do Wisły.

A pan takich rzeczy nie wybacza?

- Na pewno nie tak szybko. W Wiśle się Michał Probierz spalił, a potem był lobbing znajomych, żeby mu wybaczyć i żebyśmy jednak zaczęli działać razem. A ja muszę mieć zaufanie, bo w moim modelu klubu obowiązuje w drużynie jedynowładztwo trenera. Ja się nie wtrącam. Przy transferach też do mnie docierają już te finalne decyzje.

O ewentualnych niedawnych propozycjach Cracovii dla piłkarzy Wisły, Vullneta Bashy czy Jesusa Imaza, pan wiedział?

- Niekoniecznie. Ja w to nie byłem zaangażowany. Michał Probierz mi przysyła Excela z wieloma nazwiskami i komentarzami na temat celów transferowych, ale ja z czytaniem tego czekam, aż grupa się zawęzi do kilku nazwisk. Przecież ja Michała Probierza nie zrobiłem wiceprezesem dla jaj. On ma realną, dużą władzę. A ja nie buduję relacji z piłkarzami, bo to zawsze daje im jakieś pole do rozgrywania pewnych spraw poza trenerem. Oczywiście rozmawiam z kapitanem Januszem Golem, gdy do mnie zadzwoni, zapyta jakie będą premie i kiedy. Ale nie wiążę się z piłkarzami emocjonalnie. Dlatego nawet Krzysztofa Piątka dobrze nie poznałem, a Bartosz Kapustka powiedział, że częściej rozmawiał z właścicielem Leicester niż ze mną. No tak jest, ale ja się sparzyłem, gdy mi kiedyś piłkarze Cracovii sprzedali mecz (z Zagłębiem Lubin w 2006 – red.). Wtedy miałem z zawodnikami bliskie relacje, wydawało mi się, że to dla nich coś znaczy. Ale było inaczej. No to ja dziękuję bardzo. Dziś jest model taki: ja mam im zapewnić warunki do pracy, pieniądze, a nad ich pracą czuwa w całości trener. Naszym celem jest granie w europejskich pucharach, bo Comarch robi biznes w stu krajach na świecie.

Trener Michał Probierz powiedział kiedyś, że europejskie puchary to dla polskich klubów pocałunek śmierci.

- Dlatego rozmawialiśmy już o tym, że w przypadku zajęcia miejsca pucharowego trzeba będzie zmieć model zarządzania drużyną. Musi być w kadrze nie 14-15 dobrych piłkarzy, ale ponad 20. A piętnastką dobrych piłkarzy zarządza się zupełnie inaczej niż 20, bo każdy piłkarz chce grać i nigdy nie zrozumie, że jest gorszy. A żaden klub w Polsce nie ma 20 równorzędnych zawodników. To co się dziwić, że my nic nie dajemy rady ugrać w pucharach.

I pan deklaruje, że chce to zmienić i teraz Cracovia będzie mierzyć wyżej?

- Ale to chyba widać po działaniach, prawda? Pozyskanie Janusza Gola i Airama Cabrery to był naprawdę duży wydatek.

Jeden z polskich trenerów, z klubu z czołówki, powiedział niedawno w prywatnej rozmowie: marzy mi się, żeby mój klub było stać na skupienie najlepszych Polaków w lidze. Jestem pewien, że awansowalibyśmy do Ligi Mistrzów. A że nas nie stać, to biorę obcokrajowców. Pana nie kusiło, żeby spróbować?

- Ale jak ja miałbym kupić Sebastiana Szymańskiego? Uważam go za świetnego piłkarza, ale on przecież może być przy transferze z polskiej ligi droższy niż Piątek.

Ale jak pan mówi, Cracovia jest dziś finansowo bardzo stabilna, a u innych dużo się dzieje.

- Przez lata słuchałem od kibiców Cracovii, że u nas jest, za przeproszeniem, chu..wo ale stabilnie. I ja to znosiłem, bo wiedziałem że drogi na skróty nie ma. Wie pan, po mnie dużo rzeczy spływa. A ostatnio kibice się skapnęli, że Filipiak czeka, czeka i może wszystkich przeczeka. My tę wartość Cracovii budujemy jak chłop na roli: dzień po dniu i bez cudów. Ale ja jestem pewien że to da efekt. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.