Antoni Piechniczek: Zachowania Ricardo Sa Pinto świadczą o słabości prezesa i zarządu Legii

- Zachowania Ricardo Sa Pinto świadczą o słabości prezesa i zarządu klubu. Kierownictwo Legii Warszawa to toleruje. A skoro toleruje, to ponosi współodpowiedzialność - mówi w rozmowie ze Sport.pl Antoni Piechniczek, były selekcjoner reprezentacji Polski.
Zobacz wideo

Z Antonim Piechniczkiem spotkaliśmy się w Wiśle, gdzie mieszka od wielu lat. Z trenerem trzeciej drużyny świata z 1982 roku rozmawialiśmy m.in. o Ricardo Sa Pinto, Adamie Nawałce, poziomie polskiej Ekstraklasy, trenerskiej przyszłości Roberta Lewandowskiego i fantastycznej formie Krzysztofa Piątka.  

Dominik Senkowski: W ostatnich tygodniach było wiele dyskusji na temat trenera Legii Warszawa, Ricardo Sa Pinto. Portugalczyk słynie z twardej ręki. Mimo to, bronią go wyniki. Czy rezultaty mogą usprawiedliwić wszelkie zachowania trenera?

Antoni Piechniczek: Dziwię się kierownictwu klubu, że akceptuje takie zachowania szkoleniowca. Popełniają błędy, jakie popełniano w przypadku poprzednich trenerów, także selekcjonerów naszej kadry. Obcokrajowiec nie może robić wszystkiego, co chce. Gdybym prowadził politykę klubową Legii, to zapytałbym trenera, czy daje gwarancję, że z tymi pięcioma portugalskimi piłkarzami awansuje do Ligi Mistrzów. Ze szkoleniowcem trzeba umieć rozmawiać. Szanować jego metody, ufać mu. On może być twardy i konsekwentny, ale nie może obrażać ludzi, nie rozmawiać z nimi.

Zachowania Sa Pinto nie są zaskoczeniem, bo dotychczas z prawie każdego klubu odchodził skłócony ze wszystkimi.

- Jego zachowania świadczą o słabości prezesa i zarządu. Kierownictwo Legii to absolutnie toleruje. A skoro toleruje, to ponosi współodpowiedzialność.

Legia jest krytykowana za to, że staje się za bardzo "portugalska". Co pan o tym sądzi?

- W naszej lidze od lat pracują trenerzy z zagranicy. Wcześniej byli to jednak bardzo wartościowi szkoleniowcy, np. Jaroslav Vejvoda w Legii Warszawa w latach 60. czy Michal Vican w Ruchu Chorzów w latach 70. Natomiast dzisiaj jest to często dzieło przypadku. Trener ma paszport portugalski lub hiszpański - bierzemy go.

Czyli pana zdaniem do Ekstraklasy trafiają z zagranicy głównie trenerzy z przypadku?

- Jak najbardziej. Przychodzą, bo menedżer takiego szkoleniowca go polecił, opowiedział, że prowadził jakiś zespół. A, że go prowadził przez trzy miesiące, a potem mu podziękowano, to już inna sprawa. Daleki jestem od tego, by zamykać Ekstraklasę na trenerów z innych krajów. Wręcz przeciwnie, popatrzmy chociażby na ligę angielską, w ocenie wielu najlepszą na świecie. Ilu pracuje tam zagranicznych opiekunów? Argentyńczyk, Hiszpan, Norweg. Każdy z nich wnosi coś specyficznego do Premier League. Nie ulega wątpliwości, że dużo możemy się uczyć od Hiszpanów, Portugalczyków czy Niemców. Jednak ci, którzy do nas przychodzą, muszą być dobrzy. Muszą mieć za sobą realne osiągnięcia, doświadczenie i chęć szybkiego nauczenia się naszego języka. Nawet jak - będą kaleczyli język polski, to pokażą tym gestem drużynie, że utożsamiają się z Polską na dłużej i chcą u nas coś osiągnąć. Zatem trenerzy zagraniczni w Ekstraklasie jak najbardziej tak, ale na odpowiednim poziomie, przygotowani i z motywacją do ciężkiej pracy.

W Lechu Poznań pracuje od jesieni Adam Nawałka. Zaskoczenie?

- Dla mnie nie. To bardzo dobre miejsce dla niego. Lech to klub z wielkimi tradycjami, bogaty. W dodatku spełnia wszystkie szkoleniowe nowinki, jakie Adam próbuje wprowadzać.

Przed mistrzostwami świata spekulowano, że Nawałka może trafić po mundialu do Serie A, a skończył w Ekstraklasie.

- Gdyby nasza kadra zajęła na mundialu np. trzecie miejsce, to mógłby w tych Włoszech pracować. Tak jest zawsze. Jak mistrzami świata są Francuzi, to ich piłkarze i trenerzy mają wzięcie na rynku. Wcześniej tak było z Hiszpanami, Niemcami i innymi. Generalnie w najlepszych ligach pracować mogą głównie ci, którzy zaistnieli na tamtejszym rynku. Jeśli chodzi o naszych obecnych piłkarzy, to wymieniłbym Roberta Lewandowskiego i Łukasz Piszczka. Ten drugi, jeśli będzie miał uprawnienia trenerskie, rozpocznie pracę z młodzieżą i osiągnie z nią dobre wyniki, to wyobrażam sobie, że mógłby pracować jako trener w Borussii Dortmund. Wyszedł z tego klubu. Zna go, zna tamtejszą atmosferę. Kasperczak zaistniał na rynku francuskojęzycznym jako szkoleniowiec, bo wcześniej grał we Francji.

Skoro aktualnie w najlepszych ligach zagranicznych mamy tak wielu piłkarzy, to rośnie szansa, że w przyszłości część z nich będzie tam pracować na ławce trenerskiej?

- Rośnie szansa pod warunkiem, że ci piłkarze, o tym, że chcą zostać szkoleniowcami, pomyślą już teraz. Powinni jeszcze w trakcie kariery zawodniczej zdobyć uprawnienia trenerskie. Nie odkładać tego na potem, tylko już o tym myśleć. Powinni się do tego przygotowywać. Robert Lewandowski pracował z Pepem Guardiolą, z Carlo Ancelottm i z Jurgenem Kloppem. Obecnie trenuje go Niko Kovac. Miał doskonałą okazję, by czerpać wiedzę z ich pracy. Z każdym z nich mógł w przeszłości porozmawiać, wymienić się uwagami. Na tej podstawie uważam, że Lewandowski mógłby być świetnym trenerem. Niewykluczone jednak, że akurat on, który zarobił już olbrzymie pieniądze, nie będzie chciał pracować jako szkoleniowiec. Może mieć dość piłki nożnej. Może pomyśleć, że życie jest tak atrakcyjne, że nie musi koniecznie zarabiać jako trener. Co weekend mieć mecz, zgrupowanie.

W 2013 roku w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział pan, że "nigdy nie dogonimy Bundesligi". Podtrzymuje pan to zdanie?

- Bundesliga na miejsce, w którym jest obecnie, pracowała latami. Pytanie brzmi, jak ściągnąć u nas na mecz ligowy 70 tysięcy ludzi? Bayern czy Schalke notują właśnie taką frekwencję. W Niemczech modernizowano stadiony, ustabilizowano składy, potrafiono zatrzymać najlepszych piłkarzy oraz ściągnąć gwiazdy. Wielki wpływ na zainteresowanie ligą miały też sukcesy reprezentacji Niemiec. Kibice chcą zobaczyć na własne oczy mistrzów świata. Każdy kraj ma także swoją specyfikę, tradycję i kulturę gry. My niekoniecznie musimy Bundesligę naśladować. Nie jest też tak, że nie możemy jej nigdy dogonić, ale na pewno zajęłoby nam to kilkadziesiąt lat. 

Nasza Ekstraklasa jest pana zdaniem coraz słabsza, czy coraz mocniejsza?

- Trudno jednoznacznie to ocenić. Postawiłbym jednak tej lidze jeden podstawowy zarzut: żaden z klubów nie może pochwalić się tym, że ma stabilność składu. Na kogo przyjdzie wybór, to zawsze jest sprzedawany. Nie ma znaczenia, czy należy do mocniejszego zespołu, czy do słabszego. Nikt w naszej Ekstraklasie nie buduje drużyny z jakąś perspektywą, możliwością rozwoju. By móc powalczyć w europejskich pucharach, trzeba mieć stabilność szkoleniowca i składu.

Ale to wynika wyłącznie z tego, że nasze kluby nie stać na zatrzymanie najlepszych? Czy też są inne przyczyny?

- Brakuje konsekwencji i szerszej wizji. Oczywiście są takie kluby w Ekstraklasie, które potrzebują pieniędzy i sprzedają kogo się da. Ale są też takie, które mają ustabilizowany budżet i mogłyby sobie pozwolić na utrzymanie składu. Jeśli ktoś zdobywa tytuł mistrza Polski, a potem latem sprzedaje 2-3 najlepszych piłkarzy i bez nich startuje w eliminacjach do Ligi Mistrzów, to nie ma siły, by udało mu się awansować.

Nie tylko na boisku, ale głównie poza nim o swoją przyszłość walczy Wisła Kraków. Uratuje się?

- Wisła miała olbrzymiego mecenasa w postaci pana Cupiała. Zostawił w klubie sporo pieniędzy. Robił wszystko, by Wisła stała jak najwyżej. Nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów i może to przyczyniło się do jego rezygnacji. Stwierdził, że Wisła to beczka bez dna i wycofał się. Jak to ktoś kiedyś ładnie powiedział, nasze kluby, nawet gdyby miały budżet Nowego Jorku, to i tak by go przejadły. Nikt w Ekstraklasie nie potrafi sobie narzucić dyscypliny finansowej w zakresie naboru piłkarzy i płacenia im pensji.

A czy kibice mają w Polsce za duży wpływ na kluby piłkarskie? W ostatnich miesiącach wyszły na jaw powiązania Wisły z jej kibolami.

- Nie wiem czy za duży, ale w Anglii problem ten był jeszcze większy, a potrafiono sobie z tym poradzić. To zadanie dla ekipy rządzącej w naszym kraju. Kluby same nie dadzą sobie rady. Prezes Wisły Kraków ma 33 lata - on ma uzdrowić Kraków z chuliganów? To naiwność. Bez większego zaangażowania ze strony Państwa nie ma szans na poprawę.

W Polsce każdy młody piłkarz chce być teraz jak Krzysztof Piątek. Pół roku temu w Cracovii, dziś w Milanie. To większy talent niż Lewandowski?

- Możemy być dumni nie tylko z Piątka, ale ogólnie z tego, że na przestrzeni kilku lat doczekaliśmy się trzech wybitnych napastników: Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Przypadek tych trzech piłkarzy motywuje tych, którzy prowadzą u nas akademie, że warto zainwestować czas i pieniądze w młode talenty. Dobrze się stało, że wyrósł taki Piątek, bo to pracującym z młodzieżą daje dodatkowy impuls do działania. Nadzieję, że ich praca może przynieść podobne efekty.

Czy Piątek w takiej formie powinien grać w pierwszym składzie reprezentacji Polski podczas eliminacji do mistrzostw Europy?

- Gdybym był na miejscu selekcjonera Jerzego Brzęczka, to już bym się zastanawiał, jak to rozwiązać. Co najmniej dwóch napastników postawiłbym na boisku. Na ten moment na szpicy wybrałbym Piątka, a za nim Lewandowskiego. A jeśli bym nie miał przekonania do Piątka, to Milika jako wysuniętego, a za nim Lewandowski. Nasz kapitan może grać dalej od bramki, bo potrafi rozegrać, ma dużo asyst.

21 marca gramy z Austrią w pierwszym meczu eliminacyjnym do Euro 2020. W naszej grupie są też Izrael, Słowenia, Macedonia i Łotwa. Łatwa grupa?

- Każde eliminacje są trudne. Spotkanie w Wiedniu będzie pierwsze i przez to bardzo ważne, bo może nam zbudować atmosferę. Jeśli zaś przegramy, to będzie nerwówka.

Jerzy Brzęczek jako selekcjoner nie wygrał jeszcze meczu. Czy jest to problem przed startem eliminacji?

- Objęcie drużyny po takiej imprezie, jak nieudane mistrzostwa świata, jest rzeczą bardzo trudną. Wszyscy oczekiwali szybkiej poprawy, a on musiał już od początku grać trudne mecze z Włochami i Portugalią. Zespół jest w przebudowie. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i wierzyć, że w eliminacjach do Euro zobaczymy lepszą grę reprezentacji Polski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.