Co dalej z Wisłą Kraków? Nie brakuje w futbolu przykładów, że czasem lepiej mądrze upaść niż za wszelką cenę stać

Wisła Kraków walczy, by nie zaczynać w przyszłym sezonie od II albo i IV ligi. Ale przykłady Widzewa Łódź, ŁKS-u i Pogoni Szczecin pokazują, że taki upadek jest do przeżycia. Czasem jest lepszy niż stagnacja.
Zobacz wideo

Wisła ma zawieszoną licencję, wielomilionowe długi i, jeśli nic się szybko nie zmieni, to skończy się albo upadkiem bolesnym, do II ligi (po trzech walkowerach, jeśli licencja nie zostanie odwieszona), albo bardzo bolesnym. Czyli po wycofaniu z rozgrywek klub zagra najwyżej w IV lidze. Tam, gdzie już zaczynały nowe życie wielkie polskie i europejskie kluby. I przekonywały się, że można się odrodzić po takiej hańbie.

Widzew Łódź: w pięć lat od porównywania się z Realem do upadku

W czerwcu 2007 roku biznesmen Sylwester Cacek stał się większościowym akcjonariuszem Widzew Łódź SA. Przedsiębiorca z Piaseczna obiecywał odrodzenie się Widzewa, a tymczasem za jego rządów dług klubu urósł do 20 mln złotych. W Łodzi zaczęto wtedy zatrudniać piłkarzy z zagranicy, którzy nic nie wnosili do zespołu, a zarabiali niemało. Symbolem tamtych czasów był rumuński obrońca Bogdan Straton, który w Widzewie zarabiał ponad 50 tysięcy złotych miesięcznie, a nie zagrał nawet jednego meczu.

Jednym z odpowiedzialnych za fatalną kondycję finansową klubu był wówczas Mateusz Cacek, syn właściciela. To on sprowadzał przepłaconych zawodników do Łodzi, pracując na stanowisku wiceprezesa i dyrektora sportowego Widzewa. Jednocześnie sprzedawał kibicom łódzkiej drużyny bajki o tym, jak wielkim klubem niebawem stanie się Widzew. - Nie mamy się czego wstydzić. Real Madryt to przede wszystkim bardzo wysoki poziom sportowy i głównie tym oraz skalą organizacji się różnimy. Jeśli chodzi o działalność samego klubu wielkich różnic nie ma, oczywiście zachowując proporcje. Real robi to samo, tylko na większą skalę – zapewniał Mateusz Cacek w 2010 roku po wizycie na stadionie Santiago Bernabeu.

W maju 2015 roku Sylwester Cacek zrezygnował z funkcji prezesa Widzewa i opuścił klub. Z powodu problemów finansowych spółka Widzew Łódź SA upadła. Na jej miejsce powołano nowy podmiot – Stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź, który w sezonie 2015/2016 wystartował w rozgrywkach IV ligi. Dwa lata temu stowarzyszenie to przekształciło się w spółkę Widzew Łódź Spółka Akcyjna. Drużyna zbudowana na nowo zaczęła piąć się w górę. Obecnie występuje już w II lidze. Po 20 kolejkach Widzew jest na drugim miejscu w tabeli i ma spore szanse na awans do I ligi, bo prawo to uzyskają na koniec sezonu trzy najlepsze zespoły. Tempo odbudowy klubu jest imponujące, podobnie jak frekwencja na stadionie przy al. Piłsudskiego.

Widzew podczas rundy jesiennej sezonu 2018/2019 miał najlepszą frekwencję w polskiej piłce. Średnio 16 872 widzów. Drugie miejsce w tej klasyfikacji zajęła Legia Warszawa z 15 955 widzami, a trzecie Lechia Gdańsk z 14 509 widzami. To niezwykła statystyka, jeśli weźmiemy pod uwagę różnicę dwóch klas rozgrywkowych między Legią i Lechią a Widzewem.

Jeszcze lepiej łódzki klub prezentował się jesienią pod względem procentowego zapełnienia trybun. Stadion był bowiem zapełniany średnio w 93 procentach. Dla porównania stadion przy Łazienkowskiej jedynie w 52 procentach, a stadion w Gdańsku w 35 procentach.

- Upadek klubu za Sylwestra Cacka paradoksalnie wzmocnił całe środowisko Widzewa Łódź. Kibice naprawdę mieli dość tego wszystkiego, co działo się wówczas, gdy w Widzewie rządził Cacek. Tym bardziej, że on wielokrotnie w zły sposób wypowiadał się o fanach i o byłych zawodnikach drużyny. Nie uznawał, że ktoś prócz niego może mieć rację. Atmosfera wokół klubu była fatalna – mówi w rozmowie ze Sport.pl Arkadiusz Stolarek z Widzew TV. I przypomina, że ludzie mieli do tego stopnia dość wszystkiego, co związane było z Cackiem, że po bankructwie Widzewa i jego odejściu kibice zaczęli bojkotować jego sieć restauracji. A od klubu się nie odwrócili.

Ich mobilizacja pomogła odbudować drużynę. - Początkowo nie wiadomo było nawet, gdzie Widzew będzie rozgrywał swoje mecze. Kibice z miejscowości dookoła Łodzi proponowali, żeby klub grał u nich, jeśli zajdzie taka potrzeba. Stadion, na którym Widzew zaczął od nowa, był w kiepskim stanie. Ostatecznie udało się go przygotować do rozgrywek czwartoligowych, ale odbyło się to w dużych bólach. Fani pomagali przy przygotowywaniu trybun, żeby 2000 miejsc było gotowych do rozgrywania tamtego sezonu w IV lidze – wspomina Stolarek.

Nasz rozmówca przyznaje, że w tamtym momencie praktycznie nie istniał jakikolwiek majątek klubu. - Nie było tam ani piłek, ani znaczników, nawet trofeów, które dopiero później były odzyskiwane przez działaczy. Mimo to od początku był boom na Widzew, bo chociażby na pierwszy trening drużyny przed sezonem w IV lidze przyszło około tysiąca osób. To pokazywało, że ludzie chcą na nowo identyfikować się z klubem, w którym nie ma już tych osób, które go zniszczyły. Fani to odczytali jako zupełnie nowe otwarcie. Wróciła nadzieja. Zainteresowanie meczami od samego początku było duże, a po postawieniu nowego stadionu w 2017 roku okazało się, że jest większe niż ktokolwiek by przypuszczał. Od tego czasu frekwencja na trybunach jest na każdym meczu imponująca – zauważa Stolarek.

ŁKS Łódź: przez I ligę do IV i z powrotem

Podobne do Widzewa problemy przeżywał w ostatnich latach także inny łódzki klub – ŁKS. Dwukrotny mistrz Polski ostatni raz występował w Ekstraklasie w sezonie 2011/2012. Jako beniaminek spadł wówczas z ligi. W kolejnym sezonie w I lidze zespół został rozwiązany w czasie trwania rozgrywek z powodu problemów finansowych. ŁKS od lat miał kłopoty z finansami. Kolejni właściciele, zamiast ratować budżet klubu, generowali coraz większe długi. W 2010 roku za ponad milion złotych ŁKS został kupiony przez firmę Tilia, która należała do koszykarzy Filipa Keniga i Jakuba Urbanowicza. Wychowankowie łódzkiej ekipy nie zdołali uratować klubu, który za ich czasów ostatecznie upadł.

Łódzki Klub Sportowy musiał zaczynać od IV ligi jako drużyna stowarzyszenia Akademia Piłkarska ŁKS. Zbudowany na nowo zespół zdołał w następnych latach przeskoczyć kolejne poziomy rozgrywek, a obecnie występuje już w I lidze. Po 21 kolejkach jest czwarty w tabeli na zapleczu Ekstraklasy i ma spore szanse na awans, który uzyskają dwie najlepsze ekipy. Jesienią w Pucharze Polski ŁKS postraszył Lecha Poznań, z którym przegrał tylko 0:1.

- Pamiętam, że długo nie mogłem się pogodzić z tym, że ŁKS ostatecznie upadł. Z perspektywy czasu uważam jednak, że wtedy było to jedyne słuszne rozwiązanie dla klubu. Nikt więcej nie był już w stanie pomóc. Tyle osób próbowało ratować klub, inwestować prywatne pieniądze. I pomagali, ale w końcu przy takich długach, jakie miał ŁKS, to musiało się tak skończyć. Trzeba było zburzyć wszystko i budować od nowa. Dziś na szczęście jesteśmy w takim momencie, gdy ŁKS może awansować do Ekstraklasy. Wierzę, że ten projekt dalej będzie się rozwijał - mówi Sport.pl Tomasz Kłos, były piłkarz łódzkiej drużyny.

Pogoń Szczecin: strzeż się szwedzkich biznesmenów

Pogoń to kolejna wielka piłkarska marka, która upadła w XXI wieku. Po wycofaniu się na przełomie tysiącleci Zarządu Portów Szczecin-Świnoujście z finansowania i zarządzania klubem, miasto rozpoczęło poszukiwania nowego właściciela. Tym najpierw został turecki biznesmen Sabri Bekdas, za czasów którego klub sięgnął po wicemistrzostwo kraju (2001 rok). Z czasem jednak Pogoń popadła w tarapaty – Bekdas wycofał się, gdy miasto nie chciało mu wydzierżawić terenów przy stadionie, na których Turek zamierzał realizować inwestycje. Nowym właścicielem Pogoni został szwedzki biznesmen polskiego pochodzenia Les Gondor. Za jego czasów klub pogrążył się w jeszcze większym chaosie finansowo-organizacyjnym. W efekcie w 2003 roku Pogoń spadła z Ekstraklasy, a następnie nie przyznano jej licencji na występy w II lidze. Przed koniecznością gry w B-klasie uratowało ją Stowarzyszenie Kibiców Pogoni Szczecin. Założyło klub Pogoń Szczecin Nowa, który to został zgłoszony do rozgrywek czwartoligowych.

W międzyczasie do Pogoni zgłosił się przedsiębiorca Antoni Ptak, który był wówczas właścicielem Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Ptak w 2003 roku nabył szczeciński klub, a następnie postanowił przenieść z Piotrkowa do Szczecina swoją drużynę z drugoligową licencją (Piotrcovia). Przy okazji zmienił jej nazwę na MKS Pogoń Szczecin. Szczeciński zespół od początku dobrze radził sobie w drugoligowej rzeczywistości. Dzięki temu udało mu się awansować do Ekstraklasy w sezonie 2003/2004.

W rozgrywkach ekstraklasowych 2004/2005 Pogoń zajęła dziewiąte miejsce, a rok później nastąpiła w drużynie prawdziwa rewolucja. Ptak sprzedał większość piłkarzy i zastąpił ich zawodnikami z Brazylii. - Pogoń będzie brazylijska albo żadna – przekonywał. Antoni Ptak wybudował także pod Łodzią ośrodek szkoleniowy dla Pogoni. Z tego powodu „Portowcy” musieli dojeżdżać stamtąd na każdy mecz domowy do Szczecina.

Brazylijski eksperyment ostatecznie się nie udał – drużyna na koniec sezonu 2006/2007 zajęła ostatnie miejsce w Ekstraklasie. Ptak znów postanowił sprzedać większość zawodników (odeszli wtedy m.in. Radosław Majdan, Piotr Celeban i Kamil Grosicki). W międzyczasie okazało się, że kupnem sekcji piłkarskiej z miejscem w II lidze zainteresowani są przedsiębiorcy Artur Kałużny i Grzegorz Smolny. Wobec upadku negocjacji w tej sprawie, panowie Kałużny i Smolny zdecydowali się utworzyć nową spółkę zbudowaną na bazie wspomnianej już Pogoni Szczecin Nowej, do której z kolei po wycofaniu się klubu Antoniego Ptaka z rozgrywek powróciło miejsce w IV lidze.

W lipcu 2007 roku powołano więc nowy podmiot – Pogoń Szczecin Spółka Akcyjna. Chwilę później nowy klub zyskał prawa do nazwy, barw, herbu i tradycji Pogoni oraz do sekcji piłkarskiej. W sierpniu Pogoń rozpoczęła nowy etap – wystartowała w rozgrywkach czwartoligowych. W kolejnych sezonach „Portowcy” uzyskiwali awans do wyższych lig, aż w końcu w sezonie 2012/2013 wrócili do Ekstraklasy. Do tego sukcesu przyczynili się także kibice ze Szczecina, którzy tłumnie zjawiali się na trybunach nawet wówczas, gdy drużyna biła się w niższych rozgrywkach.

- Pogoń musiała zaczynać praktycznie od zera. Podnosiła się po zawirowaniach finansowo-organizacyjnych, które od wielu lat miały miejsce w Szczecinie. Odbudowa trochę trwała, ale od momentu, gdy klub przejęli panowie Smolny i Kałużny, w Pogoni wreszcie nastała normalność. Po tych trudnych latach klub ma obecnie stabilne podstawy, funkcjonuje bardzo dobrze. Rozwijają się nie tylko pierwsza drużyna, ale i grupy młodzieżowe. Wreszcie jest tak, jak to powinno wyglądać – przyznaje w rozmowie ze Sport.pl Piotr Mandrysz, który pracował jako trener „Portowców” w latach 2008-2010.

Także za granicą wielkie piłkarskie marki potrafiły się odbudować po upadku. Parma, jeden z najbardziej zasłużonych klubów dla włoskiej piłki, zbankrutowała w 2015 roku i kolejny sezon musiała rozpocząć w amatorskiej Serie D. Do Serie A udało jej się wrócić bardzo szybko, bo już w zeszłym roku. Inna drużyna z Półwyspu Apenińskiego – Napoli – ogłosiła upadłość w 2004 roku. Klub z Neapolu z długami sięgającymi 70 mln euro kupił wówczas producent filmowy Aurelio De Laurentis, a drużyna w trzy lata odzyskała miejsce w Serie A, bijąc przy okazji frekwencyjne rekordy włoskiej piłki w niższych ligach. Fiorentina z kolei w 2002 roku została zdegradowana za  długi, by po dwóch sezonach powrócić do włoskiej ekstraklasy. Podobną historię przeżywali ostatnio także Glasgow Rangers. Najbardziej utytułowany zespół w Szkocji zbankrutował w 2012 roku z powodu gigantycznych długów (ponad 100 mln funtów). Po czterech latach klub wrócił do Scottish Premiership ze sportowymi ambicjami jak za najlepszych czasów. I z takim porządkiem w księgach finansowych, jakiego nawet w najlepszych sportowych czasach nie było.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.