Ekstraklasa. Lech Poznań liczy na nieoszlifowany diament. Żamaletdinow wśród największych talentów

Kilka lat temu Timur Żamaletdinow obok Ousmane Dembele i Dawida Kownackiego znalazł się na liście największych talentów światowego futbolu. Dziś Rosjanin z Lecha Poznań chce nadgonić stracony czas. Na razie jednak odbił się od kolejnego muru - Christiana Gytkjaera.
Zobacz wideo

Na zaprezentowanej w 2014 roku przez brytyjski dziennik „The Guardian” liście czterdziestu największych talentów światowej piłki nożnej, można znaleźć kilka znajomych nazwisk. Jest nasz Dawid Kownacki, Ousmane Dembele, za którego FC Barcelona zapłaciła 105 mln euro, czy Ruben Neves, który gra w reprezentacji Portugalii. W gronie najbardziej utalentowanych piłkarzy z rocznika 1997 znalazł się również Timur Żamaletdinow. Kiedyś widziano w nim przyszłość CSKA Moskwa i reprezentacji Rosji. Zamiast do Sbornej, trafił do Lecha Poznań.

W pogoni za Gołowinem

Było ich trzech. Timur Żamaletdinow, Aleksandr Gołowin i Fiodor Czałow. Wszyscy przyszli na świat wiosną, choć każdy z nich w innym roku: w 1996 urodził się Gołowin, rok później Timur, a w 1998 – Czałow. Jako nastolatki zostali okrzyknięci przyszłością CSKA. Ten niegdyś wojskowy klub wyjątkowo sprawnie poradził sobie w erze kapitalizmu. Budżetem przegrywa dziś tylko ze wspieranym przez Gazprom Zenitem Petersburg. I choć CSKA stać na wielkie transfery, to w klubie nie zapomina się o wychowankach. – Kiedyś imponował mi Vagner Love, który był gwiazdą naszej ligi. Zawsze miał dziewiątkę. W tamtym okresie w Moskwie grał także Polak Dawid Janczyk, ale nie kojarzę go zbyt dobrze. W oczy rzucał się natomiast talent Gołowina, którego spotkałem w akademii  – mówi Sport.pl Żamaletdinow z którym spotkaliśmy się na stadionie przy Bułgarskiej. Chociaż rozmawialiśmy po rosyjsku, przez pół godziny sprawiał wrażenie przestraszonego. – Jest zamknięty, trudno do niego trafić – słyszymy od innych lechitów. Tak samo było w kuźni talentów armijnego klubu, gdzie na zajęciach nie tyle widać, co częściej słychać było pewnych siebie Gołowina czy Czałowa.

Być może to dostrzegł Leonid Słucki, były selekcjoner Sbornej, który wolał docenić kolegów Żamaletdinowa. I to mimo, iż napastnik Lecha nigdy nie od nich odstawał. Wręcz przeciwnie – do 2016 roku był nie tylko gwiazdą juniorskich drużyn CSKA, ale też często ich kapitanem. Słucki wolał jednak innych. – Z Gołowinem grałem przez rok, bo później trafił do pierwszej drużyny. To był dobry piłkarz, umiał opanować środek pola. U nas mówi się o takich: „gra głową”. Mogę powiedzieć, że się przyjaźniliśmy, ale dziś kontaktu już mamy – wyjaśnia.

Niebezpieczne wywiady

Kilka tygodni temu Żamaletdinow w rozmowie z  „Przeglądem Sportowym” o byłym trenerze mówił w dość ostrych słowach: „Słucki na każdym kroku pokazywał, że nie ceni mnie jako piłkarza i nie lubi jako człowieka”. Zasugerował także, że Fiodor Czałow szansę w pierwszej drużynie dostał dzięki znajomości Słuckiego z jego byłym trenerem. Oskarżenia dotarły aż do Moskwy i rozpętały małą burzę. Od tego czasu zawodnik o szkoleniowcu, który aktualnie prowadzi holenderskie Vitesse Arnhem, mówi dyplomatycznie. – Przepaść między piłkarzem wyróżniającym się wśród juniorów, a seniorów, jest olbrzymia. Moja forma nie była stabilna, zdarzały mi się słabsze chwile. Myślę, że gotowy do rywalizacji w pierwszej drużynie byłem dopiero pod koniec 2016 roku. Dlatego szansę dostałem nieco później, niż koledzy – twierdzi.

Dziadek, który uratował karierę

21-latek na starcie miał jednak łatwiej, niż wspomniany Gołowin. Gracz Monaco pochodzi z Kałtan, miasta leżącego w azjatyckiej części kraju. Gdy przeniósł się do stolicy, swoje życie musiał zostawić cztery tysiące kilometrów dalej. Żamaletdinow urodził się w Moskwie, choć jego rodzice, którzy z trybun widzieli mecz z Arką Gdynia, to Dagestańczycy. Tą niewielką republikę położoną przy granicy z Azerbejdżanem i Gruzją opuścili w poszukiwaniu pracy.

Znaleźli ją w podmoskiewskim Mytiszczi, gdzie jeszcze niedawno z Timurem i jego bratem wspólnie zajmowali przestronne mieszkanie. Miasteczko znane jest z produkcji wagonów, które trafiły m.in. do metra warszawskiego. Sportem numer jeden jest tam jednak nie futbol, a hokej i Atłant, który gra w superlidze. Mimo to Żamaletdinow od zawsze miał tylko jedną miłość: piłkę. Pewnie byłoby to uczucie nieodwzajemnione, gdyby nie dziadek, który obiecał, że codziennie zawiezie wnuka na trening do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów akademii.

Zemsta po moskiewsku

Efekty przyszły nadzwyczajnie szybko. Na twarzy Rosjanina pojawia się uśmiech, gdy wspominamy jego mecz z Benficą Lizbona w Lidze Mistrzów. Na Żamaletdinowa postawił wtedy Wiktor Gonczarenko, twórca sukcesów białoruskiego BATE Borysów. W napastniku, którego ignorował Słucki, dostrzegł to „coś”, a ten szybko odwdzięczył się golem w meczu z Amkarem Perm, a później trafieniem w spotkaniu Champions League. To była 71 min. Przy stanie 1:1 w polu karnym na bramkę Bruno Vareli uderzył obrońca Wiktor Wasin, któremu rok później kontuzja zabrała udział w mistrzostwach świata. Portugalczyk obronił strzał, ale przy dobitce rozpędzonego Żamaletdinowa był bezradny. Jeśli był moment, gdy wychowanek Lokomotiwu Moskwa (bo w tym klubie zaczynał Żamaletdinow) był bliski dużej kariery, to właśnie wtedy. – W młodzieżowej Lidze Mistrzów prezentowaliśmy się znakomicie. Monaco ograliśmy 5:0 i 4:1, a ja strzeliłem im trzy bramki. Wcześniej rozbiliśmy Manchester United 4:0, trafiłem dwukrotnie. W trzech sezonach Youth League zdobyłem trzynaście goli. A gdy udało nam się dojść do ćwierćfinału, wyeliminowała nas z niego Benfica. Pół roku później zemściłem się za to w Lizbonie – wspomina. Po pamiętnym meczu w podstawowym składzie rozegrał jeszcze trzy spotkania: z Rostowem, Dynamo Moskwa i Ufą. Do siatki już jednak nie trafił. W sezonie 2017/2018 w CSKA zagrał łącznie 20 razy i strzelił tylko dwie bramki. Za mało, aby pójść drogą Gołowina, który latem 2018 roku trafił do AS Monaco za 30 mln euro.

W Rosji tylko Legia

O propozycji z Poznania piłkarz dowiedział się od Gonczarenki na styczniowym zgrupowaniu CSKA w Hiszpanii. Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że na początku nie miał pojęcia jakim klubem jest Lech. – W Rosji znamy Legię w której pracował Stanisław Czerczesow, wiem też, że Legia wystąpiła w Lidze Mistrzów. Ale na szczęście jest Internet, który szybko wyjaśnił mi, że Lech to także poważna marka. I ma ambicję, aby grać w Champions League. Może tak się zdarzy, że kolejnego gola w tych rozgrywkach strzelę dla Lecha? Gonczarenko powiedział mi, żebym jechał i spróbował swoich sił, bo w CSKA nie będę grał regularnie – tłumaczy. Przyznaje, że być może zabrakło mu wsparcia bardziej doświadczonych piłkarzy, którzy – jego zdaniem – niezbyt wiele uwagi poświęcali młodszym zawodnikom. – Atmosfera w CSKA była dobra, ale nikt się młodymi nie interesował. Nie było wspólnych wyjść, kolacji. Może tylko obcokrajowcy trzymali się razem, ale to też nie była wielka rodzina – wyjaśnia.

– W Poznaniu próbuję się zaaklimatyzować, ale to nie takie proste. Zima jest znacznie lżejsza, niż u nas, inny jest system rozgrywek. Zauważyłem, że Ekstraklasa jest bardzo wyrównana. Różnice między zespołami są minimalne, a to daje duże pole do popisu – mówi i dodaje: „Na co dzień korzystam z pomocy Wołodii Kostewycza i Maćka Makuszewskiego, który grał w Tereku. Z Adamem Nawałką też zamieniłem kilka słów, bo rosyjskiego uczył się w szkole”.

Strachliwi Kolumbowie

Żamaletdinow to jeden z nielicznych rosyjskich Kolumbów, którzy swoich sił próbują poza granicami kraju. W Ekstraklasie, poza nim, zimą pojawił się również doświadczony bramkarz Sosłan Dżanajew, który zagra w Miedzi Legnica, a wschodni tercet uzupełnia Władysław Sirotow z Zagłębia Lubin. Innych Rosjan na Starym Kontynencie jest tak niewielu, że można policzyć ich na palcach dwóch rąk. Poza wspomnianym Gołowinem z AS Monaco, to m.in.: Wiaczesław Karawajew z Vitesse (gra tam u Słuckiego), Denis Czeryszew z Valencii, czy rosyjski Niemiec Roman Neustadter, który jest piłkarzem Fenerbahce. – Zimą miałem dwie możliwości pozostania w Rosji: z Anży Machaczkały i Jeniseju Krasnojarsk. Ale zamiast walki o utrzymanie, wolę bić się o mistrzostwo. Pół roku temu miałem też propozycję z silnej drużyny z Czech, ale wtedy nie byłem gotowy do wyjazdu. Musiałem dojrzeć – tłumaczy.

Gdy pytamy go dlaczego Rosjanie tak rzadko decydują się na opuszczanie Priemjer Ligi, z zapałem tłumaczy: „Czują się tam bezpiecznie: są gwiazdami, znają język, ludzie ich kochają. Za granicą zawsze istnieje ryzyko, że ktoś może ich nie polubić, treningi mogą być za ciężkie, albo poziom zbyt wysoki. Więc nasi najlepsi zawodnicy nie podejmują ryzyka. Uważają, że jeżeli nie dadzą sobie rady w Anglii czy Hiszpanii, to w Rosji nikt nie będzie o nich pamiętał i nie będą mogli wrócić na poziom na którym już byli. Po prostu się boją. Inną kwestią są pieniądze. Mało kto w Europie płaci tyle, ile płaci się w Priemjer Lidze – wyjaśnia Sport.pl i od razu zaznacza, że on na kopiejki na razie nie zwraca uwagi, bo „to jeszcze nie ten czas”.

Na kopiejki nie patrzyło także CSKA, które najpierw zgodziło się wypożyczyć piłkarza za darmo, a następnie do umowy wpisało niską klauzulę odstępnego w wysokości 600 tys. euro.Aby klub z niej skorzystał, Rosjanin musi zacząć strzelać bramki w Ekstraklasie. Najpierw jednak musi wygrać rywalizację z gwiazdą Lecha – Duńczykiem Christianem Gytkjaerem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.