Ekstraklasa. Krasić ostro o Stokowcu: Zdolny trener, ale boi się piłkarzy z charakterem. Nie okazał mi szacunku

Milos Krasić nie jest już piłkarzem Lechii Gdańsk. Po pięciu miesiącach gry w IV lidze były reprezentant Serbii rozwiązał umowę i wrócił do Belgradu. - Piotr Stokowiec nie lubi ludzi z charakterem, którzy mają swoje zdanie. Boi się ich - mówi Krasić w rozmowie ze Sport.pl.
Zobacz wideo

Sebastian Staszewski: Kiedy dowiedział się pan o tym, że w Lechii jest pan niechciany?

Milos Krasić: Podczas rozmowy po piątkowym treningu przed meczem z Sandecją Nowy Sącz, który kończył ubiegły sezon. Piotr Stokowiec podszedł i powiedział, że nie widzi mnie w zespole, bo nie dam rady. "Idź do prezesa, jest u siebie. Porozmawiajcie o rozwiązaniu umowy. Wiem, że u mnie nie będziesz pracował dobrze". Nie wiem skąd w czerwcu wiedział jak będę trenował w sierpniu czy wrześniu. Znał mnie przecież od kilku tygodni. Wcześniej widziałem, że coś się szykuje. Przestałem grać, dostawałem od niego tylko po kilka minut. Ale pomyślałem: pojedziesz na obóz, potrenujesz tak jak chce trener i wszystko się ułoży.

Na zgrupowanie w Cetniewie jednak pan nie pojechał, choć Stokowiec zabrał na nie trzydziestu jeden zawodników.

Mam o to żal. Co Stokowiec mógł o mnie wiedzieć? Na jakiej podstawie ocenił, że nie będę ciężko trenował, że nie dam rady? Gdyby dał mi dwa tygodnie i po zgrupowaniu wyciągnął takie wnioski, to nie byłoby sprawy. Ma takie prawo, jest trenerem i podejmuje decyzje. Ale musi mnie szanować. Dwa tygodnie po tej rozmowie zadzwonił do mnie Adam Mandziara i powiedział, że muszę lecieć z drużyną. Odmówiłem. Nie widziałem sensu, żeby pchać się tam na siłę. Wiem, że prezes chciał dobrze, ale skoro trener stwierdził, że mnie nie potrzebuje to znaczyło, że mnie nie potrzebuje. Nawet Mandziara nie mógł tego zmienić. Nie rozumiem tylko dlaczego Stokowiec nie okazał szacunku mi i mojej karierze. Przez dwa sezony byłem podstawowym piłkarzem, trochę w futbolu osiągnąłem. Powinien mnie potraktować inaczej.

Jak?

Po prostu dać mi szansę. Tylko tego oczekiwałem.

Jest pan kolejnym doświadczonym zawodnikiem odsuniętym od drużyny Lechii. Już w marcu Stokowiec pożegnał Marco Paixao, później skreślił pana i Jakuba Wawrzyniaka.  Teraz w rezerwach grają Grzegorz Wojtkowiak i Sławomir Peszko, którzy w Gdańsku wciąż mają ważne umowy. Dlaczego Stokowiec pozbywa się piłkarzy po trzydziestce?

Nie chodzi o wiek, ale o charakter. Stokowiec nie lubi piłkarzy z charakterem; takich którzy mogą odpowiedzieć, mają swoje zdanie. Boi się ich. Myślę, że po prostu nie ma osobowości, żeby z takimi ludźmi pracować. Woli się ich pozbyć, wysłać do rezerw, albo nie przedłużyć z nimi umowy. Tak było z Wawrzyniakiem. Do ostatniego meczu był podstawowym obrońcą Lechii i nagle się go pozbyto. Rozumiem, że każdy trener ma swoją filozofię. On zawsze jest na górze, a piłkarze na dole. Może podejmować takie wybory, jakie chce. Ale odstawienie wszystkich doświadczonych zawodników w dłuższej perspektywie może okazać się błędem.

Dlaczego? Na razie Lechia jest liderem, nad Legią ma wciąż trzy punkty przewagi.

I bardzo mnie to cieszy, bo Lechia ma w moim sercu swoje miejsce. Grałem w Moskwie, w Turynie i w Stambule, ale Gdańsk pokochałem szczególnie. Kibicuję drużynie, trzymam za nią kciuki, ale mam trochę lat i co nieco widziałem. Stokowiec to młody, utalentowany trener, który umie pracować z młodymi. Wprowadził do składu Karola Filę, Tomka Makowskiego, grać będzie Mateusz Żurkowski. Ale "Stoki" nie umie dogadać się ze starszymi zawodnikami. Nawet nie próbuje. A może przyjść moment, gdy ich doświadczenie będzie na wagę złota.

Dlaczego, mimo odsunięcia od pierwszej drużyny, nie chciał pan rozwiązać kontraktu?

Nikt mi tego nie proponował. Wręcz przeciwnie. Mandziara od razu stwierdził: "Masz ważną umowę, szanuję cię za to co zrobiłeś i możesz tu zostać do końca kontraktu. Zapłacę ci to, co masz tam zapisane, więc niczym się nie martw". Nie chodziło o kasę. Przychodząc do Lechii zrezygnowałem ze świetnych zarobków [Krasić zarabiał w Fenerbahce Stambuł 2,3 mln euro rocznie netto – przyp. aut.]. Mam za co żyć. Ale moja rodzina pokochała Gdańsk i Sopot, dzieciaki chodziły tu do szkoły, więc pomyślałem, że jeszcze trochę zostaniemy nad morzem.

To zapytam inaczej: dlaczego rozwiązał pan umowę właśnie 1 grudnia?

Mam dobry kontakt z prezesem i doszliśmy do wniosku, że pieniądze, które zarobiłbym przez kolejne kilka miesięcy, bardziej przydadzą się Lechii. Może szybciej zapłacą komuś pensję, a może kupią jakiegoś piłkarza? Stwierdziliśmy po prostu, że nie ma sensu tego przeciągać. Ale mogłem zostać, kasa mi się należała, w piłkę i tak bym grał, bo występowałem w rezerwach.

I zamiast z Legią Warszawa i Lechem Poznań rywalizował pan z Aniołem Garczegorze czy Wdą Lipusz. Nie pomyślał pan: co ja tutaj robię? Rezerwy grają przecież w IV lidze.

Jestem profesjonalistą i nigdy nie marudzę. W rezerwach spotkałem utalentowanych młodych chłopaków dla których byłem nauczycielem piłki. Widziałem, że patrzyli jak zachowuję się na boisku, poza nim. Takimi wzorami byli dla nich też Sławek Peszko, Grzesiek Wojtkowiak. Na początku młodzi chcieli robić sobie z nami zdjęcia, ale później byliśmy kolegami z szatni.

Takiej paczki w IV lidze nie miał nikt inny: Krasić, Peszko, Wojtkowiak.

Największą gwiazdą był Sławek. Przed i po każdym meczu biegły do niego tłumy kibiców. Wszyscy! Ktoś mnie poprosił o fotkę, ktoś inny Wojtkowiaka, ale do "Peszkina" ruszał cały stadion. W Internecie ludzie się z niego śmieją, a w rzeczywistości go kochają i szanują. Sam to widziałem na własne oczy. I tak było wszędzie. Podobnie było z piłkarzami i sędziami. Nie chcieli udowodnić nam, że są lepsi, nie kopali nas po kostkach. Walczyliśmy jak równy z równym, ale czuli do nas respekt. Wiedzieli, że kiedyś graliśmy w reprezentacji i doceniali to.

Co z boiskami? W Gdańsku piłkarze skarżą się ostatnio na stan murawy.

Niektóre były tak małe, że jak za mocno kopnąłem piłkę to ta przelatywała boisko i lądowała gdzieś w krzakach. Ale pamiętam boiska z mojego dzieciństwa i wiem, że na takich też się gra. Te maleńkie stadiony to była dobra nauka dla młodzieży. Mogli tam zrozumieć, że piłka to nie jest całe życie, że nie zawsze świeci światło reflektorów i wiwatują tłumy. Ale nikt z nich nie narzekał. Mieli motywację. Z taką młodzieżą Lechia może być spokojna o jutro.

Wierzył pan, że Stokowiec zmieni zdanie i przywróci pana do pierwszej drużyny?

Nie. Widzieliśmy się później raz, porozmawialiśmy przez minutę, podaliśmy sobie ręce i tyle.

Co zapamięta pan z Gdańska? Walkę o mistrzostwo Polski czy te maleńkie stadiony?

Kiedy mój menadżer powiedział mi o Lechii, nie miałem pojęcia co to jest za klub. Znałem Legię i Lecha Poznań przeciwko któremu grałem w Lidze Europy. Miałem wtedy sporo ofert, ale dałem się namówić na podróż do Polski. Pokazali mi Sopot i zostałem (śmiech). Tak naprawdę to miałem dość przepychanek z Fenerbahce: najpierw grałem wzorowo, później odstawili mnie od składu po kontuzji, a na końcu kłóciliśmy się o kasę. Chciałem więc sprawę zamknąć i pójść do klubu w którym mógłbym pograć o coś więcej, niż środek tabeli. Gdy do końca okna transferowego zostało tylko kilka dni mój menadżer zadzwonił do Mandziary z którym ma świetny kontakt. Przyjechałem do Gdańska, dogadaliśmy się i podpisałem umowę.

Drugie życie zyskał pan dzięki Piotrowi Nowakowi, który przesunął pana do środka.

 Z Thomasem von Heesenem nie miałem łatwo.Mówił mi, że nie walczę w obronie, że za mało biegam. A później przyszedł Nowak i stwierdził, że chce ze mną pracować. Dzięki niemu zagrałem w Polsce świetny sezon. Gdyby nie Nowak, dawno by mnie w Gdańsku nie było. Po pierwszych trzech miesiącach chciałem rozwiązać kontrakt, nie widziałem sensu dalszej współpracy z von Hessenem. Nowak to był całkiem inny człowiek. I świetny trener.

Dlaczego, mimo wielkich ambicji, prowadzony przez niego zespół nie zdobył tytułu?

Chyba zabrakło nam koncentracji w kluczowych momentach. Gdybyśmy wygrali z Koroną Kielce to gralibyśmy w pucharach. Gdyby Peszko w meczu z Legią nie dostał czerwonej kartki, to mogliśmy wygrać i może mielibyśmy mistrzostwo. Czegoś po prostu nam zabrakło.

To prawda, że po tym sezonie mógł pan odejść do Legii?

Tak powiedział Stanisław Czerczesow. Zapewnił mnie, że chce mnie w Legii, ale nie wie czy sam zostanie w Warszawie. Miał wtedy oferty z reprezentacji Rosji i Red Bull Salzburg. Też mogłem wrócić na wschód. Dzwonili ludzie z Rostowa i Mordowij i Sarańsk. W sierpniu miałem natomiast konkretną propozycję z MTK Budapeszt, ale nie chciałem iść na pół roku.

Wrócił pan do Serbii. Po blisko piętnastu latach znów zagra pan w tamtejszej lidze?

Nie wiem. Kiedy odchodziłem z Fenerbahce Partizan Belgrad zaoferował mi pięć razy więcej niż Lechia. Dzwonili też szefowie Crveny zvezdy. Ale wolałem pograć za granicą, nie czułem potrzeby, aby wracać do Serbii. I wciąż niezbyt ją czuję. Może niedługo zakończę karierę?

Chciał ją pan zakończyć w Lechii?

Brałem to pod uwagę. Może zostanę tu na dłużej. Chętnie pograłbym w Ekstraklasie. Mam jeszcze siłę, żeby grać przez rok albo dwa lata. Jeśli zgłosi się jakiś klub to porozmawiamy. Niedawno słyszałem plotkę, że interesowała się mną Cracovia. Cały czas jestem w treningu, nie mam nadwagi, kontuzje mnie omijają. Mam też ambicję, aby jeszcze coś udowodnić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.