Jagiellonia Białystok - Lech Poznań 2:2. Instynkt samozachowawczy

Niemożliwe stało się możliwe. Lech Poznań przypomniał sobie, ile zmienia odrobina zaangażowania i wysiłku. Szkoda tylko, że bez zwolnienia Ivana Djurdjevicia najprawdopodobniej nie byłoby mowy o skoku adrenaliny.

Nagła reakcja Lecha Poznań

- Musimy wejść w głowy piłkarzy, bo tu tkwi problem, a nie w przygotowaniu fizycznym – powiedział na wtorkowej konferencji prasowej Dariusz Żuraw. Postawił tym samym diagnozę, która nieszczególnie różni się od tej określonej prawie pół roku temu przez jego poprzednika.

Nie wiadomo, co po wejściu do szatni powiedział nowy trener, ale cokolwiek by to nie było, reakcję graczy należy powiązać z efektem nowej miotły. Między Kolejorzem w Białymstoku, a tym sprzed tygodnia, dwóch i jeszcze kilku wstecz, była spora różnica – głównie w sferze czysto psychologicznej.

Bo nikt nagle nie wprowadził skomplikowanych schematów, nie ograniczył do minimum niedokładnych podań i również nie wpłynął na koncentrację w obronie. W lechitach było więcej werwy i to ona miała największy wpływ na ich grę. Zawodnicy dostali tymczasowego szkoleniowca, swego rodzaju czystą kartę (mimo że dla sztabu nie jest to nieznany teren) i po prostu każdy z nich za najbardziej logiczne rozwiązanie uznał pokazanie, że mu zależy – bo kto wie, czy stały trener właśnie w tym momencie nie przygotowuje się do nowej roli.

Ekstraklasa. Jagiellonia Białystok - Lech Poznań. Kolejorz w tydzień nauczył się grać w piłkę 

Przyspieszony kurs futbolu

Dariusz Żuraw postawił na Łukasza Trałkę w środku pola i zachował wariant z Wasielewskim i Gumnym na jednej flance (wyżej ten pierwszy). Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, jak ustawiali się poznaniacy względem przeciwnika. W pierwszej połowie odległości pomiędzy graczami były znacznie mniejsze niż w poprzednich meczach, a sama formacja nie rozjechała się wraz z upływem czasu. Lechici konsekwentnie pilnowali odstępów, co miało realny wpływ na tempo i jakość gry.

Zmiana była widoczna zarówno w momencie, gdy nakładali pressing i kiedy mieli inicjatywę po swojej stronie. W pierwszym przypadku bardzo dobrze pracował duet Gytkjaer-Jevtić, który stanowił pierwszą linię pressingu. Przesuwając się bliżej obrońców białostoczan, wymuszał ruch pozostałych części zespołu, co pozwalało utrzymać „wyjściowe” ustawienie. Przez to rywal w pierwszej fazie starcia popełnił sporo błędów przy wstępnym wprowadzeniu piłki do gry (m.in. Burliga zagrał kilkakrotnie na aut lub pod nogi przeciwnika). Odcinanie stref wyglądało również całkiem nieźle w drugiej linii, gdzie istotną rolę odgrywali Jóźwiak i przesuwający się bliżej flanki Tiba.

Znacznie większą różnicę można było jednak zauważyć w konstrukcji ataku pozycyjnego. Lech do przerwy dłużej utrzymywał się przy piłce i był stroną wiodącą (nawet pomimo bramki Frankowskiego). Poznaniacy zmusili przeciwnika do gry długim podaniem w kierunku ofensywy, zagarniając środek pola konsekwentną pracą dwóch linii. Tym samym białostoczanie upatrywali swoich szans w bezpośredniej grze do przodu.

Ta tendencja miała swoje odzwierciedlenie również w pracy centralnego sektora boiska gospodarzy. Uginając się pod naciskiem Kolejorza, ustawiali się bardzo gęsto, ale dopiero w okolicach 25.-30. metra. To sprawiało, że goście mieli spore pole manewru właśnie do tej strefy. Wyraźnie było to widoczne na przykładzie współpracy na flankach (Kostewycz-Jóźwiak-Jevtić/ Wasielewski-Gumny).

Ekstraklasa. Kto jeśli nie Adam Nawałka? Szefowie Lecha Poznań mają kilka innych opcji

Krótkotrwały efekt

Kontrast między Lechem Djurdjevicia a Lechem Żurawia jest niczym innym jak tylko rezultatem samej zmiany. Poznaniacy dali z siebie te kilkanaście procent więcej, bo zależało im bardziej niż tydzień temu. Poczuli świeżą krew i zareagowali na wyzwanie w sposób najbardziej naturalny z możliwych. Dlatego konstruowali wielopodaniowe akcje, próbowali prostopadłych podań i przerzutów, doskakiwali do przeciwnika, żeby wygarnąć mu piłkę, byli gwałtowni po stracie i przede wszystkim podnieśli się po straconej bramce.

Formacja nie rozjeżdżała się aż do takiego stopnia, ponieważ wszyscy chcieli pokazać się z jak najlepszej strony przed nowym-nadchodzącym szkoleniowcem. Za świetny przykład mogą posłużyć powroty pod własną bramkę – zwarte, szybkie, z jednoczesną korektą ustawienia.

Natomiast o tym, że był to krótkotrwały zastrzyk adrenaliny niech najlepiej świadczy brak koncentracji w grze obronnej. Kolejorz popełniał dokładnie te same błędy, co w poprzednich meczach, tylko tym razem nadrabiał zaangażowaniem.

Ostatecznie w drugiej połowie ustawienie znacznie się rozluźniło, ale nie był to bezpośredni efekt spadku zaangażowania (wręcz przeciwnie), a najpierw nastawienia stricte na ofensywę (kanion między linią defensywy a Trałką), a następnie samych zmian, które nie były do końca trafione.

Lech Poznań był w końcu drużyną z kręgosłupem, ale tylko dlatego, że poczuł zimny pot na skórze. Zadziałał instynkt samozachowawczy, który zdecydowanie potwierdził tezę dwóch trenerów: problem leży w głowie, nie w nogach.

Więcej o:
Copyright © Agora SA