Ekstraklasa. Jakub Błaszczykowski zagrał poprawnie, ale nie zbawił Wisły Kraków

Dał Wiśle Kraków pieniądze, rozgłos na cały świat, motywację i nadzieję, że uda się przetrwać. W piątek został zaprezentowany jako jej piłkarz, a w poniedziałek po raz pierwszy wyszedł na boisko. Od razu w roli kapitana. Jakub Błaszczykowski nie zbawił Wisły, która zasłużenie przegrała z Górnikiem Zabrze 0:2. 
Zobacz wideo

Na pewno w Ekstraklasie pojawił się piłkarz jakiego jeszcze nigdy tu nie było. Ponad stukrotny reprezentant Polski, jej wieloletni kapitan, uczestnik finałów mistrzostw Europy i mundialu, finalista Ligi Mistrzów, dwukrotny mistrz Niemiec, była gwiazda Bundesligi z ponad dwustoma występami w tych rozgrywkach. Jednak liczne kontuzje i miesiące spędzone poza boiskiem kazały się zastanawiać, ile zostało z piłkarza, który to wszystko osiągnął.

Błaszczykowski od początku sezonu 2017/2018 wystąpił w zaledwie 15 meczach w Wolfsburgu. Po raz ostatni w dwóch meczach z rzędu po dziewięćdziesiąt minut zagrał w kwietniu 2017 roku. 

Jakub Błaszczykowski wrócił do słabszej ligi niż ta, którą opuszczał

Kiedy wyjeżdżał z Ekstraklasy, Polacy odnajdywali starych znajomych na Naszej Klasie, pisali na gadu-gadu, w radiu słuchali przebojów zespołu „Feel”. A bardziej piłkarsko – w ekstraklasie występowały Dyskobolia i Odra Wodzisław, Lewandowski grał w III lidze w Zniczu Pruszków, Leo Benhakker kazał nam wychodzić z drewnianych chatek, a swój atak opierał na Euzebiuszu Smolarku, piłkarzu roku. Zamiast Stadionu Narodowego był największy targ w Europie. Od tego czasu minęło 12 lat. Poszliśmy do przodu infrastrukturalnie, technologicznie i pod wieloma innymi względami, ale nie piłkarsko. W 2007 roku Ekstraklasa była 23. ligą w rankingu UEFA. Dziś jest dwa miejsca niżej. 

I właśnie na tej podstawie można było podejrzewać, że Błaszczykowski mimo problemów ze zdrowiem poradzi sobie w Ekstraklasie. Niedostatki, które obnaża gra w reprezentacji czy – tym bardziej – w Bundeslidze, tutaj da się ukryć. Biega się mniej, wolniej. Dużo można zdziałać doświadczeniem. I Błaszczykowski przeciwko Górnikowi Zabrze chciał to wszystko potwierdzić. Chętnie brał grę na siebie, wchodził w pojedynki indywidualne, próbował zrobić coś ekstra – z różnym skutkiem. 

Jakub Błaszczykowski zagrał poprawnie, ale to nie wystarczyło

Długo był niewidoczny. Zaczął na prawej pomocy i właściwie nie dotykał piłki, bo przewagę miał Górnik, a gdy Wisła już atakowała, to lewą stroną boiska. Potwierdzeniem dominacji był gol Mateusza Matrasa. Po nim skrzydłowi zamienili się stronami i Błaszczykowski miał większy wpływ na grę zespołu. Rozpoczynał akcje, nieźle wychodził spod pressingu rywala, dokładnie podawał do kolegów. Do momentu, gdy wybierał proste rozwiązania, wszystko wyglądało dobrze. Jego skuteczność spadała, gdy wchodził w pojedynki z bocznymi obrońcami Górnika. Przyniosły więcej strat niż pożytku. 

Błaszczykowski miał okazję do zdobycia bramki, po akcji którą rozpoczął, ale będąc w polu karnym Górnika nie trafił w piłkę. Wcześniej, gdy świetnie uciekł obrońcom i miał szasnę znaleźć się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, nie otrzymał piłki. W końcówce pierwszej połowy właściwie wszystkie akcje Wisły przechodziły przez jego nogi – zazwyczaj z korzyścią dla zespołu. Kilka z nich zakończyło się jego centrami. Fajerwerków jednak zabrakło. Największym problemem Błaszczykowskiego, zgodnie z przewidywaniami, jest przygotowanie fizyczne. Pod koniec meczu był już znacznie mniej widoczny. Zaczął popełniać błędy, ale mimo to grał o niebo lepiej niż Sławomir Peszko, ustawiony po drugiej stronie boiska. Przede wszystkim był bardziej aktywny, przydatny również w defensywie.

Kuba na pewno pomoże Wiśle, ale będzie potrzebował wsparcia pozostałych piłkarzy, którego przeciwko Górnikowi Zabrze wielokrotnie brakowało. Goście przegrali w pełni zasłużenie, a wynik mógł być wyższy, gdyby skuteczniejszy był Igor Angulo. Chociaż Wisła nie strzeliła w tym meczu gola, to większym problemem dla Macieja Stolarczyka będzie uporządkowanie defensywy, której zdarzało się popełniać kuriozalne błędy. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.