- Najlepsze dopiero przed nami - powtarza Ricardo Sa Pinto piłkarzom Legii Warszawa. I to powtarza podobno z wielką przyjemnością. A po ciężkich treningach, widząc zmęczone twarze piłkarzy, wręcz z dziką radością. Portugalski szkoleniowiec nawet specjalnie nie ukrywa, że już odlicza dni do przerwy zimowej. Choć przerwa to może akurat złe słowo, bo właśnie w jej trakcie legioniści mają wykonać najcięższą pracę. W trakcie dwóch obozów w Portugalii stać się drużyną na miarę oczekiwań. I to nawet nie tyle oczekiwań kibiców, ile właśnie trenera, który niemal na każdym kroku podkreśla, że ten zespół wciąż nie jest gotowy na intensywność gry, na jakiej mu zależy.
Ricardo Sa Pinto już teraz od piłkarzy wymaga dużo, ceni ciężką pracę. Na Łazienkowskiej porównywany bywa do Stanisława Czerczesowa, u którego legioniści też przede wszystkim budowali wytrzymałość. Z tą różnicą, że teraz akcenty rozłożone są nieco inaczej. Na treningach co prawda pojawiają się sztangi, ale znacznie więcej ćwiczeń wydolnościowych i siłowych wykonywanych jest z piłkami przy nodze. Dlatego chyba pod tym względem Sa Pinto bardziej przypomina Henninga Berga, dla którego najważniejsza była konsekwencja taktyczna, wypracowane schematy i szanowanie piłki.
- Spróbuję przebudować Legię od obrony - zapowiadał Portugalczyk już w sierpniu, kiedy na Łazienkowskiej zostawał trenerem. Za słowami poszły czyny, bo Legia w lidze traci mało bramek. Co prawda niewiele ich też strzela, ale ogólne wrażenie jest dobre. Bo na boisku widać, że Sa Pinto odbudował piłkarzy pod względem motoryki i szybkości, wprowadził lepszą organizację i dyscyplinę taktyczną. Legioniści grają lepiej niż w lipcu, kiedy prowadził ich Dean Klafurić. I choć Chorwat zaliczył na Łazienkowskiej lepszy start od Portugalczyka, to bilans tego drugiego wcale nie jest taki zły: 10 zwycięstw, sześć remisów, dwie porażki. 25 na 39 możliwych punktów do zdobycia w ekstraklasie może nie wyglądają bardzo imponująco, ale jak spojrzymy na resztę, zobaczymy, że Legia ustępuje pod tym względem tylko Lechii Gdańsk (29 punktów).
- Do Gdańska jedziemy pełni respektu. Wiemy, że Lechia aktualnie jest na fali, ale chcemy zdobyć trzy punkty, zagramy o pełną pulę. Zdajemy sobie doskonale sprawę, że ewentualna porażka sprawi, iż najbliższy rywal odskoczy nam w tabeli na osiem punktów - na piątkowej konferencji Sa Pinto prasowej mówił okrągłymi zdaniami. Ważył każde słowo i gryzł się w język, jakby zupełnie nie był sobą. Z równowagi nie wyprowadziło go nawet pytanie o transfery. Czyli niezwiązane z meczem, o które miał do dziennikarzy pretensje podczas poprzedniej konferencji. - Bez komentarza - zaczął początkowo kręcić głową Sa Pinto, zanim jeszcze przetłumaczono mu pytanie, w którym padły nazwiska Arvydasa Novikovasa i Lukasa Haraslina, czyli piłkarzy, o których spekuluje się, że zimą mają trafić na Łazienkowską. Ale po chwili, niepytany przez nikogo, spokojnym tonem dodawał: - Skupmy się na tym, co tu i teraz, czyli na Legii i moich piłkarzach. Zostawmy dyskusję o zawodnikach rywali, nie wybiegajmy w przyszłość.
W klubie trochę w przyszłość wybiegać jednak muszą. Wiadomo, że w dwóch najbliższych oknach transferowych Legię czeka gruntowna przebudowa. Można chyba nawet napisać, że rewolucja. I to kolejna, bo przecież do poprzedniej doszło zaledwie rok temu, kiedy zimą do klubu przybyło dziesięciu zawodników wskazanych przez Romeo Jozaka. Chorwackiego trenera już w Legii nie ma, ale jest za to aż 12 piłkarzy, którym wraz z końcem sezonu wygasają kontrakty. A są to: Inaki Astiz, Cafu (koniec wypożyczenia), Radosław Cierzniak, Kasper Hamalainen, Adam Hlousek, Michał Kucharczyk, Arkadiusz Malarz, Krzysztof Mączyński, Cristian Pasquato, Michał Pazdan, Miroslav Radović, a także Andre Martins, który na początku września trafił na Łazienkowską jako wolny zawodnik.
Wątpliwe, by większość z tych umów została przedłużona. Choć decyzje mają zapaść na przełomie roku, to już teraz można wywnioskować, że Legia będzie chciała przedłużyć kontrakty z tymi graczami, na których Sa Pinto teraz stawia regularnie. Czyli z Kucharczykiem, Hlouskiem, Andre Martinsem i Cafu, którego mistrz Polski najpierw musi wykupić za 700 tys. euro z francuskiego FC Metz.
„Przegląd Sportowy” na początku tygodnia informował, że w ostatnich dniach na Łazienkowskiej obradował komitet transferowy. W klubie zaprzeczają jednak, że taki komitet istnieje. Co prawda słyszymy, że do spotkania prezesa Dariusza Mioduskiego z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim i trenerem Sa Pinto faktycznie doszło, ale nie było ono ani przełomowe, ani w żaden sposób wyjątkowe. Bo do takich spotkań ma dochodzić regularnie, a priorytety transferowe (pozyskanie przede wszystkim skrzydłowego) są od dawna ustalone.
Ale o tym, kto i za ile zimą przyjdzie do Legii, w dużej mierze i tak zależy od tego, kto i za ile z niej odejdzie. Świadomy tego jest trener, który w ostatnich tygodniach znacznie odmłodził podstawowy skład. Realizując tym samym obietnicę, którą władzom klubu złożył w sierpniu, kiedy szykował się do objęcia posady po Klafuriciu. Wszystkim już wtedy gwarantował, że Legia w pełni zatrybi wiosną. Że właśnie dopiero po przerwie zimowej - od której zespół dzielą jeszcze trzy ligowe spotkania (z Lechią, Piastem i Zagłębiem Sosnowiec), a potem dwa obozy w Portugalii (od 7 do 22 stycznia i od 22 stycznia do 7 lutego) - zobaczymy Legię w pełni odpowiadającą jego wizji.