Tak Wisła Kraków wpadła w problemy finansowe. Hiszpańska niegospodarność, wysokie kontrakty i kolejne pożyczki

Ostatnie dwa lata Wisły Kraków to szastanie pieniędzmi na kontrakty, utrzymywanie wianuszka trenerów, przeszacowane prognozy transferowe i złudna wiara w europejskie puchary. Skończyło się kolejnymi pożyczkami i dzisiejszą finansową zapaścią.
Zobacz wideo

Klub na skraju bankructwa. O krok od sportowej tragedii, jaką byłaby degradacja do czwartej ligi. Dla Wisły Kraków grudzień 2018 roku jest jednym z najtrudniejszych momentów w historii. Chociaż na Reymonta nie przelewało się od lat, to jednak funkcjonowanie klubu w ostatnich dwóch lata wygląda jak zakład z losem. Czerwone lampki alarmowe pulsowały, a zarząd udawał, że to nowe oświetlenie. 

Wisła Kraków wydawała coraz więcej na kontakty, choć wpływy malały

Zastanawiający jest poziom wynagrodzeń w klubie. A raczej: skala ich wzrostów w niepewnych finansowo czasach. Jeszcze w 2016 Wisła przeznaczała na pensje 53 proc. wpływów. W 2017 roku kontrakty pochłaniały już 73 proc. Takie dane przekazali sami działacze “Białej Gwiazdy” do finansowego raportu przygotowywanego corocznie przez firmę Deloitte. W ten sposób - jak opisano w dokumencie - Wisła dołączyła do “grupy klubów znacząco przekraczających optymalny poziom wskaźnika wynagrodzeń”. Ta różnica między udziałem wynagrodzeń w budżecie klubu w 2016 a 2017 mogła w przeliczeniu na złotówki stanowić nawet kilka milionów złotych. Danych za kończący się rok 2018 jeszcze nie ma, ale jak obliczył Sport.pl, miesięczny koszt utrzymania piłkarzy i sztabu może dochodzić już do miliona złotych (ok. 800 tysięcy na wynagrodzenia piłkarzy, 150 tysięcy dla sztabu). A wpływy Wisły od 2016 roku według danych zebranych przez Deloitte systematycznie maleją. Pod koniec 2017 roku były niemal o 3 miliony mniejsze niż w 2016.    

Przychody Wisły KrakówPrzychody Wisły Kraków Deloitte

Zaciąg z dwukrotnym przekroczeniem

Od 2017 roku Wisła była drużyną, w której sporo do powiedzenia mieli Hiszpanie. Od 20 lutego 2017 roku rolę dyrektora sportowego pełnił Manuel Junco, który kilka miesięcy wcześniej przyszedł do klubu jako wiceprezes ds. sportowych. Był też członkiem zarządu klubu. Chciał budować silną drużynę, sprowadzać do klubu najlepszych czy najbardziej perspektywicznych zawodników z Polski. W jednym oknie transferowym ściągnął też kilkunastu graczy z zagranicy. Nawet jeśli byli oni sprowadzeni za darmo, to za darmo w klubie nie pracowali. Spora rozbieżność między przychodzącymi a odchodzącymi sprawiła, że Wisła miała jedną z najliczniejszych kadr w ekstraklasie. 

- Junco miał ustalony budżet na prowadzenie drużyny i na transfery. Dwukrotnie go przekroczył - mówił w programie Dogrywka Marcin Baszczyński, dziwiąc się sposobowi zarządzania klubem. Trudno oczywiście całą winę zrzucić na Hiszpana, ktoś jego decyzję zatwierdzał.

Pod względem przychodów z transferów sytuacja w 2017 roku nie wyglądała źle: 11,5 mln złotych wpływów za Krzysztofa Mączyńskiego i Petara Brleka. Problem w tym, że przy prognozie na lato 2018 klub automatycznie założył, że podtrzyma taką passę. Tymczasem Carlitos, największa gwiazda klubu, wyceniana w transferowych prognozach na 10 mln złotych, odszedł do Legii za 1,9 mln złotych. Na tym transferowe wpływy się skończyły. Prognoza finansowa klubu na 2018 roku w punkcie dochody z transferów była kilkanaście razy wyższa. Wisła liczyła, że Carlitosa, ale też Sadloka, Wojtkowskiego i Arsenicia sprzeda razem za niemal 30 mln zł!

Do tego Wiśle przeszło koło nosa ponad 2 mln od Ekstraklasy SA. “Biała Gwiazda” sezon 2017/18 zakończyła na 6. miejscu, dostała za to od spółki ligowej w sumie 9 561 265 złotych. Ale mogło być ich o 1 687 482 więcej, gdyby drużyna wygrała ostatni mecz z Górnikiem Zabrze i awansowała do europejskich pucharów. Takie cele stawiał sobie zresztą klub i liczył wpływy z Europy w swoich prognozach. Około pół miliona złotych premii dołożyłby wtedy również główny sponsor Wisły. Być może te pieniądze jesienią 2018 pozwoliłyby choć w części zaspokoić potrzeby finansowe piłkarzy, nieopłacanych od lipca. Tak się w Wiśle skończyło liczenie niezarobionych pieniędzy.

Hiszpańska niegospodarność?

Patrząc na ostatnie dwa lata w Krakowie trudno też zrozumieć logikę obchodzenia się z trenerami. Kiko Ramireza zwolniono 10 grudnia, po porażce z Wisłą Płock, kiedy “Biała Gwiazda” była 8. w tabeli. Piłkarski rok 2017 kończyła z punktem przewagi nad dziewiątymi “Nafciarzami”. Ponieważ ekipa z Reymonta przy rozwiązywaniu umowy z Ramirezem miała pozycję gwarantującą grę w grupie mistrzowskiej, to kontrakt Hiszpana z automatu przedłużał się o rok, czyli do czerwca roku 2019. Ponieważ do ugody ze szkoleniowcem nie doszło, a ten niespecjalnie się o nią stara, bo nie znalazł nowej pracy, nadal przysługuje mu wynagrodzenie ze stolicy Małopolski.

Wisła szybko znalazła jego zastępcę, którego umowa obowiązywała od stycznia 2018 roku i gwarantowała pracę przez 18 miesięcy. “Dobry trener został zastąpiony jeszcze lepszym” - opisano tę kwestię w sprawozdaniu z działalności zarządu Wisły Kraków za poprzedni sezon. Joan Carrillo według naszych informacji mógł liczyć na 100 tysięcy złotych miesięcznej pensji, kosztowny był też jego sztab. Trenerem był w 16 oficjalnych meczach. W połowie czerwca jego przygoda pod Wawelem się zakończyła. Zastąpił go Maciej Stolarczyk.

Do niewygodnych liczb Wisły należy doliczyć również wyższe kwoty wypłacane za zarządzanie klubem. W 2017 roku spółka wydała na wynagrodzenia i inne zwroty dla zarządu i rady nadzorczej 727,936 zł brutto. W 2016 roku w tej rubryce widniało 292,954 zł (dane za sprawozdaniem finansowym z 2017 roku).

Powołane w połowie 2016 roku władze Wisły co prawda chwaliły się, że w 2017 roku po raz pierwszy od siedmiu lat zanotowały zysk – 175 tysięcy 926 złotych. Ale zysk został przeznaczony na pokrycie strat z lat ubiegłych. Władze podkreślały, że unormowano sytuację z ciągnącymi się od lat sporami z piłkarzami (Milan Jovanić, Marko Jovanović) i firmą marketingową UFA Sports, ale mimo tego, że w teorii wszystko szło w dobrą stronę, to w pierwszej połowie 2018 roku Wisła musiała zaciągnąć pożyczki na 3,4 mln zł, które należało zsumować z tymi, które zalegały za 2017 rok (1,168 mln zł). Już na koniec 2017 roku, gdy klub zalegał miastu 7 mln złotych za dzierżawę stadionu, dług ten potraktowano jako rzecz drugorzędną. “Nie przewidujemy rozstrzygnięcia sporu w obecnym roku sprawozdawczym” - napisano wówczas. Opłatami za stadion trzeba było jednak się zająć, bo “Biała Gwiazda” nie miałaby gdzie grać. Magistrat nie chciał dłużej tolerować tego długu.

Ten ciąg dziwnych działań dał pod koniec 2018 szokujący wynik: 22,6 mln złotych. To według szacunków Sport.pl zadłużenie Wisły, bez uwzględniania opłat dla miasta. Sprawozdanie finansowe Wisły Kraków za rok 2018 będzie bardzo ciekawą lekturą. O ile ktokolwiek na Reymonta będzie w stanie je logicznie spisać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA