Nowy zawodnik Wisły Płock Alen Stevanović od urodzenia walczy z przeciwnościami losu

- Co najbardziej zapamiętałem z pobytu w Turynie? Błędy. Chciałem to wszystko rzucić, źle się odżywiałem, piłem, byłem niedojrzały - wspomina z goryczą w rozmowie z "Corriere dello Sport". Jego życie zmieniło się dopiero po ślubie, kiedy razem z Dunją stworzyli prawdziwą rodzinę. 28-letni Serb związał się z Wisłą Płock 1,5-roczną umową.
Zobacz wideo

Video pochodzi z serwisu VOD

Bunt wobec wszystkiego

Świat nie przyjął ciepło Alena. Kiedy miał trzy miesiące, matka oddała go pod opiekę krewnych. Osiem lat później poszedł wywołać zdjęcia i wrócił ze złamaną ręką. Nie do domu, a do szpitala – potrącił go samochód Czerwonego Krzyża. W liceum wytrzymał zaledwie dwadzieścia dni. Uznał, że to nie dla niego.

Nie był to zwyczajny młodzieńczy bunt. W jego życiu brakowało osoby, która wskaże mu właściwą ścieżkę. Musiał na nią trochę poczekać. – Nikt nie powiedział mi „stop” w odpowiednim momencie – wraca do trudnych chwil w rozmowie z serbskim portalem „Novosti” – Urodziłem się w Zurychu, ale po dwóch czy trzech miesiącach przeprowadziłem się do babci i wujka. Mieszkali wtedy w Becmen, na przedmieściach Belgradu.

Matka Alena została z jego dziadkiem w Szwajcarii, musiała skupić się na pracy. – Teraz ma dwójkę dzieci i nowego męża. Widuję ich dość często, zwykle podczas wakacji – snuje dalej swoją historię, chociaż wie, że nie zawsze tak do tego podchodził. Kiedyś ich kontakt był znacznie gorszy. Spotykał się z nią raz do roku, czasem dwa. Zdecydował się jednak przyjąć nazwisko dziadka, bo własnego ojca nigdy nie poznał. – Wiem tylko, że nazywa się Golos i jest bośniackim muzułmaninem. Kilka lat temu próbowałem się z nim skontaktować na facebooku, ale ostatecznie nie doszło do spotkania – tłumaczy w rozmowie z serbskim „Alo!”.

Piłkarz szukał kontaktu z ojcem, bo chociaż krewni obdarzyli go miłością i ciepłem, to nie byli w stanie zastąpić prawdziwych rodziców. – Czułem się samotny. Wychodziłem przed dom, grałem w piłkę i tylko wtedy mogłem powiedzieć, że jestem szczęśliwy – opowiada w obszernym wywiadzie dla portalu „Hello Magazin”. Alen mówi z pełnym przekonaniem, że gdyby nie futbol, skończyłby źle. Sprawdził to na własnej skórze. – Miałem osiem lat, kiedy zacząłem trenować w drużynie Radnicki Obrenovac i zostałem tam do 15. roku życia. Oczywiście zawsze marzyłem o grze dla Partizana albo Crveny, ale nie chciałem skończyć jako trybik w maszynie do robienia pieniędzy – wyjaśnia decyzję w rozmowie z Gianlucą Oddenino z włoskiego portalu „La stampa”.  Również około 15. roku życia jego świat się załamał. Zresztą nie po raz pierwszy.

Alen rzucił szkołę i wypisał się z klubu. – Kilka lat wcześniej wujek podrzucał mnie na lekcje, bo pracował w okolicy. Później musiałem dojeżdżać autobusem. Wszędzie było daleko. Dojazd do ośrodka treningowego zajmował jakieś 45 minut autobusem, do szkoły wcale nie było bliżej – kontynuuje w wywiadzie dla „Novosti”. Był tym wszystkim zmęczony. Nie wiedział, która decyzja jest właściwa, nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Zdecydował się działać na własną rękę. Przez dwa lata jeździł na testy: – Byłem w Grecji i we Włoszech. Nawet wylądowałem w Turynie w styczniu 2008 roku – opowiada włoskiemu dziennikarzowi. Początkowo plan był taki, że Alen przeniesie się do Zurychu, ale żeby się tam dostać, musiał przejechać przez Włochy. – Tata Filipa Djurcicia bardzo mi wtedy pomógł z wizą itd. Jednym z naszych przystanków był Mediolan. Powiedzieli mi, żebym przyłączył się do treningu i poszło mi zaskakująco dobrze – zmienia ton wypowiedzi w wywiadzie dla „Alo!” – Niczym w filmie zaproponowali mi kontrakt i wkroczyłem do wymarzonego świata.

Witaj w wielkim świecie

Z perspektywy czasu okazało się, że to marzenie wymaga od niego znacznie więcej niż uporczywe dojazdy do szkoły średniej. Alen potrzebował kilku lat i odpowiedniej osoby, żeby w końcu to zrozumieć. W Primaverze Interu zaczął radzić sobie lepiej dopiero wtedy, kiedy trener Fulvio Pea rozpoczął pracę w klubie. – Przez pierwsze sześć miesięcy grałem bardzo mało, czułem się zniechęcony. Pea popychał mnie do przodu, pomógł się rozwinąć – podkreśla w rozmowie z „Tribal Football”.

Nowy szkoleniowiec nie miał na niego aż tak wielkiego wpływu. Czas na refleksje przyszedł dopiero po nie do końca udanej przygodzie w Toronto. – Byłem święcie przekonany, że zawsze mam rację i popełniłem sporo błędów zarówno na boisku, jak i poza nim – rozpoczyna spowiedź na portalu „La stampa” (2011 r.) – A wystarczyło, żebym „po prostu” grał, a nie tyle o wszystkim myślał. Serb nie słuchał kolegów z drużyny, którzy służyli radą. Nie dogadywał się także z trenerami, bo jak samo podkreśla, „jest trochę szalony”.

Podobnie jak w dzieciństwie, Alen czuł się samotny. Tylko tym razem faktycznie nie miał się do kogo zwrócić. – Miałem depresję. Mieszkałem sam na przedmieściach Turynu i rzadko kiedy wychodziłem na boisku – rozkłada problem na czynniki pierwsze. – Co najbardziej zapamiętałem z pobytu w Turynie? – pyta go dziennikarz „Corriere dello Sport” – Błędy. Chciałem to wszystko rzucić, źle się odżywiałem, piłem, byłem niedojrzały – wspomina z goryczą.

Od nienawiści do fascynacji

Serb nie zdążył podjąć stosownych kroków, żeby coś zmienić, ponieważ klub zdecydował się wypożyczyć go na kilka miesięcy do Kanady. Duncan Fletcher w listopadzie 2011 r. umieścił go na liście największych rozczarowań Toronto. – Miałem co do niego spore oczekiwania. Może nawet nie tyle, co do niego, a przyszłości całej drużyny. Przychodził zawodnik niewątpliwie utalentowany, wystarczająco dobrze wyszkolony technicznie, żeby podpisać kontrakt z Interem prowadzonym przez Jose Mourinho (…). Tak naprawdę mógł rozerwać tę ligę – zaczyna dziennikarz. Zaznacza, że nie zdołał się przebić do pierwszego składu ani w Mediolanie, ani w Turynie, ale sam angaż do tych zespołów musiał coś oznaczać. – Pamiętam jego jedyny dobry mecz w San Jose, krótko po tym, jak podpisał z nami umowę. Pomyślałem wówczas, że za każdym razem kiedy jest przy piłce, zanosi się na groźną akcję. Oczywiście moje oczekiwania wzrosły – kontynuuje Fletcher i opowiada, że Stevanović grał trochę na lewym skrzydle, trochę jako ofensywny pomocnik, a jak lista kontuzjowanych zawodników była zbyt długa, to nawet jako napastnik. Reporter dopiero w tym momencie wytacza ciężką artylerię.

- Na każdej pozycji był tak samo, uniwersalnie słaby. Pokazywał umiejętności, nieźle dryblował, wyglądał na utalentowanego, ale cały czas ignorował kolegów z drużyny. W efekcie gubił się we własnym dryblingu i tracił piłkę – zwraca uwagę kibic Toronto. Jego zdaniem Alenowi albo nie zależało, albo nie ufał pozostałym graczom, albo po prostu chciał się pokazać. – Może ciągle mijał obrońców rywala, bo był na tyle zdeterminowany, żeby wyjechać stąd ze wspaniałą kompilacją swoich umiejętności na DVD –  pisze pół żartem, pół serio. Nie jest to tylko jego opinia. W kilkunastu wypowiedziach ujęte jest dokładnie to samo, tylko w nieco inny sposób: – Jego styl gry mówił, że jest lepszy od wszystkich i że w tym momencie, gdyby tylko chciał, mógłby strzelić piętnaście goli –  czytamy w artykule.

Ku wielkiemu zaskoczeniu kibiców Toronto niedługo po powrocie do Włoch, Alen Stevanović trafił na listę życzeń Manchesteru United i Liverpoolu. – Serb rozkwitnął u trenera Giampiero Ventury i jego 4-4-2. Z jednej strony pojawiały się porównania do Ronaldo, z drugiej szef skautingu sir Alexa Fergusona sam pofatygował się do Turynu, żeby na własne oczy zobaczyć wówczas 21-latka – pisze Chris Beattie na portalu „Tribal Football”. Mniej więcej w tym samym czasie Sinisa Mihajlović, selekcjoner reprezentacji Serbii, przyjechał do swojego rodaka w odwiedziny: – Chciałem się spotkać z Alenem, porozmawiać, lepiej go poznać. Jestem przekonany, że w futbolu chodzi o człowieka, a nie tylko jego technikę. Jeśli Stevanović dalej będzie sobie tak radził, to dostanie powołanie na najbliższe mecze eliminacyjne do Mistrzostw Świata – czytamy na włoskiej stronie „Repubblica”. Piłkarz zadebiutował w przegranym 0:3 starciu z Belgią (przyp. red. październik 2012 r.).

Prawdziwa rodzina

Chociaż przemiana Alena rozpoczęła się krótko po powrocie z Kanady, to ugruntowała ją dopiero Dunja, jego żona. Gdyby nie ona, prawdopodobnie w tym momencie piłkarską karierę dawno miałby za sobą. – Kupiła mnie ciepłem i spokojem, dlatego po trzech miesiącach od jej przeprowadzki do Włoch, oświadczyłem się. Pamiętam, że mijałem jubilera w Turynie i coś we mnie pękło. Zdałem sobie sprawę, że chcę, żeby była matką moich dzieci – opowiada w obszernym wywiadzie dla „Hello Magazin”.

Oboje zmienili swoje życie. Alen złagodniał, Dunja postawiła go na pierwszym miejscu. – Dopiero skończyłam studia ekonomiczne, chciałam zacząć pracę, a jeszcze do tego bałam się reakcji rodziców. Wiadomo, jak to jest z piłkarzami – dodaje jego żona. Okazało się jednak, że ten strach był całkowicie nieuzasadniony, ponieważ zaakceptowali go jak własnego syna. Jeszcze w tym samym roku (przyp. red. 2013 rok) urodziła im się córka, Neva. – Decyzja nie była do końca przemyślana. W ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co to znaczy mieć dziecko. Kiedy byłam w ciąży, musieliśmy się przeprowadzić z Turynu do Palermo – kontynuuje.

Narodziny dziecka sprawiły jednak, że zawodnik zaczął inaczej patrzeć na życie. Było jeszcze trudniej, ale pojawiło się coś nowego. Rodzina. – Córka była strasznie nieznośna przez pierwszy rok. Miała mnóstwo energii, nie chciała spać i cały czas płakała. Pamiętam, że musiałem z nią chodzić po schodach w górę i w dół, żeby w ogóle się uspokoiła. Spałem dwie godziny, a potem ruszałem na trening – gracz do tej pory nie może uwierzyć, jak sobie z tym poradził.

Przebłyski z przeszłości

W Palermo jego rola na boisku nieco uległa zmianie. – Zdecydowanie się rozwinął. W Turynie grał po obu stronach, ale w okolicach środka ataku, natomiast u nas, Giuseppe Iachini przesunął go bliżej prawej strony w formacji 3-5-2. Dzięki temu zyskał szerszy zakres działania – w kwietniu 2014 r. komentował Giorgio Perinetti, wówczas dyrektor pionu technicznego Palermo, w rozmowie z „World Soccer Scouting”. Tymczasem w Bari ustawienie „na papierze” umożliwiało mu częstsze oddawanie strzałów: - Grałem już praktycznie na każdej pozycji w ataku. Robię to, czego się ode mnie oczekuje i bez większych problemów potrafię się dostosować (przyp. red. w tym przypadku do 4-3-3) – mówił Alen włoskiemu portalowi „Bari Today”.

Okazało się jednak, że porywcza natura nadal potrafi wziąć nad nim górę. W meczu z Catanią (wygrana 3:2), serbski gracz asystował przy pierwszym trafieniu, ale szkoleniowiec nie był zadowolony z jego postawy. – Masz słuchać, co do ciebie mówię! – wrzasnął Devis Mangia po tym, jak Serb podbiegł do ławki rezerwowych i wykrzykiwał, że to on posłał taką świetną piłkę. Według włoskiego portalu „Media Gol” najprawdopodobniej nie był to pierwszy taki przypadek niesubordynacji, jeśli chodzi o zalecenia taktyczne. – Zły na Stevanovicia? Nie, to nie tak. Zganiłem go, żeby mu trochę ostudzić głowę. Za wszelką cenę chciałem go w swojej drużynie, chociaż jestem świadomy, że ma bardzo silny charakter. Zresztą tak samo, jak ja. Wpadam w złość, bo wiem, że ma duży potencjał do uwolnienia  – wyjaśnił Mangia w wywiadzie dla „SkySport”.

Sam zawodnik również dostrzega znaczącą zmianę w swoim życiu. – W poprzednich latach płaciłem wysoką cenę za moje złe podejście, przez charakter nie mogłem się rozwinąć. Takie błędy mogą zdarzyć się każdemu chłopakowi w wieku 20 lat – tłumaczy w rozmowie z „Bari nel pallone”. I chociaż praktycznie na każdym etapie życia, począwszy od dnia narodzin, zmagał się z jakimiś przeciwnościami losu, to ostatecznie zdołał sobie wszystko uporządkować. Nie udałoby mu się to, gdyby nie ogromne wsparcie żony.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.