Waldemar Fornalik: Jeszcze nie, choć wiem jaki smak ma gra o tytuł i chętnie bym go poczuł.
Nie mówmy o fenomenie. Mam określone metody pracy, które są efektem lat doświadczeń. Myślę, że początek mojego stylu to okres pracy w Chorzowie, gdzie nawiązałem współpracę ze świętej pamięci doktorem Jerzym Wielkoszyńskim. To on odcisnął olbrzymie piętno na budowaniu formy piłkarzy, ich przygotowaniu motorycznym i moim podejściu do zawodu.
Ja, mój brat Tomek czy Marek Wleciałowski, który do niedawna z nami współpracował, na własnych organizmach mogliśmy przekonać się o skuteczności metodologii doktora. Jest to olbrzymie bogactwo. Dlatego z czystym sumieniem mogę proponować to moim zawodnikom.
Czujemy niedosyt. Miejsce w tabeli jest dobre, zdobycz punktowa też cieszy, ale mogło być jeszcze lepiej. Zremisowaliśmy mecze, które były wygrane i przegraliśmy takie, które były zremisowane. Na przykład z Jagiellonią Białystok, gdy bramkę straciliśmy w 94 min., albo z Wisłą Płock, gdy prowadziliśmy do 92 min., ale sami strzeliliśmy sobie bramkę. Dzięki tym trzem dodatkowym punktom bylibyśmy dziś na drugim miejscu, tylko za Lechią Gdańsk.
To o co walczymy zdefiniuję dopiero po trzydziestu kolejkach.
Wyznaję zasadę, że moja drużyna ma grać w piłkę. Nie może być jednak tak, że z przodu będzie fajnie, a z tyłu – problem. Ten sezon pokazał, że Piast funkcjonuje poprawnie. Brakuje może dwóch ogniw, które dałyby dodatkowe punkty, ale zespół jest już w dobrym miejscu.
Meczu z Legią nie możemy się wstydzić. Graliśmy jak równy z równym, mieliśmy przewagę, lecz po czerwonej kartce Marcina Pietrowskiego straciliśmy bramkę. Grając w dziesiątkę i tak udało nam się doprowadzić do wyrównania, ale w końcówce po prostu zabrakło nam paliwa. Z Lechem też pokazaliśmy się pozytywnie. Mecze o których pan mówi udowodniły jednak, że nasza drużyna potrzebuje wzmocnień. Wtedy będzie w stanie wygrywać z najlepszymi. A warto się z nimi mierzyć, bo zawodnicy rozwijają się w spotkaniach z Legią czy Lechią, a nie w meczach, gdy w oczach mają widmo spadku. Poprzedni sezon i wygrany-przegrany mecz z Górnikiem Zabrze, który zachwiał drużyną, pokazał, że łatwiej grać będąc z przodu stawki.
Człowiek jest dla nas najważniejszy. Chcemy go otworzyć, pokazać mu jakie ma możliwości, wyjaśnić czego od niego oczekujemy. Jednocześnie nie chcemy prowadzić ludzi za rękę, bo to przecież dorośli faceci. Wskazujemy tylko kierunek, a wykonanie należy do zawodników. Mówiąc obrazowo: wolimy dać wędkę zamiast ryby. A po drugie: każdą złotówkę oglądamy dwa razy. Piłkarzy analizujemy dokładnie, bo nie stać nas na popełnianie poważnych błędów.
Komunikat klubu jest jasny: uznaliśmy, że w tej chwili szukamy innych rozwiązań.
Sztab szkoleniowy. Nasze zdanie zaakceptował zarząd.
Uważamy, że nie.
Tomek to człowiek, który kocha grać w piłkę, to jego pasja. Widzę po nim, że on lubi to, co robi. Czasem jest naturszczykiem, zrobi coś po swojemu, ale moim zdaniem to jest jego atut.
Nie dotarły do mnie żadne negatywne informacje na temat pozasportowych kłopotów Tomka. Znam go jeszcze z czasów kadry, zagrał u mnie kilka meczów. Ufam mu i wierzę w niego.
Pracujemy nad tym, bo konkurencja nie śpi. Każdy chce grać w pierwszej ósemce i wyścig zbrojeń jest nieunikniony. Rok temu zimą ściągnęliśmy Jodłowca, Czerwińskiego, Mikkela Kirkeskova i Franka Placha. Gdyby zimą udało nam się sprowadzić dwóch zawodników o podobnych parametrach i podobnym poziomie, to na pewno bylibyśmy usatysfakcjonowani.
Poprzedni sezon był pełen perturbacji, co zaskoczyło nawet mnie. Zakładałem, że utrzymanie nastąpi o wiele wcześniej. Dziś jesteśmy w innym miejscu. Chcemy rozwijać klub, chcemy walczyć o coś, ale nie jest to łatwy proces. Nie zależy tylko od pracy z piłkarzami. W dużej mierze to kwestia polityki transferowej. Jagiellonia robi to dobrze: każdego piłkarza, który wyjeżdża, zastępuje kolejnym. A w lidze jest sporo krótkowzroczności. Myśląc o pucharach trzeba przygotowywać się do nich już teraz, a nie w lipcu. Letnie transfery powinny być w głowach dużo wcześniej. Dzięki wzmocnieniom wyjazd w Europę nie zachwieje drużyną.
Moim zdaniem to problem nie tylko pieniędzy czy zarządzania, ale ligowej przerwy letniej.
Uważam, że tak.
Nie. Mam pewną diagnozę. Proszę zobaczyć co działo się z polskimi klubami, które grały w fazie grupowej Ligi Europy: Legia wyszła z grupy dwa razy, Lech tak samo, nawet Wiśle Kraków się to udało. Legia w Lidze Mistrzów umiała też zremisować z Realem. Problemy mamy na etapie eliminacji. Moim zdaniem to dlatego, że grę w pucharach łączymy z okresem przygotowawczym. W tym sezonie było nieco więcej czasu na odpoczynek, ale zazwyczaj wygląda to tak: tydzień urlopu, dwa tygodnie zgrupowania, tydzień treningów i start w eliminacjach Ligi Europy. Mija pierwszy mecz i w tygodniu trzeba przygotowywać zespół do ligi. Skomponowanie tego wszystkiego jest dla szkoleniowców misją wręcz karkołomną. A żeby udowodnić panu, że to ma wpływ nie tylko na nas, przytoczę panu przykład West Hamu, który dwa sezonu temu odpadł w eliminacjach Ligi Europy z rumuńską Astrą Giurgiu. Dla ich trenera łączenie okresu przygotowawczego z grą w pucharach było nowością z którą sobie nie poradził. My z identycznym problemem mierzymy się od lat. I też mamy wielkie bóle głowy.
Miał rację, bo piłkarz nie ma szans, aby się zregenerować. Jeśli pan policzy dni wolne w Bundeslidze i te w Polsce, to okaże się, że gramy znaczenie więcej od Niemców. Całe szczęście, że nie ma już dzielenia punktów po fazie zasadniczej, bo to było niepoważne. Nie to, że graliśmy bardzo dużo, to ten, który uzbierał najwięcej, najwięcej tracił. To absurd.
Nie jest idealna, ale jest lepsza od poprzedniej.
ESA 34, czyli liga osiemnastozespołowa, bez podziału punktów i rundy play-off. Dzięki tym trzem zaoszczędzonym meczom piłkarze zyskają nawet dwa tygodnie na wypoczynek. Do tej pory trwa taki zaklęty krąg: trzeba odpocząć, ale kiedy na to czas, skoro zaraz trzeba grać?
A dlaczego nie?
Raków Częstochowa jest poza zasięgiem całej pierwszoligowej stawki. Są też Stal Mielec, GKS Tychy, GKS Katowice, ŁKS Łódź – drużyny z miast o wielkim potencjale. Nie wolno patrzeć na te zespoły tylko przez pryzmat ich obecnego poziomu, ale także tego, co mogą zaoferować w przyszłości. Miedź Legnica to najlepszy przykład tego, jak z 1 ligi można wejść do Ekstraklasy i z powodzeniem dawać sobie w niej radę.