Zdenek Ondrasek: Grudzień był dla mnie najtrudniejszym miesiącem w karierze. Pod koniec roku poczułem, co znaczy być zmęczonym psychicznie. Takie zmęczenie jest dużo gorsze niż fizyczne. Podczas treningów miałem kłopoty, żeby skoncentrować się tylko na futbolu. W głowie pojawiały się myśli: rachunki, święta, negocjacje. W trakcie meczu nie było czasu na myślenie, ale na treningach nie zawsze udawało się zachować czystą głowę. Koledzy też tak mieli. Zwracaliśmy uwagę na to, żeby głowy były podniesione, bo łatwo jest poznać, gdy ktoś mentalnie jest gdzieś indziej. Choć muszę przyznać, że na ostatnich zajęciach sam odleciałem.
Komunikacja. O sytuacji wiedzieliśmy tyle, ile przeczytaliśmy w gazetach. Później zaczęły się obietnice. Można było zagrać w otwarte karty, a zamiast tego byliśmy karmieni historiami o rozmowach, spotkaniach. To bolało. Nie zostaliśmy potraktowani jak poważni partnerzy.
Jestem o tym przekonany. Patrzyłem na jego zachowanie i myślałem: chcę być w drużynie tego faceta. Chcę za niego walczyć! Chyba wszyscy myśleliśmy podobnie. Zwróć uwagę, że w sezonie nikt nie złożył wezwania do zapłaty, nikt nie odszedł. Kiedy zaczęły się obietnice, że kasa będzie za miesiąc czy dwa, trener tłumaczył nam, że są dwa wyjścia. Albo możemy przez ten czas płakać i codziennie sprawdzać konto, albo możemy pracować. Pracowaliśmy.
W ostatnich dniach listopada. Mieliśmy dość obiecanek. Nie wszyscy wytrzymali ciśnienie. Nie dziwię im się. Wezwania do zapłaty mieliśmy złożyć kilka dni przed meczem z Wisłą Płock, ale doszło do spotkania z biznesmenami, którzy mieli przejąć klub. Znam szefów Dasty i wiem, że to kibice z krwi i kości. Ale nawet oni wycofali się z tego w ostatniej chwili.
Tak.
W lipcu. Później przyszedł jeszcze jeden przelew. Klub zalega mi w tej chwili sześć wypłat.
Chyba tylko jeden. Pierwszy.
Tak.
Tak, zdarzyło się. Może dałbym radę bez tej pożyczki, ale wolałem nie ryzykować.
Nie, moja rodzina nie mogłaby mi pomóc. Ale oni i tak zrobili dla mojej kariery tak wiele, że nawet nie mógłbym ich o to prosić. Pożyczyłem od kolegów, którzy są ze mną od zawsze. W międzyczasie postanowiłem też sprzedać auto. Lubię je, ale uznałem, że nie stać mnie na nie i nie ma się co wygłupiać. Z Darią nie polecieliśmy też na wakacje, bo szkoda było nam na to pieniędzy. Najgorzej było przed świętami, które były fajne, ale atmosfera była specyficzna…
Myślę, że tak.
Nie wiem. Na razie chcę dać Wiśle trochę czasu. Ale nie mogę odpuścić tej kasy. Do tej pory czekałem, liczyłem, że jakoś się wszystko ułoży. Mówią, że ci z dobrym sercem muszą mieć twardy tyłek. To prawda, przekonałem się o tym. Całe szczęście, że mam nowy klub, więc mogę dać Wiśle kilka tygodni. Ale bez przesady, przecież nie mogę wszystkiego odpuścić.
I to dużym. Byłem pewny, że ktoś na mnie zwróci uwagę, ale nawet nie pomyślałem o MLS. Amerykanie byli konkretni: jeśli jesteś zainteresowany to podpisz kontrakt, jeśli nie, to nam powiedz i szukamy dalej. Krótka piłka. Nie będzie łatwo opuścić Kraków, ale nie mogłem dłużej czekać. Wiem, że nie polecę już do Czech na kawkę, ale Teksas naprawdę mnie kręci.
Mój agent mówił mi, że ludzie z klubu pracowali nad transferem od września. Zaraz po tym, jak podpisałem umowę, klubowa strona puściła informację, że nowym trenerem został Luchi Gonzalez. Trochę mnie to zdziwiło, ale szybko zostałem uspokojony. Okazało się, że trener dwa razy był w Polsce i mnie oglądał. Spotkałem się z nim po meczu z Jagiellonią Białystok.
No właśnie nie.
Do ligi australijskiej, bo Wellington Phoenix jest z Nowej Zelandii. Właściwie to byłem z nimi dogadany, zarabiałbym jeszcze więcej, niż w Dallas, ale nie przekonała mnie ani marka ligi, ani pogoda, jaka panuję w Nowej Zelandii. Bo tam zawsze jest tak samo. Nie ma lata i zimy. Spotkałem się nawet z trenerem Phoenix, ale w końcu odpuściłem. Obserwowali mnie skauci z Japonii, był sygnał z Holandii. Dzwoniła Wisła Płock i Arka Gdynia. Odmówiłem.
15 albo 17 stycznia. W środę rozpocząłem przygotowania z Wisłą. Ostatnie dni spędziłem w Krakowie, trenuję z moim kolegą. Ma komorę, w której panują warunki jak na poziomie 3500 metrów n.p.m. Po takich zajęciach wszystko mnie boli, ale do Dallas chcę polecieć w formie.
Na pewno nie. W Krakowie nie brakowało mi niczego. Grałem w super klubie, mieszkałem w pięknym mieście. Do domu miałem blisko, spotkałem moją Darię, która jest z tych okolic. W klubie też poznałem grupę wyjątkowych ludzi. Daria zapytała, czy kiedyś spotkam jeszcze taką paczkę, jaką miałem w Wiśle. Szczerze odpowiedziałem: nie, nigdy. Trudno uwierzyć w to, jaką mieliśmy tam atmosferę. Było biednie, ale trener Stolarczyk stworzył wielką rodzinę.
Oczywiście. Powiem więcej: po zakończeniu kariery prawdopodobnie wrócę do Krakowa.
Tak. Może nawet zagram jeszcze tu jakiś mecz jako dziadek? Kraków znam lepiej niż Pragę. Bardzo mi się podoba. Na pewno będę chodził na mecze Wisły. Mam tylko nadzieję, że klub w końcu zostanie oczyszczony. Nie może być budowany na kłamstwach, nieprawdzie. Nikt nie lubi kłamców. Lepsza brzydka prawda, niż piękne kłamstwo. Łatwo nie będzie, bo brakuje pieniędzy, ale wierzę, że drużyna się uratuje. W Polsce są ludzie, którzy chcą jej pomóc. Wisła musi tylko położyć wszystkie karty na stół i powiedzieć szczerze, jak jest.