Lech Poznań. Władze Kolejorza zatrudniając Ivana Djurdjevicia zagrały na czas [KOMENTARZ]

Oto winny! - wskazali palcem na Ivana Djurdjevicia szefowie klubu zwalniając go kilkadziesiąt minut po porażce z Lechią Gdańsk. Serb miał dostać wsparcie i być trenerem na lata. Dostał wypowiedzenie umowy po pół roku. Lech Poznań bez żadnych oporów wsadził go na minę.

Przed swoim ostatnim meczem był pytany czy wyśle zawodzących piłkarzy do rezerw. - Nie, bo wsadziłbym na minę zawodników wziętych w ich miejsce. Młodych, mniej doświadczonych. Byliby pod wielką presją i musieliby naprawiać coś, czego sami nie zepsuli. To by świadczyło źle o mnie jako trenerze – odpowiedział Ivan Djurdjević.

Takich oporów względem niego nie miały władze klubu. „Djuka” z autopsji wiedział więc, jak to jest być wrzuconym na minę i świecić twarzą za błędy popełniane przez poprzedników. I rację ma mówiąc, że takie działania źle świadczą o przełożonych.

Mieli dosyć, więc dostali Ivana

Pod koniec poprzedniego sezonu kibice Kolejorza mieli dosyć. Ciągłego przegrywania, zawodzenia w kluczowych momentach, władz klubu i marnego charakteru piłkarzy. Ostatniego meczu w sezonie nie pozwolili nawet dokończyć – wbiegli na murawę zmuszając piłkarzy Lecha i Legii do ucieczki, a włodarzy Lecha Poznań do jakiejś reakcji.

Owi włodarze zagrali Ivanem Djurdjeviciem na czas. Serb zamiast obiecanego wsparcia i czasu na przeprowadzenie zmian, dostał wypowiedzenie umowy po niecałych sześciu miesiącach. – Z entuzjazmem patrzę w przyszłość, bo przyjdzie mi walczyć z takim człowiekiem, jakim jest Ivan. Ramię w ramię. Na boisku legenda, wojownik, gościu, który nigdy się nie poddawał, nie odstawiał nogi i miał wielkie serce. Od pięciu lat inwestowaliśmy w rozwój trenerski Ivana. Od trzech lat prowadził zespół rezerw, gdzie miał wolność szkoleniową i mógł przygotować swój warsztat do objęcia pierwszego zespołu w tak trudnym momencie. Wiem, że Ivan swoją charyzmą i energią zarazi szatnie Lecha Poznań. Będzie miał moje pełne wsparcie, by dokonać tych zmian, które są konieczne w tym klubie – mówił wiceprezes Piotr Rutkowski, dwa dni po zakończeniu poprzedniego sezonu.

Kozioł ofiarny

Już sama prezentacja Ivana Djurdjevicia w roli trenera była tematem zastępczym. Trzeba było jakoś przykryć haniebne zakończenie poprzedniego sezonu. Bo nie dość, że na ostatniej prostej zawiedli piłkarze, to jeszcze problemów narobili kibice. Pierwszą konferencję prasową z jego udziałem zwołano dzień po tym, jak wojewoda wielkopolski nałożył na Lecha bardzo surową karę za zachowanie kiboli podczas meczu z Legią. - Oto Ivan, skupcie się na nim.

Każde zdanie wiceprezesa Rutkowskiego z tej konferencji, brzmi po pół roku jak nieśmieszny żart. Entuzjazm władz? Był tak wielki, że prezes Karol Klimczak cieszył się z rozpoczęcia mundialu, bo wtedy wszyscy mieli zająć się inną piłką niż ta Lechowa. Ramię w ramię? Tylko do pierwszego potknięcia. Pięć lat inwestowania w rozwój? Przełożyło się na niecałe sześć miesięcy pracy. Pełne wsparcie przy dokonywaniu zmian? Piłkarze przyzwyczajeni do przegrywania wciąż są w klubie.

Lech Poznań od czasu zwolnienia Franciszka Smudy zatrudniał już trenera z każdej możliwej kategorii. Byli szkoleniowcy otrzaskani w Ekstraklasie, którzy zdobywali mistrzostwo Polski prowadząc Legię. Był trener sprowadzony z zagranicy, była piłkarska gwiazda FC Barcelony, byli trenerzy-wychowankowie. Nikt się nie sprawdził.

Trudno doszukać się jakiegokolwiek klucza przy zatrudnianiu trenerów. Brano już takich z „twardą” i „miękką” ręką. Był zafiksowany na punkcie taktyki Maciej Skorża, a zastąpił go Jan Urban, którego styl pracy jest zupełnie inny. – To trener niezwykle charyzmatyczny – tak Piotr Rutkowski przedstawiał Nenada Bjelicę. Ale po jego zwolnieniu sięgnął po Ivana Djurdjevicia, żeby… zaraził zespół swoją charyzmą. Po dwóch latach okazało się bowiem, że Bjelica „za mało w tym aspekcie zrobił”. To obłęd!

Szaleństwo będzie trwało dalej. Trzeba przecież znaleźć następnego trenera i znów na
konferencji prasowej powiedzieć czego zabrakło jego poprzednikowi. Następnie zapewnić wszystkich, że nowy trener jest w tym aspekcie dużo lepszy, ale w razie czego jemu też obiecać wsparcie. Po zwolnieniu scenariusz odegrać raz jeszcze. I najważniejsze - „nigdy się nie poddawać.”

Popełniał błędy, ale nie mogło być inaczej

Kolejorz postawił na trenera, którego od podstaw wychował: wysyłał na kursy, obstawiał książkami i dał zespół rezerw, by do teorii dołożyć praktykę. Nie pozwolił mu objąć GKS-u Katowice i nabrać doświadczenia na zapleczu Ekstraklasy, bo wolał go mieć przez cały czas u siebie. Wreszcie, w momencie najtrudniejszym z możliwych, poproszono go o poprowadzenie pierwszej drużyny. Władze wiedziały, że nie odmówi. Że nie wytłumaczy się brakiem doświadczenia, że nie poprosi o więcej czasu w III lidze. Spełniało się jego marzenie. Już na starcie kariery trenerskiej dotarł do jej punktu docelowego.

Nie uniknął błędów. W 22 meczach, podczas których prowadził Lecha aż sześć razy zmieniał ustawienie. Wciąż rotował – nie zdążył wybrać swojej podstawowej jedenastki i długo wahał się kto ma być kapitanem. Może dobrał sobie niewłaściwych współpracowników, którzy nie mieli posłuchu w szatni ani nie służyli mu wielkim doświadczeniem. W czasach kryzysu właśnie doświadczenia i pewności w działaniu zabrakło mu najbardziej. Trudno jednak mieć o to pretensje. Bo jak nie spaść z roweru, skoro dotychczas siedziało się tylko na takim małym z bocznymi kółkami?

Lech nie brał jednak kota w worku. Znał wszystkie „za” i „przeciw”. Zdecydował się przecież na trenera bez doświadczenia w pracy z dorosłymi piłkarzami, który Ekstraklasę znał tylko z perspektywy boiska i któremu potrzebny był czas. Po pierwsze – na przeprowadzenie zmian w klubie: wdrożenie taktyki (pomysły przecież były, może nawet za dużo), odbudowę mentalną piłkarzy i wyrzucenie tych, którzy są niereformowalni. A po drugie – czas na naukę, zebranie doświadczenia i poznanie środowiska, które mógł tylko wspominać z czasów, gdy sam był piłkarzem. Na jego nieszczęście znacząco się ono zmieniło.

Wydawało się, że Ivan Djurdjević jest w Lechu Poznań inwestycją na przyszłość, a sam klub chce zacisnąć zęby i poczekać na efekty. W rzeczywistości Ivanem Djurdjeviciem zatkano kibicom usta. Spalono trenera, który miał być tym wymarzonym, na lata. Oddanym, identyfikującym się z klubem, mającym wsparcie kibiców i z czasem - coraz lepszym merytorycznie. Wyszło zupełnie inaczej, ale jak stwierdził Jasmin Burić po porażce z Lechią, taka jest przecież piłka. Polska, należałoby dodać.

>>> Lech Poznań przegrał. Wymowna reakcja kibiców

>>> Kryzys Kolejorza trwa. Na jego grę nie da się patrzeć

>>> Lech Poznań szuka następcy Ivana Djurdjevicia. Adam Nawałka na liście

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.