Lech Poznań stawia na minimalizm, a Arka Gdynia bije głową w mur

Po linii najmniejszego oporu, do bólu pragmatycznie, bez narzucania tempa. Kolejorz wygrał 1:0 po bramce Gytkjaera i nawet nie próbował podwyższyć prowadzenia. Cała koncentracja została skierowana na defensywę oraz zawężanie pola gry przeciwnikowi.
Zobacz wideo

(Nie)świadome oddanie inicjatywy

Lech nawet nie zachowuje pozorów, że myśli o stylu. Liczy się tu i teraz, czyli zbieranie punktów jak najmniejszym nakładem energii. Z jednej strony jest to zachowanie jak najbardziej racjonalne, bo poznaniacy potrzebują zarówno zwycięstw, żeby piąć się w górę tabeli, jak i czasu na wyrobienie pewności siebie, mechanizmów powrotu i asekuracji. Z drugiej jednak, wcale nie ma gwarancji, że to, co w tym momencie pokazują, za kilka tygodni przerodzi się w kawał solidnego i konsekwentnego futbolu.

W tym momencie trudno tak naprawdę mówić o uporządkowanej strategii. Inicjatywa w tym meczu niemalże w całości leżała po stronie arkowców. Kolejorz przez większą jego część skupiał się na przesuwaniu linii tak, aby ograniczyć rywalowi dostęp do własnego pola karnego i ewentualnie ruszyć z kontratakiem. Tak naprawdę nie zależało mu na zaskoczeniu gości jakąś szybką akcją – priorytetem były odpowiednie odległości „na tyłach”. Dlatego, kiedy w samej końcówce meczu pojawiła się szansa na dynamiczny atak, piłka została wycofana do linii obrony.

Warto jednak cofnąć się do pierwszego kwadransa spotkania, kiedy poznaniacy całkiem nieźle potrafili wyważyć oddawanie inicjatywy z „falowo” pojawiającym się wysokim pressingiem i szybkim rozegraniem w środku pola. Ten fragment starcia można potraktować jako argument „za” tym, że Lech z założenia faktycznie miał świadomie oddać inicjatywę.

Lech - ArkaLech - Arka Sport.pl

Rogne, wprowadzając piłkę z linii obrony wywołuje jednocześnie dwa zdarzenia. Jevtić pokazuje się do gry i pociąga za sobą Vejinovicia, co otwiera przestrzeń dla Gytkjaera w środku pola. Duńczyk w odpowiednim momencie odrywa się od swojej nominalnej pozycji, schodzi niżej, umożliwiając kontynuowanie akcji. Jednak kluczową rolę odgrywa tutaj Jevtić. Zanim zagrał na flankę do Makuszewskiego, zwiódł swojego przeciwnika. Nowy nabytek arkowców był przekonany, że to Szwajcar będzie adresatem podania od Rogne, a nie Gytkjaer, dlatego nie zdążył zareagować (zwrotność jest jednym z większych mankamentów Holendra) i przerwać dobrze zapowiadającego się ataku Kolejorza. Ostatecznie Steinbors złapał piłkę, którą Makuszewski wstrzelił w pole karne.

Lech wycofał się mniej więcej po tym zdarzeniu i oddał pole gry. „Wrócił” dopiero w 39. minucie i zrobił to na tyle skutecznie, że wyszedł na prowadzenie po bardzo dobrym rozegraniu w bocznym sektorze na linii Jóźwiak-Gumny.

Lech - ArkaLech - Arka Sport.pl

Co ciekawe, ten sam duet całkiem podobnie próbował rozmontować defensywę rywala już w 6. minucie. Wówczas zawiodła decyzyjność i dynamiczny start do piłki, co pozwoliło Olczykowi i Aankourowi na odpowiednie przekazanie sobie krycia. Zmienił się natomiast zawodnik numer trzy – w akcji bramkowej był nim Gajos, w powyższej Jevtić.

Ułatwiona kontrola

Poznaniacy nie wycofali się w sposób gwałtowny. Pierwszym etapem była zmiana strategii ataku.  Rozegranie na jeden kontakt ustąpiło miejsca długim, dość niechlujnym podaniom w kierunku ofensywy. Drugi nastąpił, kiedy gospodarze ustawili się na własnej połowie (ewentualnie Jevtić i Gytkjaer w kole środkowym) i całkowicie darowali sobie wysoki pressing. Tylko wtedy, gdy Lech odbudowywał swoje ustawienie, pozwalał sobie na próbę odcięcia przeciwnika od podań na jego połowie. Przesunięcie Kolejorza sprawiło, że arkowcy automatycznie zyskali więcej miejsca przed swoją linią obrony.

Lech - ArkaLech - Arka Sport.pl

Podopieczni trenera Smółki korzystali z ofiarowanej im przestrzeni mniej więcej do okolic 25.-30. metra przed bramką Buricia. Starali się organizować atak od tyłu krótkimi podaniami. Jednocześnie można było zaobserwować zarys podziału ról. Zarówno Deja, jak i Vejinović mieli poruszać się najbliżej defensywy, ale to ten drugi wprowadzał do gry spokój, dobrze zastawiał się z piłką i tak naprawdę gospodarze mieli spory problem, żeby wygarnąć mu ją spod nóg. Nie bazował na szybkości, a dobrym ustawieniu – w odpowiednim momencie wychodził do odbioru, wytrzymywał presję. Janota raczej odpowiadał za kolejne podania, bliżej ofensywy.

Problem pojawiał się po przekroczeniu 25. metra. Tam robiło się najbardziej gęsto, bo Lech większość energii poświęcał na zagęszczanie właśnie tego sektora. W ten sposób wystarczyło przesunąć się o krok lub dwa, żeby podwoić czy nawet potroić krycie.

Tylko że kłopoty Arki nie do końca brały się z konsekwentnej gry przeciwnika. Przede wszystkim sama sobie utrudniała zadanie, ponieważ większość akcji była przeprowadzana w jednym tempie. Chociaż zawodnicy pokazywali się do gry, to piłkę otrzymywali zdecydowanie za późno – dopiero w momencie, gdy na przecięciu podania znalazł się rywal. W efekcie, poza jedną sytuacją w pierwszej połowie, kiedy Janota i Aankour weszli sobie w drogę, goście nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Buricia.

Pozwolenie na minimalizm

Mimo że obowiązki piłkarzy ze środka pola gdynian zostały do pewnego stopnia rozdzielone, to drużyna jako kolektyw zupełnie nie wykorzystywała potencjału, który w ten sektor wniósł Vejinović. Holender w pierwszej połowie (w drugiej popełnił kilka błędów w przyjęciu; zagrał parę niedokładnych podań, ogółem 63 udane – 94%) był uosobieniem spokoju, którego bardzo potrzebowała Arka.

Lech - ArkaLech - Arka Sport.pl

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób kontroluje sytuację na boisku. Na powyższej grafice widać moment wprowadzenia piłki do gry przez Rogne. Pomocnik nie reaguje, cierpliwie czeka do ostatniej chwili, jednocześnie śledząc to, co dzieje się za jego plecami (Jóźwiak uciekający spod krycia Aankoura). Startuje dopiero gdy ma pewność, że zdoła przeciąć podanie, nie jest jedynie „straszakiem” na przeciwnika.

Lech - ArkaLech - Arka Sport.pl

Vejinović bardzo dobrze radził sobie w grze pod presją. Nie wybijał piłki na oślep, uparcie nie wycofywał do linii obrony, tylko starał się znaleźć bardziej korzystne rozwiązanie – nawet kosztem zwolnienia tempa. Inna sprawa, że okoliczności często zmuszały go do oddania piłki defensorom. Powyższa grafika pokazuje coś jeszcze innego. Holenderski pomocnik zyskiwał cenne sekundy, ściągał na siebie uwagę rywala, podczas gdy jego koledzy nie do końca byli w stanie to wykorzystać. Poza Janotą, który dość regularnie pokazywał się do podania, nie było ruchu (poza tym spóźnionym) z przodu.

To wszystko sprawiało, że podopieczni trenera Nawałki mogli sobie pozwolić na ustawianie tak, żeby przesuwać przeciwnika wedle uznania i bez przesadnego wysiłku. Problemy pojawiały się w bocznych sektorach boiska – często Zarandia mógł „złapać” obronę poznaniaków ustawioną dość wąsko.  Niemniej jednak nie było żadnych przeciwskazań, żeby Kolejorz zagrał właśnie w ten sposób – nawet jeżeli nie do końca wiadomo, czy oddanie inicjatywy było świadome, czy nie, to rywal dał na to wszystko pełne przyzwolenie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.